Zarabiamy po 2-3 złote na godzinę
- Kto zabroni tym staruszkom handlu, niech im sam dołoży do emerytury! - złości się Czytelniczka „GL”.
- Na ludzki rozum! Gdzie te kobiety mają handlować tym, co wytwarzają? - napisał Tomasz. - Te panie przynajmniej coś robią, żeby zarobić - odezwał się Blaise. - W Myśliborzu rada miejska zakazała handlu obwoźnego. Handlować można tylko w miejscu do tego wyznaczonym, czyli na rynku - dodał Konrad. - Ten, kto zabroni tym staruszkom handlować, niech dołoży im do emerytury, aby mogły godnie żyć - napisała z kolei Katarzyna.
Wymiana komentarzy o handlu pod chmurką to w ostatnich miesiącach jedna z gorętszych dyskusji na naszym gazetowym profilu na Facebooku o tym, jak wygląda życie w Gorzowie.
Wszystko zaczęło się od wizyty w redakcji Czytelnika, pana Bogusława. Poskarżył się na to, że na Wełnianym Rynku nie może nawet usiąść, bo ławki są zajęte przez - jak to określił - przekupki. - Jak te panie chcą siedzieć, to niech chociaż przyniosą sobie krzesełka i na nich siedzą. A ławki niech zostawią przechodniom - mówił pan Bogusław. Gdy o tym napisaliśmy, rozpętała się burza.
Handel pod chmurką jest właśnie przedmiotem rozmów w magistracie. O potrzebie uregulowania zasad - także estetycznych - mówi się w Gorzowie od kilku lat. Poprzednia władza chciała, by handlujący pod chmurką korzystali ze specjalnych kramów. Skończyło się jednak jedynie na przedstawieniu ich projektów. Dziś sprzedających warzywa, owoce czy kwiaty w ścisłym centrum przybywa z każdym tygodniem. W ostatnią środę, gdy pogoda nie była zbyt sprzyjająca, tylko na ul. Hawelańskiej były aż trzy stoiska z owocami. Kolejne dwa były na Hawelańskiej.
Prace nad uregulowaniem tej kwestii mają zakończyć się we wrześniu. - Nie chcemy, by osoby sprzedające z chodnika chińską bieliznę były na widoku. Czy spowoduje to, że nie będzie pań sprzedających na Wełnianym Rynku, trudno powiedzieć - mówił nam niedawno wiceprezydent Łukasz Marcinkiewicz, dziś sekretarz miasta.
Przechodzimy obok nich niemal codziennie
- Kiedyś w domu był mąż i pięć panien. A teraz jest tam pusto. Nie ma nikogo... Mąż umarł, wszystkie córki powyjeżdżały, ziemia leży odłogiem. Mam tylko 800 zł emerytury rolniczej - mówi o sobie Janina Wilk. Ma 75 lat. Regularnie można spotkać ją na Wełnianym Rynku. - Przyjeżdżam tu z Nowin Wielkich, ale tylko w poniedziałek, środę i piątek. Kiedyś pracowałam na kolei, to pociągi mam za darmo - dodaje kobieta. Od 9.00 do 17.00 handluje pomiędzy zabytkową bimbą a Studnią Czarownic.
75-latce niestraszna jest nawet pogoda. Gdy spotkaliśmy ją w ostatnią środę, nad miasto co chwila nadciągały ciemne chmury. Wiatr rozwiewał wszystko dookoła, a pani Janina próbowała sprzedać to, co przywiozła z Nowin. Kilkadziesiąt jajek, bukiet kwiatków, ser zrobiony z mleka, które daje krowa jej siostry. No i woreczki szczawiu zebranego dzień wcześniej.
- Przywiozłam ich dziesięć, a widzi pan - zostały cztery - mówi. Chwilę później zatrzymuje się przechodzień. Bierze kolejny worek szczawiu, a spracowane dłonie 75-latki chwytają dwuzłotówkę. - Ile ja tu dziennie zarobię? Jest różnie. Przeważnie 10-20 zł - mówi mieszkanka Nowin. Reporterski kalkulator w głowie szybko przelicza: maksymalnie 2,5 zł za godzinę. - Panie, a co ja będę robiła w pustym domu?! Tu chociaż mogę spotkać ludzi, z kimś porozmawiać...
Podobne historię słyszę od pani Barbary i pani Teresy, które handlują na mostku na Kłodawce na ul. Chrobrego. - Ile ja tu handluję? A nawet nie wiem... Niech policzę... Od kiedy przeszłam na emeryturę, a na niej jestem już dziesięć lat - mówi bardziej rozmowna pani Barbara. Handluje zwykle cztery dni w tygodniu. - Na działce też trzeba popracować. Bo jak nic tam nie zrobię, to z czym ja tutaj przyjdę? - mówi kobieta. W środę rano przyszła z kilkoma pęczkami marchewki za 2,5 zł, fasolką czy bukietem margaretek za 5 zł. Wszystko wyrosło z pracy rąk emerytki.
Większość z kupujących to osoby młode. - Starsze, tak jak my, też nie mają pieniędzy, ale zdarza się, że i one coś kupią - mówi pani Barbara, wdowa od 33 lat, która ma 1,1 tys. zł emerytury. Na mostku handluje, by dorobić. - Po zapłaceniu 5 zł opłaty targowej, zarobiłam we wtorek 6 zł - wylicza. - Największy dzienny zarobek to 40 zł. Dobrze chociaż, że człowiek ma za co kupić coś do chleba.
Niemal to samo słyszę od pani Teresy. We wtorek poszła do lasu. Zebrała dziewięć litrów jagód. W środę próbowała je sprzedać po 13 zł za litr. Gdyby się to udało, do portfela wpadłaby ponad 100 zł, które podratowałoby 1 tys. zł świadczenia z ZUS-u.
Wiesław Karbownik to 78-latek, który handluje pasmanterią w drzwiach łaźni. Jest niezwykle charakterystyczną postacią, a głośno zrobiło się o nim 2,5 roku temu. Wtedy to jego usunięcia z tego miejsca domagał się radny i znany adwokat Jerzy Synowiec. Bezskutecznie. - Dwa tygodnie temu przyszła do mnie pani, dała 100 zł i powiedziała, że jestem perłą Gorzowa. Takich dowodów sympatii mam więcej - mówi mieszkaniec Zawarcia. Swojej „działalności” nie nazywa handlem. Sznurówki, igły czy nici sprzedaje niejako przy okazji. - Dziś mamy takie czasy, że ginie folklor, a ja staram się, aby całkiem nie umarł. Mogę śpiewać piosenki mieszkańcom. Pomagam też wchodzić innym starszym schorowanym osobom do budynku. Wie pan, człowiek jest tyle wart, ile zrobi dla innych - mówi Karbownik. Ze sprzedaży pasmanterii wyciąga 10-12 zł dziennie. Dzięki temu może wesprzeć 35-letnią córkę i wnuka, a także dorobić do 700 zł, które przysyła mu ZUS.