Pan Bogdan niczemu się już nie dziwi. Już sam nie wie: ustawiać się wśród cyklistów czy wegetarian? Albo według innej klasyfikacji nowego naczelnika kraju, wśród komunistów i złodziei?
Z drugiej strony czasem wkurzają go ci stale jęczący i marudzący. Przez lata lenistwa i słodkiego "nicnierobienia" siedzieli sobie wygodnie w cieple i myśleli tylko o sobie. Teraz, jak im wrzucili do pokoju granat, krzyczą o Polsce i zagrożonej demokracji.
Kiedy dyskutowali w gronie sąsiadów o tym, co się dzieje, pan Janek z parteru oświadczył, że jest mu zupełnie obojętnie, kto rządzi w tym kraju, co orzeka jakiś trybunał daleko w Warszawie, kto stoi na czele telewizji i co tam wygadują w Sejmie. On chce, żeby miał nie gorzej niż ma. Jeśli jednak ktoś obieca, że będzie mu lepiej, to go poprze. Nawet jeśli nazywałby się Belzebub czy Asmodeusz, miał rogi, kopyta i ogon.
Pan Stefan powiedział, że wszyscy kłamią. Poprzednicy, ci co są teraz i co przyjdą po nich. W związku z tym on ostatni raz angażował się w czasie komuny, bo nie chciał podpaść. Teraz nie zamierza. Jego żona też. Niech się wszyscy wypchają. Pan Arek stwierdził filozoficznie, że jakby takiemu marszałkowi, premierowi czy szefowi partii opozycyjnej dali dwójkę netto miesięcznie i kazali za to żyć, to gdyby im się to udało, uznałby, że nadają się do kierowania państwem. Wtedy mógłby ich poprzeć. Wszystko w swój specyficzny sposób podsumował pan Mirek (ten co zawsze jest lekko wcięty). - Wszyscy oni albo siedzieli, siedzą lub będą siedzieć - oświadczył nieco chrapliwym głosem. Potem pożyczył dychę i pożeglował do sklepu.
Pan Bogdan wracając do domu myślał, czy ci, którzy gadają w telewizorze, wdrapują się na mównicę, tokują w programach radiowych i jak sami stale podkreślają, pracują wytrwale dla nas, wiedzą, co myślą zwykli ludzie? Właśnie ci, którzy muszą żyć za dwójkę netto albo jeszcze mniej? Chyba jednak nie...
W domu czekał na niego kolega. Właśnie wywalili go z roboty. Wezwali i powiedzieli, że nic do niego nie mają. W sumie dobrze pracował. Tyle że jest zmiana. Nowe otwarcie. Więc, sorry... Oczywiście ma zaległy urlop, dostanie odprawę i wszystko co mu się należy. Pan Bogdan wiedząc, co w takich sytuacjach trzeba zrobić, wyciągnął na frasunek flaszkę z lodówki (operację mógł wykonywać swobodnie i bez przeszkód, bo akurat nie było żony) i jakąś zagryzkę. Potem zapytał go, co teraz zrobi. - Nic- odpowiedział kolega. - Nie zginę. Wyrobiłem sobie kontakty. Przeczekam. Jak będzie zmiana i nowe rozdanie, to wrócę. A może wskoczę jeszcze wyżej? Na zdrowie. Za tych co są wywalani - zaintonował.
Bo trzeba Wam wiedzieć, że kolega to nie jest facet, który ma dwójkę netto. Wprost przeciwnie. Tacy nigdy nie zginą.