Zabójstwo gen. Marka Papały. Wielka porażka polskiego wymiaru sprawiedliwości

Czytaj dalej
Fot. FOT. PAP
Dorota Kowalska

Zabójstwo gen. Marka Papały. Wielka porażka polskiego wymiaru sprawiedliwości

Dorota Kowalska

Długoletnie śledztwo, kilkanaście hipotez, dwa akty oskarżenia. Zabójstwo gen. Marka Papały, byłego szefa policji, wciąż pozostaje nierozwiązane. Sąd prawomocnie uniewinnił właśnie kolejnego oskarżonego o tę zbrodnię. Dlaczego wymiar sprawiedliwości zawiódł? Kto zawinił: człowiek czy system?

To finał wielkiego śledztwa i wielka, jeśli nie największa porażka polskiego wymiaru sprawiedliwości. W poniedziałek, 13 listopada, Igor M. pseudonim Patyk został prawomocnie uniewinniony od zarzutu zabójstwa byłego szefa policji Marka Papały.

- Zeznania świadka koronnego w sprawie zabójstwa gen. Marka Papały to dowód niewystarczający. W sprawie zachodzą poważne wątpliwości i te wątpliwości nie mogą doprowadzić do wyroku innego niż uniewinnienie - wskazała sędzia Sądu Apelacyjnego Dorota Tyrała.

Taka była odpowiedź Sądu Apelacyjnego w Warszawie na apelację łódzkiej prokuratury od wyroku z października 2020 roku, takiego samego, jak łatwo się domyślić. „Zostałem obsadzony w roli zabójcy gen. Papały. Nie znam osoby, która dokonała tego morderstwa. Proszę o uniewinnienie. Mam nadzieję, że jest to koniec tego koszmaru” - pisał do sądu apelacyjnego Igor M.

Igor M., ps. Patyk: złodziej samochodów, król dyskotek, protegowany bossów Pruszkowa. Jego historia jest historią polskiej przestępczości lat 90.

„Patyk” swój pierwszy samochód ukradł w wieku 16 lat, padło na mazdę sąsiada, którą potem odsprzedał za 1,5 tys. dol. Szybko do złodziejki namówił kolegów z podwórka, ci nie zastanawiali się ani chwili - kusiły ich wielka kasa i przygoda. Kradli zwłaszcza luksusowe wozy, potem odsprzedawali, także gangsterom. Rośli w siłę, mieli pieniądze na kaucje, adwokatów i policjantów, których opłacali. Cały czas na haju, nabuzowani - ich życie powoli zmieniało się w wielką, niekończącą się imprezę. O wyczynach ludzi „Patyka” zaczynało być głośno na tak zwanym mieście, nic więc dziwnego, że zainteresowali się nimi starsi koledzy.

Wpisowe do gangu Pruszkowa kosztowało ich ponoć 5 tys. dol., każdy odprowadzał też co miesiąc na rzecz patrona 200 dol. i 20 proc. od każdego sprzedanego, ukradzionego auta. To był złoty czas gangu Igora M., ale też większych grup przestępczych działających na terenie Polski.

„Patyk” w ręce policji wpadł w końcu w kwietniu 2000 roku. Zaczął sypać. Dzięki niemu prokuratura wyjaśniła sprawy kradzieży około 150 limuzyn wartych miliony złotych. Jako świadek koronny Igor M. rozpoczął nowe życie. I przez kolejnych kilkanaście lat nikt nie łączył go z najgłośniejszą sprawą kryminalną w Polsce. Aż do 2015 roku, kiedy media doniosły, że oto Igor M. został oficjalnie oskarżony o zabójstwo gen. Papały.

- Od początku, kiedy przystąpiłem do tej sprawy w 2016 roku, byłem przekonany o niewinności mojego klienta, absurdalności tego aktu oskarżenia - mówił mi w książce „Adwokaci. Ich najważniejsze sprawy” mec. Grzegorz Cichewicz, obrońca Igora M.

