Zanim zupełnie straci wzrok, chce objechać cały świat
- Pomyślałem: Przemek, zobacz ile tylko możesz, zanim ci to w życiu ucieknie - wyznaje Przemysław Zaręba z Konarzyc koło Łomży. Wkrótce przestanie widzieć, ale postanowił, że się nie podda. Pokonał depresję, objechał na rowerze całą Polskę, a teraz rusza dalej...
Choroba, na którą cierpi Przemek jest chorobą genetyczną i nie ma na nią lekarstwa. Mężczyzna sukcesywnie traci wzrok. Wyniki ostatnich badań, wykonanych w lipcu tego roku, są bardzo złe. Pokazują, że to już ostatni etap choroby. Że już najmniejsze nawet, a nieuniknione, zwężenie pola widzenia oznacza dla Przemka całkowitą ślepotę.
- Zwyrodnienie barwnikowe siatkówki to takie paskudztwo, że pole widzenia się zawęża - 36-latek wie już o tym doskonale. - Ostrość w okularach mam świetną, z oddali widzę, ale już z bliska na monitorze to nie za bardzo... Mam tzw. widzenie tunelowe, inaczej zwane lunetowym - prezentuje zasłaniając rękoma boki głowy.
Wadę wzroku ma od urodzenia. Już jako dziecko zauważył, że nie widzi tego, co znajduje się po bokach i łatwo mu wpaść na coś lub na kogoś. Jednak znacznie bardziej dokuczliwa okazała się ślepota zmierzchowa.
- Po zmroku w ogóle nic nie widzę - wyjaśnia. - Najtrudniej jest mi oczywiście zimą, kiedy już po południu muszę wracać do domu, bo robi się dla mnie niebezpiecznie. Staram się wtedy poruszać tylko swoimi ulubionymi, dobrze mi znanymi ścieżkami i w ten sposób się nie gubię. No ale póki co, to dość swobodnie mogłem się poruszać za dnia. A teraz się okazało, że i to się skończy...
Przemek spodziewał się, że kiedyś zupełnie straci wzrok, ale nie sądził, że nastąpi to tak szybko.
- Mój wujek stracił wzrok, gdy miał 45 lat, więc myślałem, że i ja mam jeszcze ładnych parę lat... - wyznaje. - Lipcowa diagnoza mojego okulisty była jak uderzenie w twarz. Nie zostało mi wiele czasu, więc zamierzam go dobrze wykorzystać.
Z dala od zgiełku miasta
Przemek od dzieciństwa marzył o podróżach. W szkole podstawowej w każdej wolnej chwili jeździł z kolegami na wyprawy do lasu. - Teraz, jak od tym pomyślę, to dziwię się rodzicom, że mnie puszczali na takie wycieczki - mówi. - Ja bym się w życiu nie zdecydował, żeby gdziekolwiek wysłać swoje dzieci bez opieki dorosłych.
Ma dwóch synów, którzy na co dzień mieszkają z matką. Jednak i z nim spędzają bardzo dużo czasu.
- Więc, paradoksalnie, podczas wakacji najmniej udaje mi się podróżować, bo wtedy chcę jak najwięcej czasu spędzić z moimi chłopcami - tłumaczy.
Zaręba już w czasie studiów na anglistyce dużo podróżował, głównie w miejsca związane z przyrodą, naturą.
- Lubię przebywać z dala od zgiełku miasta - wyjaśnia.
Potem, gdy założył rodzinę, nie miał już czasu na dłuższe wyjazdy, ale dwa lata temu jego pasja znowu dała o sobie znać. Wymarzył sobie samodzielną wyprawę rowerem dookoła Polski.
Na rowerze bez pośpiechu
- Objechanie Polski na rowerze zajęło mi półtora miesiąca - wspomina. - Nie spieszyłem się, nie liczyłem kilometrów, bo nie jechałem dla cyferek, ale dla czystej przyjemności. No i tak zrobiłem jakieś trzy i pół tysiąca kilometrów.
