Z przekąsem: Urzędnicy zmuszą cię do pokochania komunikacyjnej rewolucji
To był prawdziwie szewski poniedziałek. Ludzie klęli na czym świat stoi. Tramwaj nie przyjechał na czas, kilka utknęło w korku na tym samym skrzyżowaniu, autobus kluczył po osiedlu, po kilka razy trzeba było się przesiadać, nie było opisu całych tras przejazdów autobusów i tramwajów, itd. itp. A urzędnicy, można przyjąć, że byli zadowoleni z efektów swojej pracy, z „rewolucji”, jak nazwali zmiany w komunikacji miejskiej Łodzi (a może tylko robili dobrą minę do złej gry).
- Jest dość przyzwoicie. Nie docierają do nas sygnały o poważnych problemach - mówił Tomasz Bużałek z Biura Strategii Miasta. - Nie jest najgorzej - mówił Sebastian Grochala z MPK. Wypowiedzią na miarę „Sorry, taki mamy klimat” Elżbiety Bieńkowskiej, minister infrastruktury i rozwoju (tak wyjaśniała zamarznięcie kolejowej trakcji w 2014 roku, przez co w pociągach marzły tysiące podróżnych), błysnął Łukasz Goss z Biura Rzecznika Prasowego i Nowych Mediów Urzędu Miasta Łodzi, który komunikacyjny chaos skomentował „część łodzian ma gorzej, ale część ma lepiej”.
Równie empatyczni byli już wcześniej inni urzędnicy. Trudno zapomnieć premiera Włodzimierza Cimoszewicza, który zatopionym przez powódź w 1997 roku mówił o konieczności ubezpieczania się, a prezydent Bronisław Komorowski w 2015 roku radził młodemu człowiekowi, który pytał, jak żyć za 2 tysiące złotych, żeby zmienił pracę i wziął kredyt.
Stwierdzenie „część łodzian ma gorzej, ale część ma lepiej” ma swój ciąg dalszy: „Musimy patrzeć na interes jak najszerszej grupy społecznej” - mówił Goss w wywiadzie dla „DŁ”.
Czyli ta węższa grupa łodzian już została skazana na to, by było jej gorzej. Wprawdzie miejski urzędnik zapewnia: „Nie jesteśmy ślepi i głusi na uwagi” i zapowiada korekty wprowadzonych rozwiązań, ale coś mi mówi, że urzędnicy - jakkolwiek by ta komunikacyjna rewolucja działała - idą na przeczekanie, po prostu łodzianie pomarudzą, pomarudzą i przyzwyczają się do nowych rozwiązań, bo nie będą mieli innego wyjścia.
Ba, nawet nie coś mi to mówi, ale sam Bużałek: „Zostaje jeszcze kwestia dotarcia się i przyzwyczajenia do nowych rozwiązań. Rozumiem ludzi, że są niezadowoleni, gdy coś im się zmienia. Nie każdy ma taką osobowość, że zmiany przyjmuje z ochotą. Pokazują to też przykłady innych miast i nasza reforma z 2001 r., gdy przez pierwszy miesiąc wszyscy twierdzili, że jest bardzo zła. Natomiast gdy już odnaleźli optymalne trasy, okazało się, że jest bardzo wygodna. Na razie jeszcze spora część mieszkańców musi ułożyć sobie w głowie na nowo geografię miasta, przestać myśleć starym układem, a zacząć myśleć nowym”. Czyli to nie system jest zły, ale łodzianie nie dorośli do wspaniałych rozwiązań.