Zamordował rodziców, rodzeństwo i babkę. Zawisł na szubienicy
To była najkrwawsza zbrodnia w historii Grudziądza! Okropnego zabójstwa, roku pańskiego 1927, dokonał Leon Lewandowski.
Choć nigdy nie przyznał się do popełnienia tego wstrząsającego mordu, został skazany na karę śmierci przez powieszenie. Wykonano ją na terenie więzienia przy ul. Wybickiego, dwa lata później.
Czarna owca w rodzinie
Franciszek i Marta Lewandowscy wraz z trójką synów, córką i babką mieszkali w Wielkim Tarpnie pod Grudziądzem. Wiedli spokojne życie. Utrzymywali się z ogrodnictwa.
Czarną owcą w rodzinie był Leon, jeden z trójki synów Lewandowskich. Prowadził hulaszczy tryb życia w złym towarzystwie. Często bywał w Grudziądzu, gdzie miał kochankę. Za wszelką cenę chciał się z nią ożenić, ale kategorycznie sprzeciwiała się temu rodzina. To właśnie miało być motywem okrutnej zbrodni, jakiej dokonał 21-letni Leon.
Zimowej nocy z 22 na 23 lutego 1927 r.z zimną krwią zabił siekierą do rąbania drzewa rodziców, braci, siostrę i babkę. Izba, w której doszło do strasznych scen, była zbroczona krwią.
Z ustaleń ówczesnych śledczych wynika, że pierwszą ofiarą padła matka celnie trafiona siekierą w czaszkę. Opór oprawcy stawiał ojciec. Wówczas obudził się najstarszy syn, który także podjął walkę z bratem. Niestety, w obu starciach zwyciężył morderca. Następnie Leon śmiertelne ciosy zadał kolejnemu bratu, siostrze i babce.
Makabryczną zbrodnię odkrył chłopiec, który pomagał Lewandowskim w gospodarstwie, a nocował w przylegającej do gospodarstwa oranżerii. To właśnie tutaj po dokonaniu mordu przyszedł Leon i polecił chłopcu wezwać policję. Zanim tu jednak dotarł, wybił szyby w domu chcąc upozorować bandycki napad.
Zabójca utrzymywał, że do mieszkania wrócił w nocy, udał się na spoczynek do oranżerii i nic nie wiedział o tragedii rodziny.
Zeznania chłopca, ślady krwi na ubraniu Leona, odciski palców na siekierze dla śledczych były wystarczającymi dowodami, by aresztować zbrodniarza. Na próżno było czekać by przyznał się do winy. Trafił do więzienia sądowego, gdzie czekał na proces i wyrok.
10 tys. osób na pogrzebie
Tymczasem w Wielkim Tarpnie i okolicy zapanowała żałoba. Przed domem Lewandowskich zbudowano ołtarz gdzie ustawiono sześć trumien: cztery czarne i dwie białe, w których spoczęły najmłodsze dzieci: Antoś i Marta. Kondukt na cmentarz odprowadziło pięciu księży i ponad 10 tysięcy mieszkańców... Rodzina spoczęła w jednym grobie.
- To była głośna zbrodnia, o której bardzo dużo mówiono oraz pisano w ówczesnych gazetach - mówi Marek Prabucki z Grudziądza, który bada archiwalną prasę i jej wycinki udostępnił nam na potrzeby tego artykułu.
W dom uderzył piorun
Kilka miesięcy po tym makabrycznym mordzie, grobową ciszę opustoszałego domu Lewandowskich przerwało uderzenie pioruna. Dokładnie w izbę, w której dokonano ludobójstwa. Wszystko doszczętnie spłonęło.
Na rozprawy, podczas których sądzony był Leon Lewandowski, wstęp miały tylko osoby, które wcześniej odebrały darmowe bilety. Wydawane były w sekretariacie sądu. W toku procesu oskarżony nigdy nie okazał wyrzutów sumienia ani nie przyznał się do winy.
Stryczek dla potwora
Po ciągnącej się ponad dwa lata sprawie zapadł wyrok. Sąd Okręgowy w Grudziądzu skazał Leona Lewandowskiego na karę śmierci przez powieszenie w murach więzienia. Leon prosił o akt łaski prezydenta. Bezskutecznie.
Egzekucję wykonano w grudniu 1929 r. W noc poprzedzającą jej wykonanie skazaniec zażądał i wypalił ok. 80 sztuk papierosów. Chciał też butelkę wina i ciastka. Wyspowiadał się i przyjął sakramenty.
Morderca stanął przed szubienicą. Kat zarzucił sznur na szyję Leonowi, pomocnik odsunął ruchomą deskę, na której stał Lewandowski. Zwłoki oddano policji...