Ryszard B. za podwójne zabójstwo 113 dni żył z wyrokiem śmierci, bo taką karę usłyszał przed krakowskim sądem. Dopiero Sąd Najwyższy był dla niego bardziej litościwy.
FLESZ - Świat tonie w długach
Akta tej mało znanej sprawy otwiera notatka z grudnia 1986 r., z której wynika, że w domu w Swoszowicach, na obrzeżach Krakowa znaleziono zwłoki dwóch mężczyzn.
Gospodarz z synem byli majętni. Dom, szklarnie, kurniki. Od pewnego czasu do domu były włamania, ale tego nie zgłaszali.
Sprawca ujęty raz dwa
Ustalono drogę wejścia zabójcy do domu. Okno na parterze było rozbite, a na podłodze widoczne ślady obuwia. Na zewnątrz brunatne plamy. Trzech funkcjonariuszy milicji z nosami przy ziemi tropiło każdą kolejną plamkę krwi na śniegu; przez pola dotarli do odległego o dwa kilometry domu Stefana M.
Weszli i ujrzeli Ryszarda z ranami na głowie i rękach. Śledztwo jeszcze się nie zaczęło, a właściwie już dobiegło końca.
Sprawca był w matni.
Najpierw zginął gospodarz - 73-letni Józef, potem jego 45-letni syn Jan. Zabójca przeciął kabel telefoniczny i zabrał z lodówki porcję boczku.
Ryszard nie miał lekko w życiu. Urodził się w Ostrowie Wielkopolskim. Ojciec zniknął, gdy miał 6 lat. Matka, która przeżyła obóz koncentracyjny, zmarła na zapalenie płuc, gdy chłopiec był w podstawówce. Trafił do domu dziecka, a jego dyrekcja wystawiła mu niefajną opinię. Pisano, że ma skłonności do włóczęgostwa, uciekał z placówki i jako powód podawał „chęć poznania kraju oraz szukanie przygód”.
- Uczeń słaby, ulegał wpływom innych, zepsuty, rozbudzony erotycznie - opisano go. Uciekł raz do Katowic, gdzie na dworcu dobierał się do niego pedofil. Sprawę umorzono, choć Rysiek miał 14 lat.
Parobek i zabójca
Przyjechał do Krakowa, na Kleparzu poznał Jana i najął się do pracy przy kurach. Z czasem zaczął być traktowany jako członek rodziny, spędzał Wigilię z gospodarzami, z Janem jeździł na zawody sportowe. Gospodarz dawał mu drobne kwoty i mówił, że resztę wpłaca na założoną książeczkę oszczędnościową.
Parobek wierzył i robił swoje, ale odszedł, gdy matka Jana zarzuciła mu, że kradnie kury. Jan na odchodnym odparł, że jednak nie da mu obiecanej książeczki z wkładem. Rysiek w poczuciu krzywdy postanowił samemu odebrać co jego.
W tamtym czasie mieszkał już u małżonków M. - tam, gdzie zatrzymano go po zbrodni. Kochał Baśkę, ich córkę. Poznali się u gospodarzy, których potem zabił, bo dziewczyna dorabiała tam przy segregacji jajek.
Miała 15 lat, była uczennicą zawodówki i też darzyła Ryśka uczuciem, ale takim dziewczęcym. Przyjaźnili się, seksu nie było. Rysiek uważał ją za sympatię, wprowadził się jej rodziców. - Tolerowali go, bo był spokojny i nie pił - zeznała potem Baśka.
Pożalił się im, że Jan obiecywał mu książeczkę, ale się nie wywiązał. W końcu stwierdził, że idzie go okraść. Raz, drugi, piąty. A to przyniósł gotówkę, innym razem kury i jaja. Prezenty były dla Baśki, ale wszystko brała jej matka Krystyna. Stefan M. tolerował te praktyki, ale trzymał się z boku, choć robił uwagi lokatorowi, że mieszka u nich, a nie dokłada się do czynszu.
Gdy Rysiek zaczął przynosić kradzione rzeczy, los rodziny M. znacząco się poprawił. Kury i jaja zjadali, gotówkę Krystyna M. zamieniała u cinkciarzy na Rynku Głównym w Krakowie na dolary i robiła zakupy w sklepach Pewexu.
Dla żyjących ubogo ludzi to były luksusy: czekolada, szynka, piwo w puszkach. Ryszard zafundował sobie zamszową kurtkę, a w antykwariacie stare numery czasopism: Film i Ekran.
Po piątym włamaniu wrócił z płaczem. Był zakrwawiony i bredził coś o ataku na siebie przez nieznanych ludzi. - Nie chciał lekarza i dodał, że sam pójdzie do niego rano - nie kryła Baśka. Ale rano już byli kryminalni. Rysiek przyznał się do winy.
