Zarzuty za 66 mln złotych. Prezes Komputronika jednym z podejrzanych
66 mln zł szkody miały wyrządzić osoby z poznańskiego Komputronika spółce spod Stargardu. W tle pojawia się biznesmen chcący inwestować w Rosji, znani politycy oraz ponoć także służby specjalne.
Spór między firmami z Poznania i spod Stargardu zaowocował śledztwem, które prowadzi prokuratura w Szczecinie. Zarzuty usłyszało kilkanaście osób. Między innymi prezes poznańskiego Komputronika Wojciech B.
Żeby nie trafić do aresztu, musiał wpłacić gigantyczną kaucję o wartości 5 mln złotych. Inni podejrzani to znany adwokat doradzający Komputronikowi. Do niedawna zasiadał we władzach poznańskiej Okręgowej Rady Adwokackiej. Zarzuty usłyszał też radca prawny współpracujący z Komputronikiem. Jak usłyszeliśmy nieoficjalnie, podejrzanych jest 13 osób. Ale ta lista może być dłuższa.
Część osób, w tym prezes notowanego na giełdzie Komputronika, nie przyznają się do winy. Chcieliśmy porozmawiać z Wojciechem B. Ale za pośrednictwem agencji PR przesłał krótki komentarz. Podkreśla w nim, że w swojej karierze spotkał się z wieloma próbami kradzieży, manipulacji czy szantażu. Jak stwierdził, zdarza się, że w sprawę „zaangażowani są także nieuczciwi, tkwiący w układzie korupcyjnym prokuratorzy oraz ich bliscy współpracownicy, którzy wybrali pracę dla grup przestępczych”.
Krytyczne uwagi pod adresem prokuratury wypowiadają też inne osoby związane z Komputronikiem.
Stawiane zarzuty dotyczą zdarzeń z 2014 roku. Komputronik, choć miał stosunkowo niewiele akcji w spółce Clean & Carbon Energy spod Stargardu, chwilowo przejął nad nią kontrolę. I szybko wyprowadził z niej nieruchomości wyceniane na 66 mln zł.
„Pasza” przejmuje Karen
Geneza sporu sięga 2010 roku. Wtedy to biznesmen Stanisław P., zwany „Paszą” i jego ludzie porozumieli się z działającym w branży IT Komputronikiem. Istotą umowy było przejęcie spółki Karen, zależnej od Komputronika, przeżywającej kłopoty finansowe, ale notowanej na giełdzie.
- Stanisław P. potrzebował spółki giełdowej. Pod jej szyldem chciał inwestować w kopalnie w Polsce i Rosji
- twierdzi osoba z jego otoczenia.
Umowę inwestycyjną zawarto w lipcu 2010 roku. Stronami był Komputronik, jego cypryjska spółka zależna oraz Texass Ranch Company (TRC), reprezentowana m.in. przez żonę Stanisława P. Nazwa Texass była nieprzypadkowa - rodzina P. od lat mieszka w USA. Z opowieści, które usłyszeliśmy, wynika, że prowadzą dochodowe interesy w różnych miejscach świata. W spółkę Karen, jako inwestorzy, mieliby włożyć miliony zł.
Transakcja z 2010 roku zakładała, że ludzie Komputronika nadal będą mieli nieco akcji w Karenie. W umowie była też mowa o różnych wzajemnych zobowiązaniach.
Spółka Karen niebawem zmieniła nazwę na Clean & Carbon Energy (w skrócie CCE). Nazwa odzwierciedlała deklarowane zamierzenia biznesmena Stanisława P. Siedzibą CCE stał się pałac w Koszewku, wiosce pod Stargardem.
„Wybitnie kontrowersyjna” postać
Współpraca szybko się skończyła. Pojawiły się animozje i ciężkie oskarżenia. Komputronik i CCE zarzucały sobie nielegalne działania, niewywiązanie się z umowy, dążenie do oszustwa.
Dotarliśmy do przedstawicieli obu stron. Z powodu trwającego śledztwa i rzekomego zakazu ze strony prokuratury nie chcieli mówić o szczegółach. Obie strony odesłały nas do dokumentów. Są ich sterty, bo w sądach toczy się mnóstwo różnych postępowań.
Zdaniem Komputronika, krótko po umowie inwestycyjnej, Stanisław P. podjął rozmaite kroki, aby nie zapłacić za nabycie spółki Karen. Kolejny zarzut: osoby związane ze Stanisławem P. złożyły wniosek o upadłość Komputronika, co miało wyrządzić tej spółce wielomilionową stratę.
Komputronik twierdzi ponadto, że ze szkodą dla niego wyprowadzono majątek ze spółki Texass Ranch Company. Czyli akcjonariusza CCE, od którego poznaniacy domagali się pieniędzy. Spółka TRC miała też zablokować roszczenia poznaniaków poprzez podpisanie weksla na ponad 84 mln zł na rzecz... obywatela Ghany. Komputronik dyskredytuje również samego Stanisława P. Spółka podkreśla, że polsko-amerykański biznesmen to postać „wybitnie kontrowersyjna”. Komputronik powołuje się na medialne publikacje sugerujące związki „Paszy” ze służbami specjalnymi. Na przykład „Gazeta Wyborcza” pisała, że w jednej ze spółek „Paszy” prezesem był Tadeusz C., były szef WSI w 12. Dywizji Zmechanizowanej.
