Zabiła maleńką Kazię, bo liczyła, że dzięki temu wróci do niej mąż
Nazywano ją łódzką Gorgonową. W bezwzględny sposób zamordowała 4-letnią Kazię, ukochaną córkę swego męża. Została skazana na dożywocie
Ta zbrodnia wstrząsnęła Łodzią w 1932 r. Ale cała historia swój początek miała dwa lata wcześniej. W drugi dzień Bożego Narodzenia Władysław Krysiak, majster ciesielski, który mieszkał we wsi Mikołajew koło Łodzi wziął ślub z 43-letnią wdową Anną Kowalską. Po ślubie wdowa przyjęła nazwisko męża. Zamieszkali w Ozorkowie. Jak zauważała ówczesna prasa, ich szczęście trwało wyjątkowo krótko. Na drugi dzień po ślubie i skromnym przyjęciu weselnym pan młody porzucił małżonkę. Pojechał do rodzinnego Mikołajewa. Wtedy też okazało się, ze Władysław jest związany z Józefą Szkudlarek. Od lat była jego kochanką. I mieli dziecko, 2-letnią wtedy Kazię.
Okazało się, że Kowalska jeszcze przed ślubem wiedziała o dziecku swego przyszłego męża. On też zapowiedział jej, że ślub nie zmieni jego stosunku do Szkudlarkowej i ich córeczki. Będzie łożył na utrzymanie nieślubnego dziecka i jego matki.
- Bardzo dobrze Władziu, nie szkodzi, to przecież twoje dziecko - zapewniała przed ślubem Anna Kowalska. - Sama będę ci pomagać. Twoje dziecko jest jak moje.
Krysiak słysząc te słowa przyszłej żony był szczęśliwy. Ale Anna Kowalska, gdy tylko stała się Anną Krysiakową, zmieniła się nie do poznania. Tuż po ślubie, jeszcze w czasie weselnego przyjęcia zapowiedziała mu, że nie pozwoli, by prowadził podwójne życie. To znaczy, by w Ozorkowie miał żonę, a w Mikołajewie - kochankę i dziecko.
- Nie pozwolę ci się opiekować tym zatraconym bękartem! - krzyczała Anna, gdy na palcach jej i męża Władysława połyskiwały złote obrączki.
Tak więc wzburzony Krysiak opuścił natychmiast dom nowej żony i pojechał do Mikołajewa. Na początku nie powiedział, że odchodzi. Stwierdził, że ma pilną robotę i zniknął.
- Nie spodziewałam się, że Władek jest zdolny do takiego zachowania - żaliła się Anna Krysiakowa.
Przez sześć tygodni Władysław nie dawał znaku życia. Aż tu Krysiakowa dowiedziała się, że jej mąż pojechał do Mikołajewa, do kochanki i ich córki. Annę ogarnęła żądza zemsty na Józefie Szkudlarek i jej córce. Jednocześnie chciała zrobić wszystko, by wrócił do niej mąż Władek.
Co rusz przyjeżdżała do Mikołajewa i prosiła Krysiaka, by z nią zamieszkał. On jednak był nieubłagany. Nie pomagały groźby żony. Na dodatek okazało się, że Kazia nie była jedynym dzieckiem wdowca Krysiaka. Z nim i Józefą Szkudlarkową mieszkało 11 dzieci - czworo Szkudlarkowiej i sześcioro Krysiaka z pierwszego małżeństwa. Tylko Kazia była ich wspólnym dzieckiem.
To nękanie Krysiaka trwało wiele miesięcy. W końcu wiosną 1932 r. jakaś nieznana kobieta podeszła do dzieci bawiących się Mikołajewie. I zaczęła pytać o Krysiaka. Jeden z chłopców chciał ją nawet podprowadzić do jego domu. Ona jednak nie była tym zainteresowana. Jej uwagę zwróciła natomiast 4-letnia dziewczynka. Kobieta pytała czy ma na imię Kazia.
- To ja jestem Kazia Krysiakowa. Pani chce iść do mojego tatusia? - spytała naiwna dziewczynka. Szybko okazało się, że kobietą, która pojawiła się we wsi była Anna Krysiakowa. Nie chciała jednak iść do swego męża. Zaproponowała za to dzieciom, by poszły z nią do pobliskiego lasku. Mieli razem zbierać kwiatki. A kto najwięcej uzbiera miał dostać w nagrodę cukierki.
Kazia nie przeczuwała nic złego. Cieszyła się, że dobra pani chce dać cukierki. Opowiadała, że tatuś Władek złożył im radio. Radioodbiornik był wówczas wyznacznikiem luksusu. To dodatkowo zdenerwowało Krysiakową.
Razem z Krysiakową do lasku miała też iść Jasia, córka Krysiaka z pierwszego małżeństwa. Poszła jednak do domu po trzewiki. Długo nie wracała, więc Krysiakowa poszła tylko z Kazią. Nie zatrzymały się jednak w lasku. Szły polami w kierunku tramwaju, który kursował między Łodzią a Ozorkowem.
- Chciałam ją zabrać do Ozorkowa. Obiecałam dziewczynce cukierki - tłumaczyła przed sądem Krysiakowa.