I opowiadał: główny świadek oskarżenia, Robert P., przyszedł do Komendy Głównej Policji i powiedział, że widział Igora M. na miejscu zbrodni w czerwcu 1998 roku. Robert P. to członek gangu złodziei samochodów, tego samego, w którym działał Igor M.

- W ocenie mojego klienta to była chęć odegrania się. Wcześniej Robert P. pseudonim Biker został na podstawie zeznań Igora M. skazany na długoletnie więzienie i odbył tę karę. W naszej ocenie to po prostu była zemsta. Zemsta na „Patyku” - tłumaczył mecenas.

I dodał, że były też plotki. Na przykład któryś ze współwięźniów słyszał, że „Patyk” zabił Papałę albo ktoś mówił, że Igor M. zabił generała. Pojawił się też świadek, porwany przez „Patyka”, który twierdził, że ten użył takich słów: „Zabiję cię, jak Papałę”.

- Trudno to jednak nazwać dowodami - mówił mec. Cichewicz.

Powstał jednak wielostronicowy akt oskarżenia przeciwko „Patykowi” i innym członkom grupy. Mieli zabić gen. Papałę, żeby ukraść jego daewoo espero.

- Nie wierzę, że to była śmierć przypadkowa. Rodzaj obrażeń, których doznał nadinspektor policji, gen. Papała, wskazuje na to, że to było wykonanie wyroku śmierci przez zawodowca - tłumaczył adwokat „Patyka”.

Czy tak rzeczywiście było? Cofnijmy się do 25 czerwca 1998 roku. - To był dla nas szok - mówili policjanci, którzy tego dnia pracowali w komendzie stołecznej. Nigdy wcześniej nikt nie odważył się w Polsce podnieść ręki na komendanta głównego policji, w ogóle stosunkowo rzadko strzelano do gliniarzy. Bandyci wiedzieli, że „martwy pies” ściąga na głowę kłopoty, bo koledzy zabitego szukają mordercy ze zdwojoną energią.

- Pamiętam, że kilka razy sprawdzaliśmy tę informację - opowiadał jeden z warszawskich śledczych. I kiedy okazało się, że gen. Marek Papała nie żyje, któryś z policjantów mruknął pod nosem: Jak szybka kariera, tak szybka śmierć.

Papałę zastrzelono 25 czerwca na parkingu pod blokiem na warszawskim Mokotowie. Ciało znalazła żona, Małgorzata, która próbowała reanimować męża. Ale strzał był śmiertelny, oddany z małej odległości, prosto w głowę. W ciągu kilku minut na miejscu zbrodni pojawiła się ekipa śledcza i tłum ludzi. Małgorzata Papała tak opowiadała w wywiadzie udzielonym w czerwcu 2005 roku Pawłowi Biedziakowi dla branżowej gazety „Policja 997”:

„Do samochodu, gdzie trwały oględziny, bez przerwy zbliżali się jacyś politycy, wysocy rangą policjanci, fotografowie, dziennikarze. Tłum ludzi. Byłam w szoku. Krzyczałam, aby policja zrobiła z tym porządek. Dopiero wtedy rozciągnęli taśmę. Miałam wrażenie, że nie ma nikogo, kto by chciał wziąć odpowiedzialność za śledztwo i kierować oględzinami. Zostawiano mnie samą. Mało tego, musiałam wysłuchiwać pierwszych spekulacji na temat śmierci męża, od razu, tej nocy, przed blokiem”.