W tę podróż ruszył bez szczególnego przygotowania i bez planu. Z pożyczonym namiotem, śpiworem, ale mnóstwem determinacji.
Początkowo chciał przejechać Green Velo, czyli Wschodni Szlak Rowerowy. To największy tego typu projekt w Polsce, a jego trasa liczy prawie dwa tysiące kilometrów. Wiedzie od Elbląga nad Zalewem Wiślanym, aż po Oblęgorek w Świętokrzyskiem.
- Pomyślałem jednak, że zamiast wydawać na transport, by dojechać na trasę Green Velo, mogę te kilkaset złotych przeznaczyć na jedzenie i spróbować przejechać dookoła całą Polskę - wyjaśnia Przemysław.
I tak załadowany sakwami ruszył z Łomży. Pierwszego dnia dojechał do Strękowej Góry. Miał niedopasowany rower, więc już po ponad 30 kilometrach bolała go rwa kulszowa. Zdecydował się więc przenocować już w Strękowej Górze, a nie - jak początkowo zakładał - w Goniądzu. Ten nocleg zapisał się w jego pamięci, bo ciągle myślał tylko o tym, że nazajutrz rusza dalej, w Polskę... A jeszcze kilka miesięcy wcześniej rowerowa wyprawa z Łomży do pobliskiej Strękowej Góry, tam nocleg w namiocie i powrót do domu, wydawały mu się wielkim wyzwaniem...
Początki rowerowego objazdu po Polsce były trudne i - dosłownie - bolesne.
- Okazało się, że jeżdżąc po mieście nie ma znaczenia, jaki ma się rower, zaś na dłuższych trasach to siodełko przesunięte nawet o kilka milimetrów ma ogromne znaczenie... - opowiada Zaręba.
Tak więc, gdy tylko dojechał do miejscowości Nowy Dwór Gdański, postanowił wymienić... cały rower. Zakupił nowy i w dodatku, jak wspomina, dostał od sprzedawcy duży rabat. Wtedy jazda stała się o wiele przyjemniejsza. Po kilkunastu dniach był w stanie zrobić nawet 140 kilometrów dziennie! Miał ambitny plan, żeby wszystkie noce spędzić pod namiotem. Jednak okazał się on niemożliwy.
- Dotarłem nad morze na początku czerwca i większość pól namiotowych była jeszcze zamknięta- tłumaczy. - Część noclegów jednak rzeczywiście spędziłem pod namiotem, bo jak udało mi się znaleźć jakieś czynne pole, to stały na nim zaledwie dwa, trzy namioty i jakiś camper, więc przenocować tam można było za zaledwie pięć złotych.
Gdy nie mógł znaleźć czynnego pola namiotowego, nocował w hostelach.
- To przynajmniej była okazja, by się porządnie wykąpać, bo inaczej sam ze sobą bym nie wytrzymał - śmieje się podróżnik.
Pokonał depresję
Kilka lat wcześniej zmagał się z poważną depresją.
- Ale i tę „przypadłość“ udało mi się pokonać - wspomina. - Zrozumiałem, że moje życie przez wiele lat sprowadzało się do wegetacji. Pracowałem, żeby zaspokoić podstawowe potrzeby życiowe, brakowało mi w tym wszystkim jakiegoś większego sensu, celu, do którego mógłbym dążyć. Kiedy zmarł mój tato, pomyślałem, że muszę w swoim życiu wszystko zmienić... - wspomina Przemek.
Wyruszając w podróż dookoła Polski, założył na facebooku specjalną, poświęconą temu stronę. Codziennie wrzucał tam jakieś zdjęcie, krótką notatkę. Nie spodziewał się jednak, że stanie się dla innych kimś, kto motywuje do życia. Już w trakcie swojej wyprawy odbierał mnóstwo wiadomości z gratulacjami i podziękowaniami za inspirację. Ludzie pisali, że dzięki jego historii i oni zdecydowali się zmienić coś w życiu, że pokazał im, jak pokonywać własne bariery.