Kara śmierci
Tamtej grudniowej nocy wpadł w zasadzkę, bo gospodarze mieli już dość nocnych wizyt. Z pokoju wybiegł Józef i zawołał syna: Jasiu chodź, jest złodziej.
- Zadałem mu cios nożem w okolice brzucha, upadliśmy razem i wtedy zbiegł Jan i nabił się na nóż, spadliśmy we trzech ze schodów - relacjonował Ryszard.
Głowę rozciął od upadku, stąd ślady na śniegu, które doprowadziły kryminalnych do sprawcy. Opowiadał, że kradzieży zaczął dokonywać już wcześniej. Raz znalazł podniszczone dolary i wydał je w pewexie na ajerkoniak, konserwy, śmietankę holenderską, żubrówkę i mandarynki. Chodził też kraść kury - po 10 sztuk - i zarżnięte pakował do worka.
Po zbrodni za kratki trafiła też Krystyna M., której zarzucono paserstwo pieniędzy, kur i jaj. Podobny zarzut usłyszał Stefan M. Nie przyznawali się do winy. Mówili, że dolary mieli od rodziny ze Szwecji. Sprawa Baśki trafiła przed sąd rodzinny, bo nie miała 17 lat.
- Żałuję swojego czynu. Wiem, że zrobiłem wielkie świństwo, ale proszę o nie stosowanie najwyższego wymiaru kary - mówił Ryszard w ostatnim słowie. Krystyna M. usłyszała wyrok 2 lat więzienia, jej mąż półtora roku odsiadki. Sąd Wojewódzki w Krakowie w listopadzie 1987 r. wymierzył Ryszardowi B. karę śmierci.
Ustalenia sądu były takie, że oskarżony dokonał w sumie 7 kradzieży. Podczas ostatniej miał tylko wziąć kury. Jednak wszedł do domu, by zabrać pieniądze. Na piętrze zaskoczył go Józef. Napastnik tego nie przewidział. Zdenerwował się, że zostanie rozpoznany, ogarnęła go wściekłość i zadał dwa ciosy w brzuch gospodarzowi. Pojawił się syn Jan i nabił się na ostrze.
Napastnik i ofiary polecieli w dół po schodach. Gdy Ryszard B. leżał na plecach, wolną ręką dalej dźgał ofiary. Stąd u Jana rany szyi.
Zdaniem sądu zasłużył na karę śmierci, bo zabił dwie osoby na tle rabunkowym w sposób „bezwzględny, rzeźnicki i makabryczny” i pisał, że oskarżony nie daje gwarancji, że sprzyjających okolicznościach nie zachowałby się tak po raz drugi. Votum separatum od tej kary złożył Józef Korbiel, jeden dwóch sędziów zawodowych. W składzie było jeszcze trzech ławników - sami mężczyźni.
Zdaniem Korbiela, kara śmierci nie powinna zapaść z czterech powodów. Nie można mówić, że sprawca chciał zabić Józefa i Jana. Był raczej zamiar nagły i chęć dokonania jedynie kradzieży, a nie zabójstwa. Po drugie: stwierdzono u niego nieznacznie zmniejszoną zdolność pokierowania postępowaniem i to ograniczenie powinno być widoczne w wyroku. Po trzecie: sprawca nie jest psychopatą aspołecznym. Na rozprawie nie martwił się o siebie, ale o małżonków M., a zwłaszcza o Baśkę. Po czwarte: to nie była zbrodnia na tle rabunkowym. Przyszedł kraść, ale nie za wszelką cenę. Kara śmierci powinna zapaść, gdy nie ma okoliczności łagodzących, a w tym przypadku takie wystąpiły. 29-latek wcześniej nie popełniał przestępstw przeciwko życiu, nie ma więc racjonalnej obawy, że z jego strony coś będzie grozić społeczeństwu.
- Kara 25 lat więzienia jest tu humanitarna - zwracał uwagę sędzia Józef Korbiel w zdaniu odrębnym.
Jednak łagodniej
W rewizji do Sądu Najwyższego obrońca Ryszarda B. pisał, że jego klient chciał się tylko uwolnić, gdy został zaskoczony podczas kradzieży. Łagodniejszej kary chcieli też obrońcy Krystyny i Stefana M. Sąd Najwyższy w marcu 1988 r. zawiesił wykonanie kary na 5 lat, ale tylko Stefanowi M. Wyrok na Krystynę M. utrzymał w mocy.
Złagodził też wyrok na Ryszarda B. do 25 lat więzienia. Przyznał rację argumentom sędziego Korbiela, że kara śmierci jest niezasadna. Zauważył, że oskarżony musi być jednak poddany długiemu procesowi wychowawczemu i skazanie go na 25 lat jest więc właściwe.
Ryszard B. 113 dni żył z wyrokiem śmierci. Za podwójną zbrodnię był za kratkami do 2006 r. i wyszedł na wolność po odbyciu 20 lat. Teraz mieszka gdzieś w Polsce.