Zatrucie Warty: "Szef Brosa powiedział, że zatrzyma mnie policja i lepiej za dużo nie mówić". Tak wyjaśniał podejrzany pracownik Brosa
O gigantyczne zatrucie Warty z 2015 roku podejrzewano pracowników firmy Bros. Wiadomo, że doszło do przecieku ze śledztwa, bo przed zatrzymaniami zostali poinformowani, podobno przez szefa Brosa, że przyjedzie po nich policja. Mieli więc czas na uzgodnienie wersji wydarzeń. Teraz na jaw wychodzą nowe fakty. Wiemy, że jeden z pracowników tuż po zatrzymaniu powiedział w prokuraturze, że szef Brosa ostrzegł go o zatrzymaniu i poradził za dużo nie mówić w trakcie przesłuchania. Pracownik jednak mówił. Powiedział w prokuraturze, że przed zatruciem Warty do magazynów Brosa przywieziono pełne pojemniki z odpadami. Gdy po weekendzie przyszedł do pracy część pojemników była pusta, a na podłodze magazynu były plamy.
Do zatrucia Warty doszło w październiku 2015 roku. Z rzeki wyłowiono około 3 ton śniętych ryb. Przyczyną była trująca transflutryna, środek używany do produkcji preparatów owadobójczych. Biegli ocenili, że wylanie transflutryny do rzeki to barbarzyństwo ekologiczne i cywilizacyjne.
Śledczy szybko doszli do przekonania, że trucizna znalazła się w Warcie po tym, jak wylano ją do studzienki kanalizacyjnej znajdującej się na terenie pobliskiej firmy Bros. Produkuje ona m.in. środki owadobójcze. Firma Bros zaprzecza, by miała związek z zatruciem rzeki.
WIĘCEJ: Zatrucie Warty w Poznaniu: najpierw zarzuty postawiono czterem pracownikom firmy Bros
Kilka miesięcy po zatruciu Warty, zapadła decyzja o zatrzymaniach czterech pracowników firmy Bros. Policja przyszła po nich w sobotni poranek 2 kwietnia 2016 roku. Śledczy chcieli działać z zaskoczenia: w dzień wolny od pracy zatrzymać pracowników Brosa, przesłuchać ich jednego dnia, by nie mieli czasu na uzgadnianie wersji.
Ale plan się nie powiódł, bo pracownicy Brosa, jak przyznaje policja, jednoznacznie dali do zrozumienia, że byli przygotowani na wizytę policji. Pracownik Brosa Arkadiusz S. stwierdził, że rano wyszedł z psem na spacer, by zdążyć z tym obowiązkiem przed wizytą policji.
O przecieku ze śledztwa pisaliśmy już w „Głosie Wielkopolskim”. Choć winnych przecieku nadal nie ustalono, wychodzą na jaw kolejne szczegóły.
Zatrucie Warty: "szef powiedział, że zatrzyma mnie policja, ale nic na mnie nie mają". Tak wyjaśniał pracownik firmy Bros
29-letni Arkadiusz S., magazynier z Brosa i jeden z czterech podejrzanych, nie przyznał się do wylania trucizny do rzeki. Ale był całkiem rozmowny podczas przesłuchania. Przyznał, że o zatrzymaniu dwa dni wcześniej ostrzegł go szef Brosa Piotr M. Szef miał mu radzić, by odmawiać składania wyjaśniań, by za dużo nie mówić, bo policja nic na nich nie ma.
Arkadiusz S. szefa jednak nie posłuchał, bo powiedział śledczym, że przed zatruciem Warty do magazynów Brosa przy ul. Bałtyckiej w Poznaniu zwożono odpady płynne. Było ich tyle, że pojemniki zapełniły magazyn. Gdy w poniedziałek 26 października 2015 roku przyszedł do pracy, czyli po weekendzie podczas którego doszło do zatrucia Warty, część pojemników była pusta. Z kolei na podłodze były plamy.
Arkadiusz S. dodał, że w firmie mówiono o tym, że zatrucie nastąpiło właśnie z terenu Brosa. Przypuszczał, że truciznę mogli wylewać panowie M. (ojciec i syn), zaufani ludzie szefa firmy Bros. Arkadiusz S. powiedział jeszcze jedną ważną rzecz: przed zatruciem nigdy w firmie nie widział cystern odbierających odpady płynne. Zauważył je dopiero po zatruciu rzeki.
