Zakola i meandry: Strach na wróble
Pan Bogdan chciał z żoną iść na film, który opowiada o dziennikarskim śledztwie w sprawie pedofilii w amerykańskim Kościele. Codziennie od głośno zapowiadanej premiery szukał go w repertuarze pięknego kina, do którego lubią chodzić. Ciągle go nie było.
Nie wiedział, o co chodzi. Kolega, który interesuje się branżą, powiedział mu, że widocznie dystrybutor z jakichś powodów go nie zamówił. Nie potrafił tego zrozumieć. Poszedł na coś innego, ale zapytał w kinie, czemu nie mógł obejrzeć tego samego, co widzowie niemal w całej Polsce. Kasjerka powiedziała, że ona też nie wie.
Pan Bogdan się wściekł. Wcześniej, przed innymi seansami, widział reklamy tego filmu. Po co reklamować coś, czego widz nie może obejrzeć? Przecież to bezsens. Kto zadecydował, że ludzie z jego miasta są zbyt prości, żeby oglądać ambitniejsze obrazy? Czy dla nich ma być tylko strzelanina, obrzucanie się tortami i opowieści o końcu świata albo ataku żarłocznej szarańczy? Kolega powiedział, że ma to gdzieś, bo już ściągnął pirata i obejrzał sobie na komputerze, siedząc w swoim foteliku. Pan Bogdan jednak wolałby w kinie. I jak się okazało - zobaczy. Siła Oscara, jakiego film dostał, jest wielka i ktoś naprawił błąd.
Zresztą pan Bogdan ma swój zestaw ulubionych filmów, do których zawsze chętnie wraca. Na razie żaden z nowych obrazów nie przebił tych kultowych, z „Absolwentem” na czele.
Do niedawna myślał, że z faktycznym wodzem naszego kraju, prezesem Kaczyńskim, łączy go jedynie miłość do kotów i nic więcej. Okazuje się, że nie. Przeczytał ostatnio, że ulubionym filmem prezesa jest „Strach na wróble” z Alem Pacino i Genem Hackmanem. On też jest u pana Bogdana bardzo wysoko na liście ulubionych! No proszę, okazuje się, że nie tylko koty... Jak jeszcze gdzieś wyjdzie, że prezes uwielbia Johna Lennona, to pan Bogdan będzie kompletnie skołowany.
Zresztą teraz, biorąc pod uwagę zapowiedzi ministra kultury, władza czeka na filmy z patriotycznym uniesieniem i narodowym przesłaniem. Tylko takie, które pokażą, ile Polska wycierpiała praktycznie od wszystkich i jak dumnie zawsze nieśliśmy sztandar prawdy i walki. Jakieś dekadenckie spojrzenie? Szukanie narodowych wad? Wyśmiewanie się z własnej, krwawej historii?
Pokazywanie, że też mieliśmy coś czasem za uszami i nie zawsze było z nami tak wspaniale? To absolutnie nie przejdzie. Przynajmniej za państwowe pieniądze. Pan Bogdan pomyślał, co byłoby, gdyby żyli Stanisław Bareja i Jan Himilsbach. Ten pierwszy stworzyłby pewnie serial o odzyskaniu niepodległości, walce o demokrację, potem z faszyzmem i wreszcie z komunizmem. Drugi mógłby zagrać marszałka, wodza albo poetę-patriotę, którego dosięgła zdradziecka kula.