Z polnych kamieni zbudował zamek. Z mostem i fosą!
Każdy kamień rozbijał własnoręcznie. I układał w zaprawie. Jerzy Korowicki z Siemiatycz jest właścicielem zamku, w którym odbywają się i śluby, i erotyczne sesje fotograficzne.
Gdy zaczynałem budowę tego zamku, znajomy mówił mi , że to się nie uda, bo zajmie kilkadziesiąt lat i po drodze coś na pewno nie wyjdzie - wspomina Jerzy Korowicki z Siemiatycz. - Od tamtej pory minęło 10 lat, a zamek stał już po kilku! Projekt oparty jest na moim autorskim pomyśle. A całą budowlę postawiłem własnymi rękami!
Zamek przy drodze z Siemiatycz do Mielnika zbudował z... polnych kamieni. Każdy „kamyczek“ własnoręcznie rozbijał i układał w betonowej zaprawie, jeden na drugim.
Budowa jeszcze do końca nie jest zakończona, bo właściciel cały czas rozwija swój wstępny pomysł. Jednak zamek już zdążył stać się atrakcją turystyczną znaną nie tylko w kraju, ale i za jego granicami.
- Przyjeżdżają tu osoby z całej Europy, a nawet świata - opowiada pan Jerzy. -Niedawno odbył się tu nawet ślub cywilny...
Młoda para przysięgała sobie wierność małżeńską na mostku, który pan Jerzy zbudował obok zamku. Po ślubie na zamkowym placu odbyło się plenerowe wesele. Weselnicy z wnętrz budowli nie korzystali, bo tam na razie mieści się warsztat, w którym pan Jerzy przygotowuje m.in. metalowe elementy wystroju obiektu. Ale i wokół mieli mnóstwo atrakcji, m.in. wykonany z tłuczonego kamienia grill oraz kamienny stół biesiadny. Nieopodal mostek i piękne widoki na dolinę Bugu... No i oczywiście sam zamek, który wspaniale prezentuje się na pamiątkowych zdjęciach młodej pary.
Ten imponujący obiekt przyciąga nie tylko weselników. Tu cały czas się ktoś kręci. Gdy rozmawialiśmy z panem Jerzym, w ciągu dwóch godzin przyjechało kilka grup „ciekawskich“.
- Ludzie ciągle przyjeżdżają, oglądają, pytają czy to stary zamek - przyznaje pan Jerzy. - I dziwią się słysząc, że sam go zbudowałem.
Naga jak ją pan bóg stworzył
Zdarzają się też niecodzienni goście...
- Kiedyś, gdy z Jurkiem pracowaliśmy przy budowie mostu, zamek zwiedzała jakaś ekipa fotografów - opowiada Aleksander Wnuczko, przyjaciel pana Jerzego, który pomaga mu przy budowie. - W pewnym momencie patrzę na wieżę, a tam pani z - mówiąc prosto - „cyckami na wierzchu”. Spytałem Jurka, czy wie, kto to, ale on odpowiedział, że ci goście nawet z nim nie rozmawiali i nie pytali o zgodę. Po prostu poszli na wieżę i zrobili sobie rozbieraną sesję fotograficzną. Później ta sama pani, naga jak ją pan Bóg stworzył, pozowała do obiektywu leżąc na kamiennym stole przy grillu... Ale ja już musiałem jechać na spotkanie. Zresztą, w naszym wieku to już takie atrakcje są mniej ciekawe niż wódeczka z przyjacielem - śmieje się Aleksander.
- Jak później dopytałem, to te zdjęcia to były erotyczne akty, a nie pornografia - mówi pan Jerzy. - Zresztą, mi tam wszystko jedno - macha ręką. - Przychodzi tu wiele osób, jedni mnie zagadują, inni tylko oglądają zamek i robią zdjęcia. Nikomu nie zabraniam zwiedzać, choć czasem goście odrywają mnie od pracy.
Wokół zamku narosły już legendy.
- Kiedyś przyszła tu pewna pani z okolicy i przyprowadziła znajomych z Moskwy - opowiada pan Jerzy. - I dziecko tej rodziny z Rosji podbiegło do zamku i zawołało, że to ten z telewizji i że tu jest ukryty skarb...
Później goście mu wyjaśnili, że rzeczywiście jego zamek był pokazany w popularnym rosyjskim programie podróżniczym. Tworząca go ekipa odwiedza ciekawe miejsca na całym świecie i ukrywa w nich butelkę z tysiącem dolarów w środku.
- Nie wiem, czy to prawda z tym skarbem, czy też medialna fantazja - mówi pan Jerzy. - Ekipy filmowej z Rosji to ja tu nie widziałem, ale widocznie przybyli tu, gdy mnie było. Butelki z gotówką też nie znalazłem i nie słyszałem, by ktoś ją znalazł. A wszystkich chętnych do poszukiwania uprzedzam, że z pewnością nie jest ona ukryta pod kamieniami.
A Pan Jerzy wie co mówi. W końcu wszystkie kamienie oglądał z każdej strony przed ich wmurowaniem.
A miała być garmażerka
Właściciel tej niezwykłej budowli początkowo chciał na swej działce zbudować jedynie niewielki zakład garmażeryjny.
- Postanowiłem najpierw zrobić ogrodzenie z tłuczonych kamieni, których było tu pełno - wspomina budowniczy. - Pierwsze słupy pomagał mi stawiać ojciec, który już wtedy umierał na raka. Przyprowadzał nawet znajomych, by pochwalić się, jaki jego syn zdolny.
Pomysł z interesem nie wypalił, ale rozbijanie kamieni tak się panu Jerzemu spodobało, że postanowił stworzyć z nich coś większego niż tylko płot.
- I tak powstał mój zamek - kwituje.
Budowla prezentuje się imponująco, ale pan Jerzy jest perfekcjonistą i cały czas dopracowuje najmniejsze szczegóły. Aktualnie kończy przygotowywać miecze i tarcze, które mają być ozdobą mostku. Obok buduje też wiatę z grillem.
- Kończę już komin, a dach spróbuję przykryć szyszkami - zapowiada.
A w przyszłości chce jeszcze postawić dwa budynki. Jeden na kotłownię i sanitariaty, drugi - na kuchnię.
- Ich dach ma być połączony z tarasem zamku, a na tarasie marzy mi się zimowy ogród... - wyznaje.
Pan Jerzy planuje urządzić w zamku niewielką salę bankietową na spotkania czy imprezy okolicznościowe, taką na 30-40 osób, a na pięterku przygotować pokoje, w tym jeden z małżeńskim łożem z kamienia i wyjściem do wspomnianego zimowego ogrodu. Kiedy spełni swoje plany?
- Będę budował dopóki starczy siły, a potem prowadzić to już będzie pewnie mój syn - zapowiada.