Zakładniczka swojego wizerunku
Jej znakiem firmowym i skutecznym kamuflażem nastroju stały się zęby prezentowane w promiennym uśmiechu. Na jej uśmiechu i sile charakteru budowane są kampanie reklamowe. I taką też widziały ją media, kibice, znajomi. Spełnioną i radosną. Tyle że Justyna Kowalczyk cyborgiem nie była. Za publicznym obrazem kryło się cierpienie. Jaką zawodniczkę zobaczymy w tym sezonie?
Ładna, bogata, mądra i sportowo spełniona. Nikt się nie zorientował, że cierpi na depresję, walczy z bezsennością, zasłabnięciami, gorączką po 40 stopni, lękami. Trenowała przecież i startowała. W takim stanie zdobyła olimpijskie złoto w Soczi. Pokonała rywalki oraz ból złamanej stopy. Za uśmiechem ukryła cierpienie.
- W sporcie liczy się twardość, więc zawodnik jest uczony, że ma radzić sobie z problemami. Justyna uprawia sport od dwudziestu lat i miała czas utrwalić sobie te nauki - uważa psycholog sportu Marzanna Herzig z krakowskiej AWF. - Jeśli w jednej sferze życia pewne rozwiązania się sprawdzają, to przenosimy je do innych dziedzin.
Tak mogło być w przypadku Justyny, która uznała, że skoro radzi sobie w sporcie, to w życiu prywatnym też sobie da radę. Nie prosiła więc o pomoc. Dlatego, gdy z górą rok temu przyznała, że od dawna zmaga się z depresją, że jej życie osobiste nie układa się tak jakby chciała, że straciła dziecko - wszyscy byli zaskoczeni; jak to - multimedalistka i celebrytka nie jest cyborgiem i bywa też słabym, stłamszonym przez los człowiekiem?
- A ona taka była jeszcze po igrzyskach olimpijskich w Soczi. Miała na ukończeniu doktorat, ale też spore kłopoty ze sobą - mówi profesor Szymon Krasicki, promotor pracy doktorskiej Justyny. - Zastanawiałem się nawet, czy mobilizować ją do pisania, do koniecznych egzaminów, czy dać spokój. Wspólnie uznaliśmy, że praca koncepcyjna pomoże jej oderwać myśli od ponurej strony życia. Pracowaliśmy niestandardowo; na ogół korespondencyjnie. Justyna przysyłała mi fragmenty doktoratu mailem; często o piątej, szóstej rano. Od lat taki ma harmonogram dnia. Wstaje wcześnie, pije kawę, potem czyta, pisze i dopiero idzie na pierwszy trening. Spotykaliśmy się, gdy była w Krakowie. Czasami udawało nam się ustalać kolejne etapy pracy, ale bywało, że o porozumienie było trudno, chociaż ona ma analityczny umysł i zadatki na naukowca.
To, według profesora, znająca od podszewki warsztat sportowy dziewczyna; mądra, błyskotliwa. I konkretna.
Przekonałam się o tym, podczas wywiadu. Rozmowa się nie kleiła. Co pytanie, to zdawkowa odpowiedź;
- Których urządzeń na siłowni najbardziej pani nie lubi?
- To tylko urządzenia. Są po to, żeby mi pomóc, a nie po to, żebym je lubiła. Wykorzystuję je do swoich celów i tyle.
- Najbrzydszy kolor?
- Szary.
- Myślałam, że biały...
- Do odcieni bieli się przyzwyczaiłam. Lubię też mieć złoty koło siebie. Tego koloru są najcenniejsze medale, a o nie walczę.
Rozgadała się dopiero przy pytaniu o bagaż: choć nart nie przewozi, ma ze sobą setki rzeczy; kilkanaście par butów do chodzenia i biegania, krosówki z kolcami na lód, klapki, kilka kurtek na różne warunki pogodowe, specjalistyczną bieliznę sportową, czapki, rękawice, ocieplacze, skarpety. Zabiera latarki czołówki i suszarki do butów. Nie rusza się bez własnego stołu do masażu. W trasę zabiera kremy, toniki, lakiery do paznokci, szminki, tusze do rzęs i cienie do powiek. Są też eleganckie buciki, stosowne stroje na różne okazje, własny kubek i czajnik do gotowania wody oraz kilkanaście osiołków - maskotek ze swojej kolekcji.
Jakiś czas temu dołączył do nich Marian, white terier, prezent od brata.
Kiedy tej jesieni doktor Justyna Kowalczyk, wygłaszała wykład inauguracyjny na krakowskiej AWF umiała skupić na sobie uwagę. - Też poszedłem posłuchać - przyznaje profesor Szymon Krasicki. O zdrowiu też mówiła.
- Myślę, że zawodnika, który wyczynowo uprawia sport, można porównać do intensywnie eksploatowanego samochodu, który im jest starszy, tym więcej czasu spędza w warsztacie. Nie znam żadnego biegacza ze światowej czołówki, który za sukcesy w sportach wytrzymałościowych okupione katorżniczą pracą nie płaciłby zdrowiem. Dlatego doświadczony zawodnik, którego organizm pracuje przez wiele sezonów na granicy wytrzymałości, potrzebuje odnowy, leczenia, odpoczynku. Inaczej zdrowie szwankuje. I fizyczne, i psychiczne - dodaje profesor.
Wykład się podobał. Świadczyły o tym gromkie brawa. - Spojrzałem na Justynę w tej naszej uczelnianej auli i uświadomiłem sobie, jak dawno temu ją poznałem. To było w Zakopanem - wspomina. - Na drobną dziewczynkę zwrócił mi uwagę jeden z trenerów i powiedział, że kiedyś zostanie gwiazdą biegów narciarskich.