Jak później ustalono w śledztwie, dwie godziny przed śmiercią Marek Papała był w Wilanowie u emerytowanego generała MSW Józefa Sasina. W mieszkaniu był generał Józef Sasin, jego żona Janina i syn generała Jacek z żoną. Był też amerykański biznesmen polskiego pochodzenia Edward Mazur z kierowcą. Papała zjawił się na Wiktorii Wiedeńskiej około godziny 20.00. Początkowo to Mazur miał odwiedzić w domu Papałę, ale kiedy około godziny 19.30 zdzwonili się, żeby doprecyzować spotkanie, Mazur prosił, żeby ten przyjechał właśnie do „Zatoki Świń”. Obaj mieli dograć szczegóły wyjazdu Papały do USA. Papała nigdy wcześniej nie był w domu Sasinów, chociaż znali się, dlatego Sasin przez telefon wyjaśnił komendantowi policji, jak znaleźć mieszkanie. Papała przyjechał po około 20 minutach. Zjawił się na imieninach przypadkiem, był zaskoczony, że obchodzona jest uroczystość. Nie pił alkoholu, bo prowadził samochód. Według relacji Sasina Papała rozmawiał z Mazurem o wyjeździe do Stanów. Zaraz po Papale z domu Sasinów wyszedł Mazur. Wcześniej proponował generałowi, by pojechali razem. Generał nie skorzystał z tej propozycji i wyszedł sam. Pojechał na Dworzec Centralny, skąd miał odebrać matkę. Pociąg się spóźniał, więc wrócił do domu. Około godziny 22.00 podjechał samochodem marki Daewoo Espero pod budynek przy ul. Rzymowskiego 17 w Warszawie, tam czekali na niego zabójcy.

Już tego dnia, zdaniem ekspertów i dziennikarzy, którzy przez lata przyglądali się prowadzonemu śledztwu, popełniono pierwszy błąd: nie zatrzymano wszystkich, którzy mogli cokolwiek wiedzieć o kilerach i ich zleceniodawcy. Jarosław Sokołowski, ps. Masa, najważniejszy w Polsce świadek koronny, w jednym z wywiadów opowiadał, że świat przestępczy był przekonany, iż po czymś takim, po zabójstwie szefa policji, wszyscy gangsterzy zostaną zatrzymani przynajmniej na 48 godzin i przepytani na okoliczność tej zbrodni. Pochowali się, ale nikt ich nie szukał.

- Polskie organa ścigania były do tej sprawy nieprzygotowane - mówił mi jeden ze śledczych. - W naszym kraju bardzo rzadko dochodziło do zabójstw polityków czy wysokich rangą urzędników. Policja nie zajmowała się do tej pory rozpracowywaniem tych środowisk, a w momencie, kiedy doszło do zabójstwa gen. Papały, te środowiska momentalnie się zamknęły, stały jeszcze bardziej hermetyczne - dodał.

Tymczasem, jeśli nie zrobi się konkretnych ruchów w pierwszych miesiącach śledztwa, nie zrobi się już nigdy. Ludzie powoli zapominają o pewnych szczegółach czy faktach, świadkowie umierają, giną, znikają w tajemniczych okolicznościach. Śledczym zabrakło wyobraźni, jak szeroko ta sprawa może sięgać i jak kompleksowo trzeba ją prowadzić.

To nie był jedyny błąd śledczych. Na miejscu zbrodni dosłownie zadeptano ślady.

- Dzisiaj widać na zdjęciach archiwalnych, jak funkcjonariusze policji palą papierosy na miejscu zabójstwa, przewija się tam cała masa osób - tak jak mówi Małgorzata Papała, wdowa po generale - są śledczy, politycy, dziennikarze. Można by zadać pytanie: Gdzie w tym wszystkim zabezpieczenie miejsca zbrodni? - mówił mi mec. Grzegorz Cichewicz.

Śledztwo w sprawie zabójstwa gen. Papały prowadził na początku Wydział Zabójstw Komendy Stołecznej Policji. Policjanci, nawet jeśli świetni w swoim fachu, nie byli przygotowani do sprawy takiego kalibru. Potem przejęła ją Komenda Główna Policji, w której utworzono specjalną grupę dochodzeniowo-śledczą, nazwaną zresztą „Generał”. Ale nigdy w śledztwo nie włączyły się służby specjalne, i to był także jeden z decydujących błędów prowadzenia tej sprawy. Nawet jeśli służby nie miały, z powodów, o których później, ochoty na grzebanie się w aktach, mogli im to zlecić politycy.

