Z Florydy prosto na... zgruopowanie Falubazu
- Byłem na krótkim urlopie. Pojechaliśmy z przyjaciółmi do USA. Mieliśmy świetne warunki - przyznał Piotr Protasiewicz
Podobno pan przytył, natomiast zupełnie tego po panu nie widać. To prawda?
Byłem na krótkim urlopie, otwierałem różne nowe formy żużlowego przekazu medialnego. Wszyscy chudną, przepracowali zimę jak nigdy. Kurdę, boje się, że nie będzie na kim zdobyć punktu, bo ja przytyłem o półtorej kilograma (śmiech). Spokojnie, jak nie będzie umiejętności i wagi, to będę się starał zawalczyć doświadczeniem. Oczywiście żartuję. Faktycznie, nieco przytyłem, ale i tak miałem niedowagę, więc wyszło na zero. Standardowo, za dwa tygodnie będzie znów kilogram w dół, a przed sezonem, kiedy w marcu wsiądę na motocykl, wrócę do stanu poprzedniego. Nie przejmuje się tym. Tak po prostu jest.
Ludzie zastanawiają się co pan robił w Stanach Zjednoczonych?
Kiedy koledzy odpoczywali w listopadzie, a ja ciężko pracowałem. Prędzej rozpocząłem okres przygotowawczy, wiedząc, że ferie zaczynają się na początku lutego. Wyznacznikiem tego, kiedy możemy sobie pojechać na urlop jest szkoła dla dzieci. Żeby nie zarywać ich obowiązków, dopasowałem do nich swoje zajęcia. Pojechaliśmy z przyjaciółmi do USA. Mieliśmy świetne warunki. To był super spędzony czas. Trochę luzu, oderwanie się od telefonu, Internetu, komputera.
Da się?
Tak. Nawet fajnie mi z tym było. Owszem, śledziłem informacje, ale tylko raz na dzień. Zazwyczaj człowiek jest niewolnikiem urządzeń elektronicznych. Byliśmy w pięknej miejscowości. Wspaniałe widoki, podobnie jak pogoda. Do tego świetna kuchnia i drinki (śmiech).
Śmierć Jana Grabowskiego? Smutna wiadomość i wielki ból. Nastąpiło to za szybko
To były jakieś cieplejsze tereny?
Floryda. Na miejscu widziałem się ze swoim pierwszym prezesem panem Zbigniewem Morawskim. Mieliśmy dwa spotkania kolacyjne. Ogólnie świetny czas spędzony w rewelacyjnym gronie. Trenowałem tam, ale nie będę teraz wmawiał, że dwa razy dziennie. Pojechałem odpocząć, a nie katować się. Generalnie słońce, plaża, woda. Akumulatory zostały naładowane. Odczuwam jeszcze trochę różnicę czasową. Wylądowaliśmy w niedzielę rano, a wieczorem byłem już na zgrupowaniu w Szklarskiej Porębie. Także trochę cierpiałem, ale wydaje mi się, że od wtorku ten najgorszy okres jest już za mną. Wykonuję to samo co koledzy, mimo, że potrzebuje więcej poświęcenia i wyrzeczeń, żeby ten trening zrobić.
A jak się panu biegało na nartach?
Swoje zrobiłem. Tutaj akurat nie ma problemu. Większy kłopot jest z zaśnięciem i późniejszą pobudką. Po dwóch i pół tygodnia odpoczynku, trzeba się zebrać i przestawić w rytm treningowy. Myślę, że w przeciągu kilku pierwszych dni wszystko wróci do normy.
Wylądowaliśmy w niedzielę rano, a wieczorem byłem już na zgrupowaniu w Szklarskiej
W poniedziałek dotarła do nas informacja o śmieci Jana Grabowskiego. Spośród wszystkich, którzy są obecnie na zgrupowaniu w Szklarskiej, to chyba właśnie pan znał trenera najlepiej?
Smutna wiadomość i wielki ból, bo nastąpiło to za szybko. Tym bardziej, że pan Jan był dla mnie osobą, pod okiem której stawiałem „pierwsze kroki”, szlify na żużlu. Nauczył mnie podstaw. Owszem, tata zawsze trzymał nade mną pieczę, kontrolował to wszystko, jednak tego całego rzemiosła i alfabetu uczył mnie właśnie pan Jan Grabowski. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Później nasze drogi zeszły się w 2007 roku. Ja wróciłem wówczas do Zielonej Góry, a on prowadził tamtą drużynę. Był to człowiek z wielką pasją. Później, jak patrzyłem przez pryzmat klubów, w których on pracował, to muszę przyznać, że ilość wychowanków, tych młodych chłopaków, którzy zdawali licencje była niesamowita. Nie boję się powiedzieć tego, że był to człowiek obdarzony największym talentem, poświeceniem i „ręką” do młodzieży, z wszystkich trenerów w Polsce jakich poznałem.
Zatem co takiego w sobie miał?
Trudno powiedzieć, ale na pewno niesamowitą konsekwencję. Zasady, które wprowadzał, a mam na myśli pierwszy kontakt z chłopakiem, który wsiadł na motocykl żużlowy. Wcześniej taki malec pewnie jeździł motorynką, Simsonem czy na crossie. Trener miał swoją filozofię, był do tego stworzony. Te jego siedzenie mocno z przodu na motorze, wiecznie wysoko uniesione ręce. Niektórym mogło się to wydawać za mało trafne, ale ja uważam, że to się sprawdzało. Ci chłopcy szybko „łapali” o co chodzi w żużlu. Uczyli się jeździć, szybko zdawali licencje, zostawali zawodnikami. To co działo się później, to już inna nisza. Stery nad takim chłopakiem przejmował inny człowiek, zmieniały się wymagania i kierunek jazdy. Jednak wszyscy, którzy zaczynali u pana Jana Grabowskiego mieli bardzo dobre podstawy. Te podwaliny były stworzone pod to, aby się rozwijać i dalej być żużlowcem.