Zagadka strzałów w Czernichowie
Prokuratura uważa, że Robert B. z zimną krwią zastrzelił znajomego. Poszło o rozliczenia finansowe. Sprawa zabójstwa już trafiła do sądu. Trzy osoby odpowiedzą za zacieranie śladów przestępstwa
Klaudię zdziwił telefon od ojca. Było 11 minut do północy. Drżał mu głos, mówił mało składnie i plątały mu się słowa w ustach. Prosił córkę, by go natychmiast odwiedziła w Czernichowie.
Kiedy już była w drodze, zatelefonował po raz drugi i powiedział, żeby przywiozła wódkę. Nie miała gotówki, aby zrobić takie zakupy, więc odparła, że najpierw do niego podjedzie autem, weźmie pieniądze i wyruszy po flaszkę. Na miejscu ojciec coś mętnie mówił o znajomym Łukaszu, potem poprosił Klaudię o zamknięcie oczu, ponieważ chciał poprowadzić ją za rękę przez taras. Nie wytrzymała i podniosła powieki. Wtedy ujrzała, że Łukasz leży bez ruchu, a dookoła jest mnóstwo krwi.
Martwy na tarasie
- Nie żyje - ojciec skwitował sytuację, jak zorientował się, że 19-latka jednak patrzy. Gdy pojechali na stację benzynową po wódkę i papierosy, nie odpowiadał na pytania Klaudii.
- Daj mi spokój - uciął, kiedy nalegała na wyjaśnienia. Z zakupami wrócili do domu. Rzucił bezosobowo, że trzeba coś zrobić z krwią na tarasie, jakby chodziło o czyszczenie brudnych garów. Klaudia zrozumiała, że po raz pierwszy w życiu widzi miejsce zbrodni.
Opisana historia wcale nie jest prosta i jednoznaczna. Mimo trwającego ponad rok śledztwa, dalej skrywa wiele zagadek, pytań, wątpliwości i niejasności.
Robert i Łukasz
Dwóch głównych bohaterów tej historii dzieli 17 lat różnicy. 24-letni Łukasz to student UJ, miłośnik gór i fotografii. Powoli przygotowywał się do wejścia w dojrzały związek. Miał narzeczoną Olę, z którą poważnie planował przyszłość i założenie rodziny.
Starszy Robert miał już troje dzieci, ustabilizowane życie rodzinne i dom w Czernichowie. Z wykształcenia mechanik, dorabiał to tu, to tam. Miesięcznie jego firma miała dochody rzędu 4 tys. złotych. Ponadprzeciętnie inteligentny, typ mocnego faceta z brzuszkiem, który lubił rządzić innymi. Miał jednak kilka rys w życiorysie, które prokurator w akcie oskarżenia określił dwoma słowami: był karany.
Dawno temu odsiedział cztery lata za rozbój i wyrządzenie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, skazany wyrokiem Sądu Wojewódzkiego w Katowicach. Potem przytrafiło mu się jeszcze kilka wyroków za oszustwa.
W bliżej nieznany sposób los zetknął Roberta i Łukasza około 2012 r., cztery lata przed opisywanymi tu wydarzeniami. Robert zezna potem, że z Łukaszem łączyły go relacje biznesowe i towarzyskie. Młodszy z mężczyzn, jak mówił znajomym, starszego traktował jak ojca. W jakimś momencie swojego życia wpadli na pomysł, że trzeba zająć się nielegalnym procederem wyłudzania kredytów i pożyczek na podstawie spreparowanych dokumentów.
Łukasz namówił znajomych, żeby rejestrowali na siebie firmy i nabywali udziały w spółkach kapitałowych. Na tej podstawie zaciągali kredyty lub brali auta w leasing. W tym zakresie ciągle toczy się śledztwo i na tym etapie trudno komuś zarzucać nieuczciwość, ale w policyjnych materiałach zaczęły się pojawiać dane tych samych czterech osób z kręgu Łukasza: Wiesławy K., Marcina K., Daniela S. i Wita R.
Z czasem Łukasz poczuł się zobowiązany do rozwiązania trudnej sytuacji finansowej zarówno swojej, jak i znajomych. Firmy, które założyli, zaczęły mieć kłopoty ze spłatą pobranych kredytów.
Z drugiej strony gdzieś od połowy 2016 r. w Łukaszu narastało poczucie krzywdy i czuł się oszukiwany przez Roberta. Szukał wyjścia i myślał o rozwiązaniu współpracy ze starszym wspólnikiem.