Justyna uczyła się wtedy w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem, miała kłopoty z adaptacją, jakieś konflikty z koleżankami. Mówiło się, że wie, czego chce, wyznacza sobie cele i konsekwentnie do nich dąży. - Potem słyszałem o niej sporo od trenera Aleksandra Wierietielnego. Uważał Justynę za największy talent w kadrze. Nie zawiodła go. Wygrywała i kolekcjonowała medale.
Jednak ani trener od lat ten sam, ani ekipa, a więc ludzie, którzy są z nią na co dzień, nie zauważyli, że mistrzyni w biegach narciarskich ma problem.
- Wydaje mi się, że w innym niż sportowe środowisku, nie nastawionym tak zadaniowo, jej kłopoty wychwycono by szybciej - ocenia Marzanna Herzig. - Tu sugerowano się medialnym wizerunkiem mistrzyni sportu, który odbiegał od tego prawdziwego.
Jej znakiem firmowym i skutecznym kamuflażem nastroju stały się zęby prezentowane podczas uśmiechu. Notabene Justyna dba o nie regularnie, ale z poczekalni nie ucieka, bo zaufany stomatolog obchodzi się z nią delikatnie. Sport delikatnie nie traktuje nikogo. Sukces przychodzi, gdy jest praca, wyrzeczenie, sumienność, talent. Ale wtedy nie ma czasu na radość. Ona pojawia się później. - I Justyna tej radości zaznała - opowiada profesor Krasicki. - Choćby wtedy, jak krótko przed igrzyskami w Soczi wygrała bieg w Szklarskiej Porębie. Tak się złożyło, że miała wtedy urodziny. Gdy wychodziła z szatni, czekały na nią i tylko na nią tysiące osób, kwiaty i puchar. Ze wszystkich gardeł popłynęło „Sto lat…”. Wzruszyła się i chyba poczuła tę wielką zbiorową sympatię, jaką ją darzono.
Może dlatego znów trenuje, choć zdobyła w sporcie niemal wszystko. - Wygląda na to, że jakiś czas temu myślała o innym życiu, niż tylko sportowe. Po trudnych przejściach wróciła jednak do tego, co zna, co przez lata dawało jej satysfakcję. Bo sportowe emocje i sukcesy, takie jak te Justyny, bywają piękne, uskrzydlają - podkreśla pan profesor.
Ale zdarza się, że są przyczyną kłopotów. Justyna Kowalczyk chciała się z nimi uporać sama. I to się jej w sferze fizycznej udawało. - Ale psychika wymaga oczyszczenia, jakiegoś katharsis, pomocy drugiego człowieka. Bo każdy - mówi Marzanna Herzig - potrzebuje drugiej istoty do kochania, głaskania, dotykania. Tyl ko taki kontakt daje ukojenie duszy. Koncepcja analizy transakcyjnej Erica Berne’a, zakłada, że jeśli człowiek nie dostaje głasków, to jego rdzeń kręgowy usycha.
Również sportowiec musi mieć ciepły kontakt z innym człowiekiem, za którym idzie poczucie bliskości i bezpieczeństwa. Niezależnie od tego, jak wielkie rzeczy osiąga na sportowej arenie.- Justyna Kowalczyk od lat była wzorem do naśladowania dla wielu osób. Pisali przecież do niej nieznajomi ludzie, że dzięki jej niezłomności i oni stają się niezłomni. Myślę, że nie chciała ich zawieść i ujawnić, że bywa słaba jak oni, że jest normalną osobą, która ma zmartwienia, więc milczała - dodaje profesor Krasicki.
Żeby odsunąć od siebie problemy, rzuciła się w wir morderczego treningu. - Ale nawet ciężki trening kiedyś się kończy. Nierozwiązane sprawy osaczają nas prędzej czy później. I niektórych zwalają z nóg. Jak Justynę - mówi Marzanna Herzig.
Ale idzie ku lepszemu. Nasza mistrzyni znów trenuje i znów się uśmiecha. Najładniej, gdy zakłada czerwony kostium i czerwoną czapkę teamu Santander, który przygarnął ją w tym roku do drużyny biegowej i będzie sponsorował zawodniczkę z Kasinki Małej. Zmieniła narty i kijki na dłuższe. - To wymaga silnych ramion, a one zawsze były jej atutem; miała i ma mocne odepchnięcie. Tak wygrała Bieg Wazów i pokonała ponad 90 kilometrów - mówi profesor Krasicki.
Inauguracja sezonu w Kuusamo miała być dla Kowalczyk jednym z najważniejszych dni w sezonie. Nie było pewności, czy w ogóle wystartuje, bo dopadła ją infekcja wirusowa. Choć solidnie przepracowała okres przygotowawczy i miesiąc temu osiągnęła 90 procent możliwości, które prezentowała za swoich najlepszych czasów, dopadło ją przeziębienie i ból migdałków.
Ostatecznie wyruszyła na trasę jako 24. zawodniczka, lecz szybko mijała kolejne rywalki. Widać było, że Polka czuje się już dobrze i w pełni sił jest groźna dla najlepszych. Ukończyła zmagania na jedenastym miejscu. W tym sezonie biegaczka chce rywalizować na trasach Tour de Ski, Canmore, Falun, Oslo. I zapracować na to, by kiedyś pożegnać się z nartami. Na swoich warunkach.