Z Zabrza w świat filmu. O pięknych aktorkach córkach Aleksandrze i Magdalenie Popławskich mówi ich mama
Maria Popławska to znana zabrzańska polonistka, miłośniczka teatru, aktorka i animatorka życia kulturalnego w tym mieście. Aleksandra i Magdalena Popławskie to dziś najbardziej znane polskie siostry - aktorki. Filmowe i teatralne. Aleksandra przyprawia właśnie o szybsze bicie serca w „Kobietach mafii”, Magdalenę oglądamy m.in. w „Diagnozie”. Zbieżność nazwisk nieprzypadkowa. Maria Popławska to ich mama. Kobieta wulkan pasji i energii, zakochana w teatrze i z aktorskim zacięciem - nie ukrywa, że jej największą misją jest dziś bycie babcią 13-letniej Antosi i 2,5-letniej Hani. Opowiada o swoich sławnych córkach, o wzajemnych relacjach i jak zmieniła swoje życie.
Pani Mario, szukam pani po Zabrzu, a tu się okazuje, że jak zawsze trudno za panią nadążyć... Bo już ma pani inny adres!
Od listopada mieszkam na stałe w Warszawie. Mam małe mieszkanko w dzielnicy Sady Żoliborskie, z malutkim ogródkiem. Moje wymarzone miejsce na ziemi, cudownie je urządziłam. Córki i wnuczki lubią do mnie przyjeżdżać i nocować, mieszkamy niedaleko. Nie spodziewałam się, że na stare lata odnajdę się w innym mieście i że tak to swoje nowe miejsce polubię. Jest doskonale skomunikowane. Ale Zabrza nie porzuciłam: wciąż działam w dwóch stowarzyszeniach, przyjeżdżam do Zabrza, jestem w stałym kontakcie. Od czego są telefony, Facebook, maile?
Misja babcia w Warszawie jest teraz najważniejsza?
Bardzo ważna, ale nie poświęciłam się, nie zrezygnowałam ze swojego życia, bo ja już swoje w życiu zrobiłam. To mój wybór i jestem z niego bardzo zadowolona. Poświęcam szczególnie dużo czasu młodszej, 2,5-letniej Hani, córeczce Magdy. Odbieram ją ze żłobka, blisko siebie mieszkamy. Mała Haneczka ma aktorski talent: gra smutek, radość, płacz na zawołanie, uwielbia tańczyć. Kiedy dostała w spadku po Antosi balową suknię, uparła się, że pójdzie w niej do żłobka. I postawiła na swoim. Odziedziczyła temperament po mamie, jest energiczna, doskonale się rozwija, chociaż nie zna smaku mięsa, bo jej mama jest wegetarianką. Córka Oli, Antosia, wspaniała 13-latka, jest bardzo uzdolniona plastycznie, ma swoje oryginalne pasje, fascynuje ją japonistyka. Obie są wyjątkowymi dziewczynkami, a ja - jak każda babcia - jestem w zachwycie.
A jaką była pani mamą dla Aleksandry i Magdaleny?
Za moich czasów mówiło się: dzieci i ryby głosu nie mają. Z perspektywy czasu myślę, że byłam surową matką, wydawało mi się, że taki „zimny chów” to jest dobre, że robię dobrze, nie rozczulając się, wymagając. Chociaż zawsze staraliśmy się z mężem, aby córki były jak najbliżej nas. A gdy potrzebowały mojej pomocy - zawsze potrafiłam o nie zawalczyć. Dzisiaj także - jestem gotowa biec, kiedy tylko mnie córki potrzebują. Jednak mam do siebie pretensje, patrząc wstecz, że byłam taka surowa. Bo dziś z podziwem przyglądam się, jak one wychowują dzieci: wnuczki są w centrum uwagi, kochane i pieszczone. Dzieci są najważniejsze, jeszcze zanim się urodzą. Tak powinno być.
Skąd u pani teatralna pasja? Rodzinne tradycje?
Szczerze mówiąc - nie wiem, po kim odziedziczyłam teatralny talent i pasję, bo o swoich przodkach niewiele wiem. Miałam bardzo prostych, kochających rodziców. Tata przyjechał po wojnie do Zabrza z Francji, do pracy na kopalni. Sprowadził tu moją mamę. Mieszkaliśmy wówczas na Zaborzu. Ojciec był bardzo surowy, nie rozumiał mojej miłości do sceny. Najważniejsze było dla niego, żebym zdobyła porządny zawód. Nie było więc mowy, abym mogła zdawać do szkoły teatralnej. Poszłam na polonistykę, wtedy do Sosnowca, bo na utrzymywanie studentki w Krakowie nie byłoby rodziców stać.
Dowiedz się:
- o czym marzy Maria Popławska
- z czego jest dumna
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień