Z Rybnika na Race 61. Benzyna, adrenalina, emocje po amerykańsku
Dodge Charger z 1968 roku, hot rod zbudowany na bazie pick-up’a z 1947 roku, pick-up Dodge D200z 1976 roku o wojskowym rodowodzie oraz autorski hot rod, bazujący na Fordzie Thunderbird. Tak wyglądał rybnicki team na słynnym Race 61 w Niemczech, pod Berlinem. Dla niezorientowanych to jakieś tajne zaklęcia,lecz dla wtajemniczonych - poezja, lśnienie lakieru, zapach oleju, dźwięk silnika i elegancja linii maski
Byłem tam, bo uwielbiam te samochody, a zwłaszcza muscle cars. Na zlot Race 61 jeżdżę regularnie od kilku lat, muszę nacieszyć oczy widokiem tych wspaniałych aut, muszę chłonąć cudowną atmosferę tej imprezy. A także zatrzymać w fotografii piękno tych maszyn: kształty, bryły, linie i detale. Rybnicka delegacja była dość mocna - nie tylko zresztą auta, bo proszę: oto w tym roku z Rybnika przyjechał też Kamil, artysta-rzemieślnik, który rzeźbi i graweruje na pokrywach silników motocyklowych.
Patrzcie, jaki jestem piękny,czyli cruising po alejkach
Race 61 organizowany zawsze w ostatni weekend czerwca przez Roadrunners Club z Berlina. Chodzi tu głównie o klasyczną amerykańską motoryzację, ale mile widziany jest każdy pojazd wyprodukowany przed 1976 rokiem. Stoi tam więc bardzo dużo maszyn w kategoriach muscle car, hot rod, low rider, custom bike. Uwaga, krótka lekcja teraz. Muscle car to sportowy samochód z silnikiem V8, nadwoziem coupe o agresywnych przetłoczeniach. Były to samochody niedrogie. Hot rod natomiast to samochód budowany najczęściej na bazie klasycznych modeli z lat międzywojennych np. Ford Model A. Przebudowuje się je, by obniżyć masę, potem tuninguje zawieszenie i silniki. Rat rod z kolei to odmiana hot rod, gdzie samochód wygląda na zaniedbany, tzw. „rat look” - pordzewiałe nadwozie lub zniszczony zmatowiały lakier (celowo!). I na koniec tej wyliczanki - low rider. Samochód o bardzo mocno obniżonym zawieszeniu, dodatkowo zmodernizowanym tak, aby można było sterować wysokością zawieszenia każdego koła. Koniec lekcji.
Race 61 odbywa się w niezwykle klimatycznym miejscu - na terenie dawnej radzieckiej bazy lotniczej, w małym podberlińskim miasteczku Finowfurt. Znajduje się tam coś na kształt muzeum, są tam zarówno pamiątki po bazie lotniczej, jak i kilka eksponatów z II wojny światowej, samochody straży pożarnej oraz nieco cywilnych samolotów i śmigłowców. Część bunkrów lotniczych po prostu przerobiono na puby.
Ale w te trzy dni najważniejsze są samochody. Nie da się wszystkiego obejrzeć - wciąż przyjeżdża ktoś nowy, jakimś fantastycznym wozem lub na niepowtarzalnym motocyklu. Auta często opuszczają parking i uprawiają - a jakże - „cruising” po alejkach. Niczym pokaz mody przed tysiącami uczestników zlotu - proszę, spójrzcie na moje wspaniałe kształty, posłuchajcie basów silnika V8... Jednym z ważniejszych punktów programu są wyścigi równoległe na jedną ósmą mili, odbywające się na pasie startowym lotniska. Każdy pojazd, który chce brać udział w wyścigu, musi przejść obowiązkową kontrolę techniczną. Zakwalifikowane auta otrzymują numer startowy oraz odpowiednią kategorię. Tu warto wspomnieć, że silniki V8 z małym blokiem mają pojemność do 6 litrów, a z dużym blokiem - powyżej 6 litrów (to oczywiście uproszczona charakterystyka). Powyżej 6 litrów! Czy Państwo to przeczytali? Europejczyków, którzy generalnie nie śledzą historii amerykańskiej motoryzacji, ta informacja może lekko wzruszyć. Wszak większość z nas jeździ samochodami o pojemności poniżej 2 litrów.