Hipotez stawianych przez grupę „Generał” było przynajmniej kilka. Ale żeby o nich pisać, trzeba najpierw poznać samego gen. Marka Papałę. Policjanci mają rację, generał zrobił oszałamiającą karierę. Urodził się w 1959 roku w Pruchniku, w woj. podkarpackim. Służbę w Milicji Obywatelskiej rozpoczął w 1979 jako ochotnik w Batalionie Centralnego Podporządkowania, potem zaczął studia w Wyższej Szkoły Oficerskiej w Szczytnie, gdzie po ukończeniu pozostał jako wykładowca zagadnień bezpieczeństwa ruchu drogowego. W 1984 został zatrudniony w Komendzie Głównej Milicji Obywatelskiej w Biurze Ruchu Drogowego, pracował m.in. jako inspektor, naczelnik wydziału, zastępca dyrektora i dyrektor biura. W 1995 roku awansował na zastępcę komendanta głównego policji Jerzego Stańczyka. 3 stycznia 1997 minister spraw wewnętrznych i administracji Leszek Miller mianował Papałę komendantem głównym policji w stopniu inspektora. Jako komendant został następnie awansowany na stopień nadinspektora. Z funkcji komendanta został odwołany 29 stycznia 1998 przez ministra Janusza Tomaszewskiego.

- Zrobił oszałamiającą karierę dzięki układowi polityczno-towarzyskiemu, w którym tkwił - mówił mi jeden z policjantów. - Związany był głównie z lewicą. Ale w czasie, kiedy awansował, nic nie było za darmo, za wszystko trzeba było płacić - dodał.

Inny podkreślał, że Papała świetnie „się rozprowadzał”, jakby to dzisiaj powiedzieć, miał dobry piar. To nie była osoba, która szła pod prąd. Generał karnie wykonywał zadania na niego nakładane. Ale, jak podkreślali jego podwładni, ciężko pracował na to, co osiągnął. Przychodził do pracy o 7.00 rano, wychodził o 23.00. Typ człowieka początku lat 90.: skoncentrowany na pracy, żeby nie powiedzieć pracoholik.

Prywatnie przez lata związany był z Małgorzatą, to była szkolna miłość, poznali się w ogólniaku. Jak mówią znajomi Papałów, Marek był dla niej wszystkim. Ale jedną z pierwszych wersji sprawdzanych przez śledczych była ta o udziale w zabójstwie męża Małgorzaty Papały. Była pierwszą osobą, która znalazła się na miejscu zbrodni. Akurat wyszła na spacer z psem. Podobno generał miał wysokie ubezpieczenie na życie. Jakie? Nie wiadomo. No i miał kochankę.

Śledczy brali też pod uwagę porachunki policyjne, porachunki służb specjalnych, zemstę kogoś z rodzinnych stron.

- Był wątek osobisty. Drugi był wątek związany z pracą w policji. Trzeci - związany z przypadkową śmiercią. I czwarty - związany ze służbami specjalnymi krajowymi lub zagranicznymi. Tych hipotez było zresztą kilkanaście, ale te cztery były wiodące - wyliczał mec. Cichewicz.

Jedną z najbardziej forsowanych hipotez i chyba najbardziej wiarygodną była jednak ta, że Marek Papała dowiedział się czegoś, co mogło czynić go niebezpiecznym, albo sam, nieświadomie, wmieszał się w jakieś nieczyste sprawy. Historia mogła mieć swój początek w latach 80. Wtedy Służba Bezpieczeństwa, szukając dodatkowych źródeł pieniędzy, zaczęła produkować i przemycać do Szwecji amfetaminę. Po 1989 roku wyrzuceni z resortu esbecy przejęli biznes na własny rachunek. Papała prawdopodobnie odkrył, że osoby z nimi związane zajmowały wtedy nadal ważne stanowiska państwowe. Być może chciał ostrzec przed nimi Leszka Millera. Faktem jest, że niedługo przed śmiercią zabiegał - bezskutecznie - o spotkanie z nim. Ponoć chodził podenerwowany, jakby się czegoś bał. Kontaktował się ponoć z Ireneuszem Pompą, przeorem Jasnej Góry, i skarżył się, że jest obserwowany.