Policja na tropie
Sytuacja stała się jeszcze bardziej napięta, gdy funkcjonariusze z Wydziału do Walki z Przestępczością Gospodarczą Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie zrobili przeszukanie w jednej z firm i znaleźli tam niezbyt rzetelny dokument o zatrudnieniu Wita R., który był podstawą starań o pożyczkę z banku. Został już tylko krok, by policjanci wpadli na trop nieuczciwej działalności dwóch wspólników.
Wit R. poinformował Łukasza, że został na 13 września wezwany na przesłuchanie w sprawie dokumentu. Łukasz pouczył kolegę co ma zeznać, ale czuł, że grunt coraz bardziej pali mu się pod nogami.
Musiał jeszcze porozmawiać z szefem firmy, w siedzibie której odkryto obciążające zaświadczenie o zatrudnieniu, ale przede wszystkim zdecydował, że należy się rozmówić z Robertem. Zjawił się u niego 12 września, dzień przed ważnym dla nich przesłuchaniem Wita R. na komendzie.
Robert po południu wrócił do domu z Częstochowy. Agnieszka, jego życiowa partnerka, układała już ich dwoje dzieci spać. Po chwili pojawił się Łukasz z kolegą Danielem, który przysłuchiwał się rozmowie obydwu wspólników. Słyszał strzępki zdań i zapamiętał, że Łukasz pytał Roberta o jakieś kredyty i auta wzięte w leasing, których może szukać policja. W pewnej chwili Łukasz wziął Daniela na bok i pożalił mu się, że „ciężko się rozmawia, gdy Robert jest pijany, a może i naćpany”.
Zbrodnia na tarasie
Dochodziła godzina 22. Daniel na chwilę się oddalił, a gdy wrócił do stolika na tarasie, to zauważył broń w ręce Roberta. Gospodarz mierzył na zmianę w obu mężczyzn. Daniel zniknął w domu i poprosił Agnieszkę, by uspokoiła partnera. Nie zdążyła, bo Robert zaczął strzelać. Ciszę przerwał krzyk rannego Łukasza. Ze strachu skrył się w pokoju, w którym spały dzieci. Zrobiło mu się słabo i miał zawroty głowy. Emocje nie opadły nawet wtedy, gdy Agnieszka zabrała i ukryła torbę, do której Robert włożył broń.
Partner kobiety stwierdził, że trzeba posprzątać i zakopać ciało Łukasza. Polecił Agnieszce i Danielowi, aby pojechali po inne auto, worki i środki chemiczne.
Już ze swojego domu Daniel zawiadomił policję o zdarzeniu, ala zaraz zasłabł, więc jego żona wezwała karetkę. Razem z lekarzami pojawił się patrol policji.
Dużo się też działo na miejscu zbrodni w Czernichowie. Robert wezwał tam najstarszą córkę. Gdy się zjawiła, pojechali razem do znajomego Stanisława, budowlańca. Było grubo po północy, kiedy Robert go obudził i poprosił o „pomoc w awarii”, ale nie podał szczegółów. Stanisław śmiał się, że pewnie Robert rozbił auto. Jak podjechali na jego posesję, w świetle reflektorów zauważył zwłoki Łukasza i zapytał, co się stało.
- Tu jest trup i trzeba będzie posprzątać - gospodarz rzucił w stronę znajomego. Ten wystraszony odparł, że nic nie pomoże. Klaudia na polecenie ojca pojechała po wódkę i panowie, gdy ją potem popijali, patrzyli cały czas na zwłoki.
W pewnej chwili dziewczynie wydawało się, że poruszyła się koszula na ciele Łukasza i powiedziała, że trzeba leżącemu pomóc. Mężczyźni nie zareagowali, dotknęła ciała i poczuła, że jest zimne.
Robert i Stanisław, według ustaleń prokuratora, dyskutowali, jak pozbyć się ciała. Zastanawiali się, czy zakopać w lesie koparką, czy może utopić w Wiśle. W tym czasie Klaudia wytarła krew z tarasu. Po chwili przyjechała policja.
Sprawa w sądzie
Robert B. potwierdził, że oddał strzały do Łukasza B., ale nie chciał zabić. Za zabójstwo grozi mu dożywocie.
Jego partnerkę Agnieszkę M., córkę Klaudię B. i Stanisława B. oskarżono o próbę utrudniania śledztwa i zacierania śladów zbrodni. Grozi im 5 lat więzienia. Sprawa jest w sądzie.
Klaudia B. dobrowolnie poddała się karze 2 tys. zł. Uzgodniła ją z prokuratorem, który uznał, że trzeba uwzględnić to, że przyznała się do winy.