Ostatecznie Arkadiusz S. wycofał się później ze wszystich swoich wyjaśnień. Twierdził, że był zmuszany przez policjantów do pogrążenia firmy Bros. W podobny sposób wypowiadała się firma Bros twierdząc, że jej pracownik, po nocy spędzonej w areszcie, został zmuszony do podpisania oświadczenia, że od szefa spółki wiedział o planowanej akcji policji.
Kolejny pracownik Brosa wyjaśniał ws. zatrucia Warty. Ale po przyjściu prawnika przestał rozmawiać z prokuratorem
Wyjaśnienia składał początkowo również Filip R., kolejny zatrzymany magazynier z firmy Bros. On również powiedział śledczym, że w piątek, dzień przed zatruciem Warty, do magazynów przy ul. Bałtyckiej zwożono śmierdzące odpady płynne. Opowiadał, że tego typu odpady trafiały do firmy już wcześniej, również przed innym weekendem. On nie widział, by odbierała je jakakolwiek wyspecjalizowana firma. Za to zauważył, że po weekendzie pojemniki były puste.
Filip R. swoich wypowiedzi nie dokończył, bo na przesłuchaniu pojawiła się pani adwokat z dużej poznańskiej kancelarii. Zażadała przerwania przesłuchania. Po przerwie, po rozmowie z obrońcą, magazynier Filip R. oświadczył, że korzysta z prawa do odmowy składania dalszych wyjaśnień.
W sobotę 2 kwietnia 2016 roku policji udało się jeszcze zatrzymać Sławomira M., uchodzącego za zaufanego człowieka szefa firmy Bros. Sławomir M. oświadczył, że niczego nie powie.
Zatrucie Warty: podejrzana Izabela H. odnalazła się po dwóch dniach. Wcześniej "schowano" ją przed prokuraturą?
Wspomnianego dnia policja zapukała również do mieszkania Izabeli H., pełniącej kierowniczą funkcję w firmie Bros. Jednak w sobotę nie było jej w domu.
- Ona również wiedziała o planowanym zatrzymaniu. Bardzo się tego bała i oświadczyła swoim szefom, że jeśli zostanie zatrzymana, to opowie, jak zrzucano nieczystości do Warty. Dlatego wywieziono ją z domu w bezpieczne miejsce. Zgłosiła się potem sama, gdy dowiedziała się, że trzej inni pracownicy Brosa po przesłuchaniach zostali zwolnieni do domu
– tak twierdzi anonimowy informator, który zgłosił się do naszej redakcji.
Dodaje, że pracownicy Brosa wiedzieli o zatrzymaniach od pewnego prawnika, który „przy wódce” spotyka się z ważnymi poznańskimi prokuratorami. Miał się od nich dowiedzieć o planach śledczych wobec jego klientów.
Jak usłyszeliśmy w prokuraturze, Izabeli H. rzeczywiście nie było w domu w trakcie planowanego zatrzymania. Zgłosiła się do śledczych w poniedziałek 4 kwietnia 2016 roku. Do niczego się nie przyznała i odmówiła składania wyjaśnień.
Śledztwo ws. zatrucia Warty obfitowało później w kolejne nietypowe zdarzenia. Prokuratura wycofała zarzuty wobec czterech pracowników Brosa. Uznała, że za zanieczyszczenie Warty odpowiada szef firmy Piotr M., ten sam, który miał ostrzec pracowników o zatrzymaniach i instruować, jak się zachować w trakcie przesłuchania.
Akt oskarżenia przeciwko Piotrowi M. wpłynął do sądu, ale proces się nie rozpoczął. W styczniu 2019 roku sędzia Jan Kozaczuk, na utajnionym posiedzeniu, uznał, że akt oskarżenia zawiera braki i zwrócił go śledczym.
Poznańska Prokuratura Okręgowa zażalenia nie złożyła, bo nieznacznie spóźniła się z zaskarżeniem tej decyzji do sądu wyższej instancji. Dlatego postanowienie sędziego Kozaczuka o zwrocie akt się uprawomocniło. Prokuratura musiała wznowić śledztwo ws. zatrucia Warty. Wciąż je prowadzi.