Kim byli ci, którzy poczuli się zagrożeni przez Papałę? Mówiło się o ludziach związanych z tzw. ośrodkiem wiedeńskim, czyli miejscem styku wielkiego biznesu, służb specjalnych i świata przestępczego. Z tym środowiskiem był powiązany Edward Mazur. No i w 1999 roku pojawił się świadek Artur Zirajewski, gangster z grupy płatnych morderców, który twierdził, że rok wcześniej spotkał się w gdańskim hotelu z Edwardem Mazurem, Andrzejem Z., pseudonim Słowik, jednym z bossów gangu pruszkowskiego, i Nikodemem S., pseudonim Nikoś, szefem świata przestępczego na Pomorzu. Gangsterzy szukali kogoś, kto weźmie zlecenie na „głównego psa”. Tymi zeznaniami Zirajewski, przynajmniej na jakiś czas, wykreował się na świadka numer jeden w jednym z najważniejszych, jeśli nie najważniejszym śledztwie prowadzonym przez polski wymiar sprawiedliwości, a Edward Mazur na jednego z głównych podejrzanych o zlecenie zabójstwa gen. Papały.

W 2003 roku zarzuty nakłaniania i współudziału w zabójstwie Papały postawiono Ryszardowi Boguckiemu, w listopadzie 2005 roku Andrzejowi Z. ps. Słowik, obaj byli związani z gangiem pruszkowskim. Ten ostatni został już skazany prawomocnie na 25 lat więzienia za zabójstwo domniemanego szefa gangu pruszkowskiego Andrzeja K., „Pershinga”. Podejrzewany o zabójstwo Papały Ryszard Niemczyk, także skazany na 25 lat więzienia za zabójstwo „Pershinga”, powiedział w styczniu 2006 przed bielskim sądem, że nie ma nic wspólnego z zamachem na Papałę. To samo twierdzi Bogucki. Edward Mazur został zatrzymany przez FBI 20 czerwca 2006 r. w Chicago. W lipcu 2007 r. amerykański sąd odmówił jednak wydania go Polsce. Zeznania Zirajewskiego, które były podstawą do wystąpienia o ekstradycję Edwarda Mazura, sąd federalny w Chicago uznał za kłamliwe i mało wiarygodne. Obrońcy Mazura, ale i niektórzy polscy śledczy podnoszą, że Zirajewski ułożył sobie w areszcie historię na podstawie doniesień prasy i rozmów z oficerami CBŚ.

Ale, na co zwracają uwagę dziennikarze śledczy, sprawę od samego początku traktowano politycznie, dlatego wiele osób było nią zainteresowanych, każdy chciał wiedzieć, czy nie mają czegoś na niego. Zwłaszcza w czasie rządów SLD ze śledztwa wyciekały dokumenty. Edward Mazur wiedział więcej o tym, nad czym pracuje grupa i prokuratorzy, niż sami decydenci.

Z kolei świętej pamięci Zbigniew Wassermann opowiadał mi kiedyś, że służby specjalne od początku lansowały hipotezę, że winnych zabójstwa trzeba szukać w rodzinie Papały. A potem, gdy w śledztwie pojawiła się osoba Mazura, ludzie służb osobiście za niego ręczyły i wydały pozytywną opinię. -Wiele wskazuje, że Mazur nie był im obojętny - mówił mi poseł Wassermann.

