Z bocznej nawy: Zróbmy sobie sami rower publiczny

Czytaj dalej
Fot. Paweł Łacheta
Matylda Witkowska

Z bocznej nawy: Zróbmy sobie sami rower publiczny

Matylda Witkowska

W tym sezonie rowerowym cała Polska przygląda się doświadczeniom niewielkiego Krotoszyna. Burmistrz miasta nie chciał płacić kolosalnych pieniędzy operatorowi roweru publicznego i postanowił stworzyć go samodzielnie. W Łodzi mamy fantastyczny, choć nie zawsze działający idealnie system firmy Nextbike. A gdybyśmy tak sami zmontowali sobie coś podobnego?

Z bocznej nawy: Zróbmy sobie sami rower publiczny

Łódzki Rower Publiczny ruszył już po raz drugi w minioną środę. 1010 rowerów w 101 stacjach czeka na użytkowników. Za cztery lata funkcjonowania systemy miasto zapłaci firmie Nextbike 12,3 mln zł. W zamian otrzyma sprawne stacje, serwisowane rowery, elektroniczny system wypożyczeń i przechowanie rowerów na zimę.

Tymczasem władze 30-tysięcznego Krotoszyna w Wielkopolsce postanowiły pójść zupełnie inną drogą. Oszacowały, że 10 potrzebnych miastu stacji i około 60 rowerów wypożyczonych od profesjonalnej firmy może kosztować nawet 1 mln zł. Postanowiły więc stworzyć system samodzielnie, apelując do obywatelskiej postawy mieszkańców.

Pod koniec ubiegłego roku władze zaapelowały o przeszukanie piwnic i przekazanie starych, niepotrzebnych nikomu rowerów nieodpłatnie miastu. Urząd zaoferował się naprawić rowery, pomalować na jednolity kolor, wyposażyć w chipy i udostępnić mieszkańcom w kilku stacjach. Pomysł nie był wzięty zupełnie z głowy. Burmistrz zainspirował się swoim partnerskim miastem Brummen z Holandii, które tak już zrobiło.

Na razie mieszkańcy podarowali miastu 19 rowerów, z czego część wymaga napraw. Cały system ma ruszyć 28 kwietnia. Wtedy okaże się, czy system wypali.

Niezależnie od efektów będzie to jeden z ciekawszych eksperymentów na polskim rynku publicznych rowerów. Z burmistrza bezpardonowo kpią zwolennicy komercyjnych rozwiązań. Ale na świecie takie systemy „wolnych” rowerów istnieją, choć nawet w bardziej subordynowanych społeczeństwach często są niszczone i kradzione.

Wszystko zależeć będzie od odpowiedzialności mieszkańców Krotoszyna. Jeśli to się powiedzie, Krotoszyn zaoszczędzi ogromne pieniądze. A może nawet będzie pionierem czegoś zupełnie nowego.

Można puścić wodze wyobraźni i przenieść w myślach takie działanie do Łodzi. Gdyby zebrać wszystkie niepotrzebne rowery z całego miasta i udostępnić je bezpłatnie mieszkańcom rozrzucając w różnych punktach miasta, można by tanio ułatwić ludziom życie.

Takie myśli mogą łatwo pojawić się, gdy stoi się przed stacją Łódzkiego Roweru Publicznego. Wraz z powrotem systemu, z całą cudownością dostępnych wreszcie rowerów wróciły bowiem stare problemy. Mnie w trakcie kilku przejażdżek zdarzył się rower z kłującym drutem, zacinającym się bolcem, albo taki, który nie chciał się ani wypożyczyć, ani zwrócić, pokazując na ekranie aplikacji znajome słowo „error”.

Skoro rowerami mogą dzielić się uchodźcy, to dlaczego nie miałoby to się udać zwykłym łodzianom?

Przed nami zaś kolejne komplikacje związane z rozbudową systemu. Miasto chce przeznaczyć na to 15 mln zł, z czego ponad 6 mln w zamówieniu uzupełniającym, a niecałe 9 mln w przetargu. Wielkie pieniądze wkładane w rower publiczny to także wielkie zmagania firm ubiegających się o zlecenia. Ostatnio wyłonienie wykonawcy z powodu walki między oferentami zajęło ponad dwa lata. Obecny przetarg ma być ogłoszony w kwietniu. Szansa, że do końca roku zobaczymy rowery, jest niewielka.

Krotoszyn prawniczych przepychanek między konkurencyjnymi firmami mieć nie będzie. Jeśli mieszkańcy będą chcieli mieć większy system, to go sobie sami powiększą.

W Łodzi wydatki na rower publiczny są spore. Za niemal 30 mln zł, które wydamy na system i jego utrzymanie można by kupić 100 tys. używanych rowerów i rozstawić po mieście. Nawet jeśli część tych środków trzeba by było przeznaczyć na serwisowanie, to pewnie i tak coś byśmy zaoszczędzili.

Trudno porównywać profesjonalny system rowerów publicznych z chałupniczym rozstawieniem po mieście używanych rowerów. Wykonany własnym sumptem system byłby inny, ale gdyby łodzianie obywatelsko dbali o rowery, nie musiałby być skazany na klęskę.

Już raz coś podobnego się nam udało. Identyczną myślą kierowali się pomysłodawcy akcji „Rowery dla uchodźców”. Zebrali 23 używane rowery, które trafiły do wspólnego użytkowania otrzymały osoby ubiegające się o status uchodźcy z ośrodka w Grotnikach. Skoro rowerami mogą się dzielić uchodźcy, to dlaczego nie miałoby to się udać zwykłym łodzianom?

Matylda Witkowska

Od kilkunastu lat jestem dziennikarką Dziennika Łódzkiego. W pracy zajmuję się zdrowiem, ochroną środowiska i miejskimi problemami. Ale piszę też o tym, co w życiu łodzian jest przyjemne: w mojej działce są imprezy, kulinaria oraz duma i serce Łodzi czyli ulica Piotrkowska. Prywatnie jestem urodzonym mieszczuchem. Cieszy mnie moda na miasta zielone i dobre do życia, wolę jeździć rowerem niż autem. Fascynuje mnie to, co niezwykłe. Ktoś widział w Łodzi ufo? Chętnie tam podjadę.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.