Żandarmi od Kreskego
Pod koniec wojny do walki z partyzantami Niemcy powołali do życia niewielkie oddziały, o skuteczności których decydować miała zdolność szybkiego reagowania oraz wyposażenie
Byli kierowani tam, gdzie pojawiali się partyzanci. Działali szybko i zdecydowanie. Uderzali w leśne obozowiska, pacyfikowali miejscowości związane z podziemiem, aresztowali lub zabijali ludzi z nim współpracujących. Brali udział w pościgach, prowokacjach, wielkich operacjach „przeciw bandom”. Uczestniczyli we wszystkich najgłośniejszych akcjach niemieckiej policji w dystrykcie krakowskim Generalnego Gubernatorstwa. Do listopada 1944 r. dowodził nimi podporucznik (następnie porucznik) żandarmerii Herbert Kreske - niespełna czterdziestoletni nazista, urodzony w Legnicy członek SA i SS, którego nazwisko trwale zapisało się na kartach historii Małopolski.
Mobilne plutony
Mniej więcej w 1941 r. Niemcy zdali sobie sprawę, że na podbitych przez nich ziemiach coraz poważniej należy się liczyć z podziemnymi grupami zbrojnymi, które zagrażały ich liniom zaopatrzeniowym. Powołali wówczas do życia niewielkie oddziały, o skuteczności których decydować miała zdolność szybkiego reagowania oraz wyposażenie w broń maszynową. W ten sposób powstały kolejno numerowane, zmotoryzowane plutony żandarmerii, określane niekiedy skrótem Motzug. Ich budowa przebiegała w kilku falach. Pierwsze istniały już przed wojną, natomiast na przełomie 1942 i 1943 r. utworzono jednostki mające działać stricte na terenach okupowanej Polski. Od samego początku z Krakowem i Małopolską najsilniej związany był pluton o numerze 63., który swoją służbę rozpoczął w kwietniu 1943 r., stacjonując początkowo w Piaskach na Lubelszczyźnie, a następnie w Mielcu, już na terenie dystryktu krakowskiego.
W czerwcu 1943 r. żandarmi brali udział w kilkudniowej operacji przeciwko „bandytom”, w tym m.in. Żydom z grupy Romana Nissenbauma.
Oddział liczył ok. 40 żandarmów, dysponował ciężarówkami, którymi mógł być szybko przetransportowany nawet w odległe od miejsca zakwaterowania rejony. Mimo, że formalnie podporządkowany był funkcjonującemu w GG zmotoryzowanemu batalionowi żandarmerii, to od chwili pojawienia się w dystrykcie krakowskim podlegał przede wszystkim rozkazom komendanta żandarmerii na tym terenie - wykonywał więc zadania zlecone bezpośrednio z Krakowa, nie podporządkowując się oczekiwaniom lokalnych jednostek niemieckiej policji. Jak zeznawał po wojnie funkcjonariusz Kripo z Miechowa, w skład plutonu wchodzili „młodzi funkcjonariusze żandarmerii zaś [...] personel pomocniczy stanowili Ukraińcy, Rosjanie i Polacy. [...] Podczas jednej z rozmów prywatnych z Kreske wymieniony zakomunikował mi, iż nie zajmuje się sprawami dotyczącymi ścigania przestępstw natury kryminalnej, lecz głównym zadaniem jest […] zwalczanie wszystkich organizacji ruchu oporu, przede wszystkim zaś grup rosyjskich skoczków spadochronowych oraz niszczenie i likwidowanie obcych stacji radiowych”.
Na Podhalu i pod Miechowem
Pluton Kreskego od początku przerzucano na najbardziej zagrożone tereny. Za takie uznawano przez całą wojnę pogranicze dystryktów krakowskiego i radomskiego. Walczono tam z partyzantami, a niekiedy likwidowano też chroniące się w lasach grupy uciekinierów z gett. Już w czerwcu 1943 r. żandarmi brali udział w kilkudniowej operacji przeciwko „bandytom”, w tym m.in. Żydom z grupy Romana Nissenbauma, ukrywającym się w położonych na północ od Działoszyc miejscowościach Mstyczów, Jastrzębniki, Szyszczyce i Wolica.
Najprawdopodobniej wczesną jesienią 1943 r. żandarmi trafili w zupełnie inny region Polski, do Czarnego Dunajca na Podhalu, gdzie zwalczać mieli oddziały partyzanckie. Najważniejszym celem postawionym przed nimi była likwidacja grupy Wojciecha Duszy „Szaroty”. Ażeby sterroryzować miejscowe społeczeństwo podkomendni Kreskego bez wahania przeprowadzali akcje represyjne skierowane w prawdziwych lub domniemanych współpracowników grupy. Tak było m.in. 23 października, gdy rozstrzelali siedmiu mieszkańców Ratułowa. W grudniu 1943 r., już po zabiciu „Szaroty”, pluton skierowano przeciwko działającemu w Gorcach oddziałowi partyzanckiemu AK „Wilk”. Pobyt na Podhalu niemieckich policjantów trwał aż do początku 1944 r., kiedy przerzucono ich ponownie na północ od Krakowa, do Pilicy.