Zaczynają „wychodzić syfy”
Narracja współpracowników Stanisława P. jest zupełnie inna. Kłopoty „Paszy” z prawem bagatelizują. Mówią, że to jego stare i prywatne sprawy. Przede wszystkim przekonują, że to Komputronik chciał oszukać zamożnego kontrahenta. Właśnie dlatego Stanisław P. i jego otoczenie robili wszystko, by wycofać się z umowy inwestycyjnej z 2010 roku. Po nabyciu Karena ponoć zrozumieli, że Komputronik ma plan na wyciągnięcie od nich kasy. M.in. przy pomocy weksli.
- Stanisław zaczął więc ratować swój majątek np. poprzez ogłoszenie upadłości spółki Texass Ranch Company. Nie chciał zostać oskubany przez przebiegłych poznaniaków
- twierdzi jego współpracownik.
Ludzie Stanisława P. ponoć zdobyli e-maile, które mieli wymieniać między sobą wysoko postawieni pracownicy Komputronika. Treść maili z 2010 roku ma wskazywać, że poznaniacy zamierzali wyciągnąć od Stanisława P. miliony złotych poprzez sprytne zapisy w umowie dotyczącej sprzedaży Karena. Jeden z pracowników Komputronika tak miał napisać do swojego przełożonego przed zawarciem umowy:
- „Miało być uczciwie, a tu wychodzą jakieś syfy i nieprawdziwe lub zafałszowane informacje. Jak ty coś z B. kręcicie na swoją prywatną stronę, to ja się od tego oddzielam grubą kreską. Mnie w to nie mieszajcie. Wysiadam, nie zamierzam mieć kłopotów”.
Od przełożonego miał dostać taką odpowiedź:
„Jak będziesz szumiał, to kasy nie zobaczysz od nas żadnej. I pamiętaj, że ja cię zatrudniam, to i zwolnić mogę...”.
Inne maile miały brzmieć tak: „P. [Stanisław P.] szczwany lis, ale nie ma pojęcia, co się dzieje i ja ci to tak rozegram, że to, co nasze, pozostanie u nas (…) i tak się nie zorientuje, bo nie ma w tej kwestii wiedzy merytorycznej”. „Mamy pomysł z WB, jak je użyć [chodziło o weksle] i go ustrzelić na dychę”.
Komputronik potem rzeczywiście domagał się od spółki Stanisława P. zapłaty ok. 9 mln zł za weksle. Poznańska spółka twierdzi jednak, że maile, wskazujące na jej podstępne działania, są sfałszowane.
Z naszych informacji wynika, że mailami zainteresowała się szczecińska prokuratura.
Mały blokuje dużego
Sporami Komputronika z CCE zajęły się różne sądy: z Poznania, Szczecina i Warszawy. Sprawą zajął się także Sąd Arbitrażowy przy Krajowej Izbie Gospodarczej w Warszawie. 15 września 2014 roku wydał wyrok, który był korzystny dla CCE.
Sąd arbitrażowy stwierdził, że zapisy umowy inwestycyjnej z 2010 roku rodziły różne spojrzenia. Każdy mógł je rozumieć po swojemu. Zdaniem sądu niektóre zapisy były niekorzystne dla CCE, bo faworyzowały spółkę Komputronik. W efekcie, w arbitrażu, umowa została uznana za nieważną.
Jednak spór dopiero wkraczał w kluczową fazę. Komputronik wciąż miał pewną pulę akcji w CCE. Poznański adwokat Michał Jackowski, reprezentujący Komputronika, 22 września 2014 roku złożył wniosek zmierzający do faktycznego zablokowania Texass Ranch Company jako większościowego akcjonariusza CCE. Mecenas dowodził, że spółka Stanisława P., jako dominujący akcjonariusz w CCE, nie może wykonywać w niej prawa głosu z akcji serii J, L, M, N, O.
Adw. Jackowski zarzucił, że spółka TRC niezgodnie z prawem nabyła 92 proc. akcji w CCE, bo nie ogłosiła wymaganego przez prawo „wezwania na akcje”. Prawnik domagał się, aby sąd szybko rozpatrzył jego wniosek. Wskazywał, że na październik 2014 roku zwołano walne zgromadzenie akcjonariuszy CCE.
Bardzo szybko, bo 1 października 2014 roku poznańska sędzia Katarzyna Krzymkowska zgodziła się z wnioskiem adw. Michała Jackowskiego. Doszło więc do faktycznego zablokowania spółki Stanisława P. jako dominującego akcjonariusza w CCE.