O tym, że Mazur może liczyć na specjalne traktowanie, świadczy choćby narada, w której uczestniczyli prokurator Mierzewski, szefowie prokuratury okręgowej i apelacyjnej w Warszawie i prokurator krajowy Karol Napierski. Doszło do niej w lutym 2002 r., kiedy Mazur został zatrzymany w Polsce. Prokuratura miała już zeznanie Zirajewskiego, który rozpoznał Mazura jako tego, który namawiał do zastrzelenia Papały. Podczas okazania Zirajewski rozpoznał biznesmena i podtrzymał swoje słowa. Ale po gorączkowej naradzie w ministerstwie Edwarda Mazura, mimo że Mierzewski naciskał na jego zatrzymanie, wypuszczono. Potem prok. Napierski stwierdził, że była to decyzja kolegialna. Nie ma stuprocentowych dowodów na to, że to Mazur wydał zlecenie na Papałę, choć wiele osób uważa, że tak właśnie się stało.

Tyle tylko, że śledztwo w sprawie Marka Papały zabrnęło w ślepy zaułek i ośmieszyło polski wymiar sprawiedliwości. Kilka wątków śledztwa przekazano bowiem do prokuratury w Łodzi. I tu dochodzimy do kuriozalnej sytuacji, bo oto podczas gdy warszawscy prokuratorzy wskazali swoich oskarżonych w tej sprawie, to według ustaleń śledczych z Łodzi były nimi zupełnie inne osoby. 41-letni Igor M., pseudonim Patyk, miał zastrzelić gen. Marka Papałę w trakcie próby kradzieży jego daewoo espero. Gdy generał wysiadł z auta, „Patyk” miał strzelić z bliska, wepchnąć ciało do samochodu i uciec, a daewoo miało posłużyć gangowi do innego napadu.

Zdaniem łódzkich śledczych były szef policji był przypadkową ofiarą złodziei samochodów, którzy chcieli ukraść akurat jego auto i prawdopodobnie nie wiedzieli, do kogo ono należy (bronią chcieli zmusić kierowcę do oddania kluczyków do auta). Według łódzkich śledczych nie ma dowodów, aby było to zabójstwo na zlecenie ani żeby w ogóle w tej sprawie było zlecenie zabójstwa.

- Nie znam w historii wymiaru sprawiedliwości takiej sytuacji. Pierwszy raz, nie kończąc postępowania przeciwko osobom X i Y, prokuratorzy wnieśli akt oskarżenia przeciwko osobie Z - mówił mi mec. Grzegorz Cichewicz.

Pełna zgoda, bo oto dwie różne prokuratury wskazały w tej samej sprawie zupełnie innych podejrzanych. Dodajmy, w sprawie, która uchodzi do dzisiaj za najważniejszą dla polskiego wymiaru sprawiedliwości. Jak można się było spodziewać, sąd uniewinnił Ryszarda Boguckiego i „Słowika”, skrzętnie punktując prokuratora Mierzewskiego. Teraz uniewinniony został Igor M., czyli „Patyk”.

Co ciekawe, Artur Zirajewski w dość tajemniczych okolicznościach umarł w szpitalu więziennym. W celi samobójstwo popełnił także Jeremiasz Barański, ps. Baranina, znajomy Edwarda Mazura, polski przedsiębiorca, przestępca i przemytnik. Już po śmierci jego nazwisko pojawiło się w gronie domniemanych zleceniodawców zabójstwa gen. Papały. Na poparcie tej tezy nie znaleziono jednak dowodów, Barańskiego obciążały poszlaki w postaci często niespójnych zeznań kilku świadków, przede wszystkim przestępców. Nie wykazano również motywu, dla którego Barański miałby wydać zlecenie na generała.

- Według mnie dokonano zabójstwa na zlecenie, gdyż generał mógł posiadać wiedzę kompromitującą i niebezpieczną dla zleceniodawcy czy zleceniodawców. Mogło chodzić o handel narkotykami, kradzionymi samochodami czy nielegalne interesy na rynku nieruchomości - tłumaczył mi mec. Cichewicz.

Jak było naprawdę? Czy kiedyś poznamy zabójcę generała? Śmiem wątpić. Tym bardziej że wielu śledczych jest przekonanych, iż ten już nie żyje. Sam był przecież dla zleceniodawcy niewygodnym świadkiem.

Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.