-To było zaskakujące i budujące jednocześnie. Pokazałem im, że mimo przeciwności losu nie trzeba się poddawać, bo przełom kiedyś nastąpi... - wspomina Zaręba. - A co istotne, większość z piszących do mnie ludzi była zdrowa... Nie sądziłem, że i dla takich osób mogę stać się wzorem. Ta wyprawa z założenia miała być tylko dla mnie. Jechałem zobaczyć piękne widoki, bo Polska jest jednym z bardziej zróżnicowanych krajów, a okazało się, że ta wyprawa spełniła jeszcze inny cel.
Do miejsc, które odwiedził, powraca w snach. Wtedy wstaje z łóżka z uśmiechem na ustach. I ma nadzieję, że nawet jak już straci wzrok, to nadal będzie śnił o pięknej naturze, której już nie będzie mógł podziwiać. I właśnie ta chęć, by jeszcze zdążyć zobaczyć jak najwięcej, stała się motywacją, by ruszyć... dookoła świata.
- Pomyślałem: Przemek, zobacz ile tylko możesz, zanim ci to w życiu ucieknie - wyznaje. - Ja przecież zawsze tę przyrodę kochałem. Interesowałem się fotografią, grafiką komputerową. I nagle komuś, kto jest zakochany w obrazach, zabierają wzrok...
Pamięta, jak po raz pierwszy usłyszał piosenkę „California Dreaming“ The Mamas & The Papas i już wiedział, że musi chociaż spróbować spełnić swoje marzenia.
- Inaczej bym sobie tego nie wybaczył - kwituje. - Wybaczyłbym sobie, że coś się nie udało, ale nie to, że nie spróbowałem.
Nie jesteśmy skazani na cztery ściany
- Plan na wyprawę dookoła świata jest prosty: wyruszyć z łomżyńskiej ziemi i po wielu miesiącach, albo latach tu wrócić - zdradza ze śmiechem Przemysław.
Trasa jego podróży będzie wiodła przez Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię, Szwecję, Norwegię, Danię, Wielką Brytanię, Francję, Hiszpanię, Maroko, Wyspy Kanaryjskie do Ameryki Południowej. Potem z Meksyku w kierunku Wietnamu, Laosu, przez Chiny, Mongolię, Rosję Gruzję, Turcję, Bułgarię, Macedonię, Albanię, Czarnogórę, Serbię, Węgry, Słowację - do Polski.
Tym razem nie pojedzie rowerem (ze względu na zawężone pole widzenia), a trasę tę pokonać chce autostopem i publicznym transportem. Niestety, samodzielnie nie jest w stanie sfinansować tej wyprawy.
- Same wizy i szczepienia to koszt około 10 tys. zł. Drugie tyle zapewne pochłonie zakup sprzętu, a muszę mieć lekki namiot i śpiwór na różne strefy klimatyczne - mówi Zaręba.
Skontaktował się już z fundacją, która umożliwiła mu założenie subkonta i teraz czeka na pomocną dłoń ludzi o dobrych sercach.
- Swoją wyprawą chcę pokazać tzw. ludziom wykluczonym, czyli niepełnosprawnym, walczącym z depresją, samotnym, że nasze niedoskonałości nie skazują nas na siedzenie w czterech ścianach - tłumaczy podróżnik. - Ze swojej podróży chciałbym stworzyć taką małą kampanię społeczną. Chciałbym stać się dla ludzi katalizatorem do zmian, do podejmowania wyzwań.
W świat chciałby wyruszyć jak najszybciej, by zdążyć zobaczyć Skandynawię jeszcze przed zimą. W innym wypadku będzie musiał zostawić norweskie fiordy aż na koniec swojej podróży, a zacząć od ciepłej Hiszpanii. Przemek planuje założyć vloga, by na bieżąco opowiadać na nim o swoich przeżyciach w czasie drogi. I o pokonywaniu barier.