W pewnym momencie zmęczyła je droga. Kobieta usiadła na pieńku, a na jej kolanach Kazia. Krysiakowa mówiła, że nie wie co się stało, co ją opętało. Chwyciła fartuszek, który miała na sobie dziewczynka i owinęła wokół szyi dziecka. W pewnym momencie zauważyła, że dziecko nie oddycha. Uciekła, zostawiając ciało Kazi na polu. Już na drugi dzień została aresztowana.
Początkowo Anna Krysiak zaklinała się, że nie ma nic wspólnego z zabójstwem Kazi. Tłumaczyła, że w dniu zabójstwa dziewczynki była w Ozorkowie. Jednak śledczy przedstawili jej takie dowody, że nie miała wyjścia. Musiała się przyznać do zabójstwa Kazi.
Anna Krysiakowa stanęła więc przed sądem doraźnym.
„Kobieta - wampir na ławie oskarżonych!” - takie tytuły pojawiły się w łódzkiej prasie w relacjach z procesu Anny Krysiakowej.
Dziennikarze przyznawali jednak, że kobieta nie wyglądała na morderczynię.
- Widzieliśmy już na tej ławie oskarżonych fałszerzy, zawodowych złodziei, małych i dużych oszustów, z których zbrodnia wydzielała się wszystkimi porami ciała - pisał dziennikarz „Ilustrowanej Republiki”. - Krysiakowa, sądzona przez trybunał doraźny zabójczyni okrutna małego niewinnego dziecka ma wygląd kobiety spokojnej i zupełnie normalnej. Rysy dość regularne, spojrzenie jasne i głos czysty.
Przed sądem wyraziła skruchę. Twierdziła, że nie chciała zabić dziewczynki. Liczyła tylko, że gdy zabierze Kazię do Ozorkowa to przyjadą po nią Władysław i jego kochanka. Wtedy będzie mogła z nimi porozmawiać.
- Wiedziałam, że mąż jest wdowcem i z małżeństwa ze zmarłą żoną ma sześcioro dzieci - mówiła przed sądem Anna Krysiak. - Już po zapowiedziach mąż powiedział o swojej kochance i o tym, że ma z nią dziecko. Zapytałam dlaczego się z nią nie ożeni, skoro mają córkę. Odpowiedział, że nie zrobi tego, bo matka Kazi jest kobietą lekkiego prowadzenia. Poza tym ostatnio źle z nią żył. Mówił, że chce mieć dom, który poprowadzi normalna kobieta. Zapewniał, że to właśnie ja przypadłam mu do gustu. Poza tym Szkudlarkowa miała być jego bliską kuzynką, więc nie mógł się z nią żenić.
Mówiła, że gdy poznała Władysława Krysiaka, przystojnego, wysokiego mężczyznę, zakochała się w nim bez pamięci. Poza tym był bogaty. By to udowodnić przyszłej żonie pokazywał rachunki jakie wystawiano na jego nazwisko. Opiewały na 700 zł, 800 zł. Przed wojną to były duże kwoty. Krysiak prowadził zakład stolarski.
Kiedy nagle odszedł od nowej żony, Krysiakowa została bez środków do życia.
- Prosiłam, błagałam, ale on nie chciał wrócić - mówiła Anna Krysiak. - Raz powiedział, że jak dam mu pieniądze ze sprzedaży domku w Ozorkowie to może wróci. Tyle, że on chyba nie chciał podjąć decyzji. Raz zażądałam rozwodu, a on nie chciał mi dać. Powiedział, żebym czekała, bo może między nami jeszcze wszystko się ułoży.
Anna Krysiak zeznała przed sądem, że pojechała w końcu do Mikołajewa, by podjąć ostatnią próbę. Bardzo zależało jej na Władku. Opowiadała, że dojechała do stacji Żabieniec, a dalej poszła pieszo.
- Nie starczyło mi na bilet - tłumaczyła.
Zapewniała, że nie chciała zabić Kazi. Miała ją zabrać do Ozorkowa, bo obiecała dziewczynce cukierki, a ona zawsze dotrzymuje słowa. Razem z dziewczynką chciała czekać u siebie w domu, aż Władek znów tam się pojawi.
- Chciałam tylko z nim porozmawiać - mówiła ze łzami w oczach. - Potem nie wiem co się stało. Dziecko się ze mną oswoiło. Usiadło mi na kolanach. Nie wiem jak to się stało, że owinęłam szyję Kazi fartuszkiem i ją udusiłam.
Przed sądem zeznawał też Władysław Krysiak. Dziennikarze stwierdzili, że był chamski. Twierdził, ze Krysiakowa go usidliła, a on nie wiedział jak wyplątać się z tego związku. Zaczął też mówić, że jego żona ma powiązania z komunistami.
Anna Krysiak odpowiadała przed sądem doraźnym, więc prokurator za tę straszną zbrodnię żądał dla niej kary śmierci. Jej adwokaci podnosili, że ich klientka nie powinna odpowiadać przed sądem doraźnym. Przekonywali, że działała w afekcie. Na szczęście dla Krysiakowej sąd okazał jej litość. Nie orzekł wyroku śmierci. Skazał morderczynię na dożywotnie więzienie.