Z głową na karabinie [komentarz]
Wracam właśnie z objazdu po Śląsku. Miasteczka cudowne, pałace, kościoły. „Śląski Rzym”, „Florencja Północy”, „perła Opolszczyzny”.
Tyle że dawno i nieprawda, bo przez te pałace i kościoły przejechał walec historii, paląc i burząc je po kolei. To, czego nie rozgrabiono, to, co zapobiegliwi uchronili przed ogniem, zebrano w małomiasteczkowych muzeach. Marne pozostałości z dorobku pokoleń.
Po powrocie ze śląskich wycieczek oglądałem relację z warszawskiej defilady. Zachwyt w oczach gapiów na widok cudów techniki służącej do rozrywania na strzępy i burzenia. Déjá vu. Wraca obraz kroczącego sztywno generała Jaruzelskiego w 1988 roku, podczas defilady w rocznicę utworzenia Ludowego Wojska Polskiego. Ciężki sprzęt, rogatywki, marynarskie kołnierze. Wieńce od placówek dyplomatycznych, kombatanci ocierający łzy. Jakże my, wówczas chłopaki z liceum, mieliśmy dość tego wierzgania konającego socjalizmu. Ale młode pokolenie już o tamtych czasach nie pamięta. Odkrywa stare psychodramy na nowo. I - co gorsza - bez cienia krytycyzmu łyka odświeżane wojenne mity. Słuszniejsze niż te, którymi karmiono nas za komuny, ale jednak mity.
Zarabiamy nadal cztery razy mniej niż nasi sąsiedzi. Jednym z powodów tego stanu rzeczy jest fakt, że za sprawą kilku okrutnych wojen i kilku nieprzemyślanych powstań szedł z dymem dorobek pokoleń. Zbyt łatwo przychodziło Polakom rozlewanie krwi, zbyt wielu zginęło w pięknych gestach. Dlatego szlag mnie trafia, gdy powraca to głupawe machanie szabelką i publiczne pasowanie na wrogów ojczyzny.
Być może postulowane przez Antoniego Macierewicza podniesienie wydatków budżetowych na wojsko (do 3 procent) ma strategiczny sens, ale - litości, panowie politycy, nie mąćcie nam w głowach. Nie próbujcie wmawiać, że wojny wygrywają waleczni. Dziś wojny wygrywają bogaci. I to niekoniecznie żelastwem z defilad. Ale to niewygodny temat.