- Tymczasem akcje serii J należały do różnych osób, znajomych Stanisława P. Tych akcji nie można było blokować, ale Komputronikowi to się udało, bo zataił przed sądem ważne informacje - mówi współpracownik Stanisława P.
Sędzia Krzymkowska swoją decyzję zmieniła jeszcze tego samego miesiąca, czyli 28 października 2014 roku. Stało się tak wskutek zażalenia spółek Stanisława P. Podniosły rozmaite argumenty. W tym chyba ten najważniejszy, że akcje serii J należały do osób niezaangażowanych w spór, a nie do spółek Stanisława P. Sędzia Krzymkowska, zmieniając swoją decyzję z początku października wskazała, że wcześniej pełnomocnik Komputronika nie przekazał jej istotnych faktów, o których zapewne wiedział.
Walne zwołane w... busie
Pierwsza decyzja sędzi Krzymkowskiej, ta o zablokowaniu prawa głosu Texass Ranch Company w spółce CCE, pozwoliła Komputronikowi na przejęcie kontroli nad spółką. Jak to wyglądało w praktyce?
10 października 2014 roku poznaniacy przyjechali do Koszewka, położonego nad Jeziorem Miedwie. Towarzyszył im notariusz z Poznania. Przeprowadzili Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy, na którym decydujący głos miał Komputronik. A kluczowe spotkanie odbyło się... w mercedesie zaparkowanym przed pałacem.
Tego dnia poznaniacy powołali nowy zarząd i nową radę nadzorczą CCE. Prezesem CCE został wówczas zaledwie 27-letni Bartosz T. Prokurentem wybrano Łukasza N.
Potem obaj za swój udział w walnym dostali zarzuty. Jak twierdzą ludzie z otoczenia Stanisława P., obaj byli jedynie „słupami” wstawionymi przez Komputronika. Trafili do aresztu, ponoć przyznali się do zarzutów.
Jednak zanim ruszyło śledztwo szczecińskiej prokuratury, nowe władze spółki CCE podjęły istotne decyzje majątkowe. Nowy zarząd wybrany na walnym w mercedesie, zawarł „ugodę” z Komputronikiem. Przekazał poznańskiej spółce, w związku z jej roszczeniami, nieruchomości wycenione na 66 mln zł. Wcześniej majątek należał do Stanisława P. i jego spółek, a były to m.in. nieruchomości w Gorzowie Wlkp. i Szczecinie.
- Co z tego, że poznański sąd dość szybko cofnął swoją decyzję o zablokowaniu naszych akcji w CCE? Komputronik błyskawicznie rozegrał sprawę i przejął nieruchomości, które natychmiast wyprowadził do kolejnej spółki.
Teraz musimy odkręcać te działania
- mówi człowiek Stanisława P.
Otoczenie Stanisława P., po walnym z 2014 roku, zawiadomiło prokuraturę. Śledczy postawili już zarzuty kilkunastu osobom, które w różny sposób przyczyniły się do tego, że Komputronik przejął majątek z CCE. Prokuratura nie chce rozmawiać o swoich ustaleniach, powołując się na dobro prowadzonego postępowania.
Kompromis wpłynie na śledztwo?
Niewiele do powiedzenia mają poznańscy prawnicy doradzający Komputronikowi. Ci, którzy dostali zarzuty, nie chcą niczego komentować. Z kolei adw. Michał Jackowski, który także reprezentował Komputronika, nie znalazł czasu na dłuższą rozmowę z nami. Wypowiedział się za to jego partner z kancelarii, adw. Tomasz Grzybkowski.
Tomasz Grzybkowski przekonywał nas, że Komputronik ma rację w tym sporze. Jednak więcej powiedzieć nie chciał, bo, jak zaznaczył, nie zna wszystkich szczegółów.
Kulisy sprawy zna za to adw. Wiesław Żurawski, członek zarządu CCE i stronnik Stanisława P.
- Najistotniejszą kwestią jest dla nas powrót do stanu majątkowego sprzed jesieni 2014 roku, kiedy doszło do walnego w busie przed pałacem - zaznacza adw. Wiesław Żurawski.
- Prędzej czy później odzyskamy te utracone nieruchomości. Ale dla obu stron byłoby lepiej, gdyby ta sprawa się nie przeciągała, by nie zwiększać kosztów prowadzenia sporów
- dodaje.
Obie strony, czyli Komputronik i CCE, próbują teraz zawrzeć kolejną ugodę.
Zdaniem przedstawicieli Komputronika, taka ugoda unieważniłaby zarzuty stawiane przez prokuraturę. Innego zdania są jednak przedstawiciele CCE. - Nie da się wykluczyć, że takie pojednanie pokrzywdzonego ze sprawcą miałoby znaczenie, ale na przykład dla wymiaru kary. Jednak celem tego kompromisu nie jest wpływanie na postępowanie karne. Ono toczy się swoim torem, a stawiane zarzuty są przecież bardzo poważne - stwierdza Wiesław Żurawski, członek zarządu CCE.