Obecność żandarmów w powiecie nowotarskim pozwoliła im poznać metody stosowane przez miejscową żandarmerię oraz Gestapo przy likwidowaniu oddziałów podziemia. Przede wszystkim dostrzeżono ogromny potencjał w działaniach prowokacyjnych, podczas których wykorzystywano policjantów „granatowych” i żandarmów pozorujących grupy partyzanckie. To, co na stosunkowo niewielką skalę realizowano na Podhalu, z o wiele większym zaangażowaniem przeprowadzono niebawem w Miechowskiem. Dzięki porozumieniu z lokalną żandarmerią oraz policją kryminalną powstał tam oddział prowokacyjny, który podawał się za grupę partyzantki komunistycznej im. Lenina. Jego trzonem byli od początku mówiący po polsku i rosyjsku żandarmi z plutonu Kreskego. Działania prowokacyjne podjęte na tym terenie trwały do połowy 1944 r. i były bardzo skuteczne, zwłaszcza przy rozbijaniu grup komunistycznych i miejscowych siatek PPR. Dotykały także ludzi zaangażowanych w lokalną konspirację niepodległościową z szeregów AK czy Batalionów Chłopskich. Oczywiście w tym czasie pluton brał też udział w regularnych obławach, m.in. w głośnej akcji przeciwko oddziałowi AL „Gutka” w Lesie Kleszczowskim 25 kwietnia 1944 r.
Dławiąc „Burzę”
W lipcu 1944 r. ludzie Kreskego odegrali pierwszoplanową rolę w likwidacji wracającej do Warszawy grupy akowców z batalionu „Parasol”, która przeprowadziła tego dnia nieudany zamach na Wyższego Dowódcę SS i Policji w Krakowie SS-Obergruppenführera Wilhelma Koppego. To zmotoryzowani żandarmi dopadli akowców w Udorzu i udaremnili ich dalszy odskok na północ. Jak pisał Piotr Stachiewicz: „szosą od strony Pilicy nadjechały dwa wozy niemieckie: jeden terenowy, paroosobowy, z osadzonym na stojaku karabinem maszynowym, wokół którego siedziało około sześciu żandarmów (jak się później okazało, był to wóz następnego patrolu „Motzugu” z Pilicy), a za nim ciężarówka, z której momentalnie zeskoczyło około trzydziestu żandarmów wraz z kilkoma psami, zajmując stanowiska z karabinami maszynowymi wokół drogi z Udorza, w odległości około dwudziestu metrów od skrzyżowania z szosą Pilica-Żarnowiec”. Dodawał przy tym: „Czołowy ogień, prowadzony kilkoma karabinami maszynowymi, długimi seriami, zaskoczył i zdezorientował zespół [„Parasola”] całkowicie. [...] Nie padła żadna komenda, żaden rozkaz, który wskazywałby lub nakazywał wyjście z operacji. Chłopcy, nie znając terenu, byli zupełnie zdezorientowani i oszołomieni”. Dwa tygodnie po tym niewątpliwym sukcesie strony niemieckiej, członkowie Motzugu wzięli też udział w bitwie z partyzantami AK pod Sielcem Biskupim koło Skalbmierza.
Najprawdopodobniej we wrześniu 1944 r., z uwagi na to, że siły plutonu były już wówczas za słabe do samodzielnej walki z większymi zgrupowaniami AK, włączono go wraz z dwoma bliźniaczymi oddziałami w skład stacjonującego w Kobierzynie batalionu policji SS do zadań specjalnych. Pluton liczył w tym czasie 40 dobrze uzbrojonych i wyposażonych żandarmów, których wraz z całą jednostką oraz oddziałami wydzielonymi z pułków policji SS wysyłano wszędzie tam, gdzie powstawały tzw. partyzanckie republiki lub pojawiali się sowieccy zwiadowcy. Rozpoczęło się trwające aż do stycznia 1945 r. oczyszczanie zaplecza przyszłego frontu, przed spodziewaną ofensywą sowiecką.
Dowódca plutonu Herbert Kreske nie doczekał zorganizowanego wycofania się Niemców na teren Rzeszy, które nastąpiło na przełomie stycznia i lutego 1945 r. Wcześniej, 29 listopada 1944 r., kolejna w tym miesiącu przeciwpartyzancka obława uderzyła na zgrupowanie oddziałów AK „Żelbet” w masywie Kotonia na południe od Myślenic. Niemiecka operacja natrafiła jednak na opór Polaków, który doprowadził do tego, że w walkach, nazywanych bitwą pod Zawadką, atakujący ponieśli znaczne straty. Dotyczyły one też 63. zmotoryzowanego plutonu żandarmerii, który w bitwie stracił swojego charyzmatycznego komendanta. Poza nim poległ jeszcze jeden oficer niemieckiej policji, a łączne straty atakujących wynosiły 9 ludzi. W czasie walk zginęło 8 akowców, 2 dostało się do niewoli, lecz co ważniejsze, oddziały partyzanckie nie zostały rozbite i bezpiecznie oderwały się od przeciwnika. W odwecie za klęskę i śmierć Kreskego, Niemcy przeprowadzili 4 grudnia 1944 r. krwawą pacyfikację Zawadki paląc jej zabudowania i mordując 15 niewinnych osób.
Cykl powstaje we współpracy z krakowskim oddziałem Instytutu Pamięci Narodowej. Autorzy są historykami, pracownikami IPN