Zamiast taniej podróży autobusem, musiała jechać drogą taksówką
Nasza Czytelniczka dwukrotnie zawiodła się na firmie Voyager Trans. W dni świąteczne chciała ich autobusami dostać się z Sokółki do Kuźnicy. Nie doczekała się. Musiała wziąć taksówkę.
Chyba powinnam zbierać faktury od taksówkarzy i dochodzić zwrotu pieniędzy od Voyagera. Bo przez nich dwie wyprawy do Sokółki kosztowały mnie grubo ponad 100 zł - mówi rozżalona Czytelniczka z Kuźnicy (imię i nazwisko do wiadomości Redakcji).
Wraz z rodziną dwukrotnie w styczniu chciała skorzystać z transportu autobusowego świadczonego przez firmę Voyager Trans na trasie Sokółka - Kuźnica. Niestety, nie mogła. I to pomimo, że na przystanek wyszła dużo wcześniej, by zdążyć na autobus oraz dość długo czekała już po planowym czasie odjazdu.
- Byłam u rodziny w Nowy Rok. Zaplanowaliśmy powrót do Kuźnicy autobusem o godz. 17.26. Według rozkładu miał jechać w ten świąteczny dzień. Staliśmy na przystanku dobre 30-40 minut, po czym zmuszeni zostaliśmy iść na taksówkę - opowiada swoje perypetie Czytelniczka.
2 stycznia zadzwoniła do firmy. Zażądała wyjaśnień. Jednak osoba, która wówczas odebrała telefon, nie potrafiła nic jej wyjaśnić. Nie miała wiedzy czy kurs w ogóle się odbył, czy też był opóźniony. I jak stwierdziła, nasza Czytelniczka była jedyną osobą zgłaszającą taki problem.
Po tej rozmowie mieszkanka Kuźnicy przestała drążyć temat. Zmieniło się to jednak po trzech tygodniach, po drugim przypadku, kiedy znów nie doczekała się autobusu Voyagera.
- W sobotę 21 stycznia ponownie chciałam skorzystać z ich usług. Zaplanowałam powrót z Sokółki kursem o godz. 16.10. i znów miałam to samo. Po jakiejś półgodzinie czekania znów poszłam na taxi - mówi kobieta.
Uznała wtedy, że miarka się przebrała i skontaktowała się z nami, by opowiedzieć o swoich „podróżach” Voyagerem. Nie korzysta zbyt często z transportu publicznego, rozumie różne sytuacje na drodze, spóźnienia, ale taka „kumulacja” wyprowadziła ją mocno z równowagi.
- Jeżeli kurs jest w rozkładzie to powinien się odbyć. Przewoźnik do czegoś się w ten sposób zobowiązuje. Raz mogę machnąć ręką, coś mogło się zdarzyć. Ale przy drugim razie już nie - mówi.
Skontaktowaliśmy się z właścicielem firmy Andrzejem Kiejko. Nasze blisko 2-tygodniowe przepychanki telefoniczno-mailowe skończyły się tym, że do chwili zamykania gazety nie dostaliśmy obiecanego maila z wyjaśnieniem.
- Roszczenie jest bezzasadne, ta kobieta nie ma biletu miesięcznego, który stanowi umowę z nami - oświadczył nam w rozmowie telefonicznej Andrzej Kiejko na pytanie o ewentualny zwrot kosztów podróży taksówką.
W trakcie naszych rozmów telefonicznych był mocno zaskoczony, że ktokolwiek z taką „błahostką” zwraca się do mediów. Jego zdaniem kobieta powinna zwracać się bezpośrednio do firmy. Najlepiej już czekając na autobus od razu zadzwonić, by dowiedzieć się czy dany kurs się odbędzie czy też nie, albo o ile też będzie opóźniony. Niestety, akurat te dwa kursy odbywały się już poza godzinami pracy biura.
Szef Voyagera stwierdził, że może udokumentować, iż kursy się odbyły, były tylko opóźnione. Kurs z 1 stycznia o 25 minut, zaś z 21 stycznia ledwie o 5 minut.