Beczka śmierci, jak kiedyś w Chorzowie
Kolejną atrakcją i obowiązkowym punktem jest Demon Drome, coś, co u nas funkcjonowało pod nazwą „beczka śmierci”. Ta w Finowfurcie to autentyczny, zabytkowy, amerykański obiekt z 1927 roku. Można tam zobaczyć popisy na klasycznych motocyklach marki Indian. Owszem, to właśnie to, co wielu z nas pamięta z Wesołego Miasteczka w Chorzowie. Do dziś czuję te wypieki, które miałem na twarzy, gdy herosi w Chorzowie prezentowali swoje akrobacje. A teraz uwaga - Demon Drome to emocje bez porównania większe! To po prostu trzeba zobaczyć.
Weekendowe wieczory urozmaicone są koncertami, głównie zespołów grających rock’n’roll i rockabilly - to właśnie odpowiedni muzyczny anturaż dla kultowych amerykańskich klasyków. Wielu uczestników zlotu bawi się w strojach z epoki, co jeszcze potęguje niezwykły klimat tej imprezy.
Perły motoryzacyjnej wielkiej trójki
Zaliczam się do wielbicieli MOPAR-ów. Chodzi tu o wszelkie samochody zbudowane przez koncern Chryslera, a więc również Dodge, Jeep, De Soto, Plymouth. Natomiast sam MOPAR (skrót od słów MOtor PARts) jest firmą produkującą części zamienne i tuningowe do samochodów koncernu Chryslera (stąd biorą nazwę zwolennicy tych aut). Moim najukochańszym samochodem, moim nieosiągalnym jednorożcem, jest nieśmiertelny Dodge Challenger z 1970 roku, z silnikiem Hemi 426, rzecz jasna (prawdziwa rzadkość). W Finowfurcie pojawił się Dodge Challenger T/A 340 six pack. To homologacyjna wersja auta zbudowanego z myślą o wyścigach Trans Am, wyposażona w zadziorny silnik 340 c.u.i. zasilana sześciogardzielowym gaźnikiem. Trochę trudne to może terminy? W skrócie zatem - jest to perła motoryzacji i moje marzenie. Na zlocie pojawił się egzemplarz w popularnym kolorze z palety Chryslera o nazwie „plum crazy” - szalona śliwka, a może śliwkowe szaleństwo?
Podziwiam też konstrukcje innych koncernów, na przykład General Motors. Produkowano tam kiedyś bardzo popularny model Riviera, a zwłaszcza wersję z początku lat 70. z charakterystycznym tyłem tzw. „boattail”. To popularny model, często pojawia się na zlotach. W tym roku jeden z nich przyjechał z Polski. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem jego wcześniejszą wersję z roku 1967, która miała jeszcze zadziorny charakter muscle cara - zakochałem się.
Skoro już mowa o firmie Buick nie mogę odżałować, że w tym roku nie było fantastycznego Buick Roadmastera z 1957 roku, który zapamiętałem z poprzednich edycji. Trudno również nie wspomnieć o pierwszym muscle car w historii, protoplaście całego gatunku, a mianowicie Pontiacu GTO, który powstał jako odchudzona wersja modelu Tempest. W tym roku udało mi się wypatrzeć aż trzy egzemplarze.
Oczywiście trzeci z wielkiej trójki, czyli koncern Forda, też ma się czym pochwalić. Wszyscy zapewne znają Forda Mustanga, ale to jest coś jak podgatunek, jako mniejsze auto jest on charakteryzowany jak „pony car”. Prawdziwym „mięśniakiem” forda był model Gran Torino. Tak, tak, jest znany z nagradzanego filmu pod tym samym tytułem, z brawurową rolą (i reżyserią) Clinta Eastwooda. Lecz cóż, modelu Gran Torino nie widziałem. Za to Mustangów sporo i to w różnych wersjach: cabrio, coupe, kultowy fastback który przyjechał z Bydgoszczy, a nawet Mustang GT500E, czyli słynna Eleanor z filmu „60 sekund”.
Duch Peerelu zawitał pod Berlin
A na koniec spójrzmy jeszcze na rodzimą motoryzację. Chryslera, GM i Firda - wielkiej trójki - nie przebijemy, ale… W tym roku w Finowfurcie pojawiła się ciekawostka z Polski. Nasz popularny peerelowski Żuk, lecz w wersji custom. Obniżony, wypieszczony na wysoki połysk i wyposażony w silnik Opla o pojemności 2.6 litra. Podobał się. Nawet tak wymagającej publiczności, jaka zjeżdza się na Race 61.
Zdjęcia Marek Czerepkowski