Zamontował kamerę na klatce schodowej. Pozostali mieszkańcy bloku w Białymstoku nie zgadzają się
Jeden z mieszkańców bloku zamontował nad swoimi drzwiami kamerę. I nie chce jej zdjąć. A na filmowanie nie zgadzają się pozostali lokatorzy. Spółdzielnia jest bezradna
Nikt tu nie chce podać swego nazwiska. Nikt nie chce się sfotografować. Wszystko jest tajne, skryte, robione tak, żeby inni się nie dowiedzieli. Tylko konflikt jest jawny. I złośliwości, które sobie nawzajem robią. Takie zwykłe, sąsiedzkie.
Chodzi o mieszkańców pierwszej klatki bloku przy ul. Antoniukowskiej 3A. - Zawsze żyliśmy w zgodzie - mówią mieszkańcy. - Zgodnie, dopóki cztery lata temu nie wprowadził się jeden z sąsiadów z pierwszego piętra. Od początku były z nim kłopoty.
Jakie? Mieszkańcom trudno jednoznacznie powiedzieć. - W poprzednim miejscu zamieszkania też miał zatargi z sąsiadami. I z nami też ma. Cały czas stuka, puka, tupie pod naszymi mieszkaniami - mówi tylko jedna z sąsiadek.
W każdym razie jedno jest pewne - pan z pierwszego piętra jest w konflikcie ze wszystkimi mieszkańcami w klatce. Teraz najbardziej nie podoba im się to, że nad swoimi drzwiami zamontował kamerę. Już pół roku temu. - Niestety, ta kamera swym zasięgiem nie obejmuje jedynie drzwi wejściowych owego mieszkańca - mówi jeden z jego sąsiadów. - Ale także całą klatkę schodową na tym piętrze. Z uwagi na to, że jest to pierwsze piętro, pod okiem kamery są niemal wszyscy inni mieszkańcy i ich goście. A my sobie nie życzymy, żeby nas obserwował. I koniec. Bo kto by chciał? - denerwuje się. I mówi, że są bezradni. Bo nieraz już próbowali z nim rozmawiać: żeby zdemontował kamerę, że nie życzą sobie być filmowani. - Powiedział, że nie zdejmie i koniec - opowiada sąsiadka.
- Nie zdejmę - przytakuje sąsiad. Ale zaprzecza, by którykolwiek z sąsiadów z nim na ten temat rozmawiał. I tłumaczy, że kamerę zamontował dla bezpieczeństwa: - Moje drzwi są opluwane, zamki są zalewane klejem, kradzione są wycieraczki.
Sąsiedzi - oczywiście znów anonimowo - mówią, że rzeczywiście widzieli kiedyś oplute drzwi. I podejrzewają, który z nich mógł dokuczać nielubianemu sąsiadowi. - Bo ten pan od kamery wiecznie wzywa do niego policję, gdy ten tylko włączy głośniej muzykę - mówią. Ale podkreślają, że tak czy inaczej - na kamerę się nie zgadzają.
Złożyli już w tej sprawie pismo do administracji Przyjaźń i Białostockiej Spółdzielni Mieszkaniowej. - Podpisali się wszyscy. Jak jeden mąż - zapewniają. No ale pismo nic nie dało. Kamera - jak wisiała, tak wisi.
- Spółdzielnia odpowiedziała pisemnie, iż każdy z mieszkańców powinien z tym sobie radzić na cywilnej drodze sądowej - mówi jeden z mieszkańców. - A sąsiadce, jak poszła tam osobiście, powiedzieli, że nie będą zajmowali się takimi pierdołami.
- To nieprawda! Nie lekceważymy sprawy - zaprzecza Barbara Awruk, kierowniczka administracji Przyjaźń. I tłumaczy, jak administracja starała się pomóc mieszkańcom: - Kilkukrotnie wzywaliśmy tego pana do demontażu kamery. W końcu skierowaliśmy sprawę do prokuratury.
Ale sprawę oddalono. - I nie podano nam powodu - mówi Aldona Siejka, radca prawny BSM. - Podejrzewam, że to dlatego, że nie zostaliśmy w tej sprawie uznani za stronę. Poradziliśmy więc mieszkańcom, by sami wystąpili do sądu.
Taką samą radę ma Bartosz Wojda, białostocki adwokat. - Mieszkańcy mogą podać sąsiada do sądu z kodeksu cywilnego, że nastąpiło naruszenie prywatności tych osób, które nie chcą być nagrywane i rejestrowane - mówi. Drugą drogą jest złożenie wniosku do prokuratury o ściganie z powodu uporczywego nękania. - Bo zachowanie sąsiada narusza prywatność tych osób, a może nawet i poczucie bezpieczeństwa - dodaje adwokat.