Z armii pruskiej do polskiej
Z karty tożsamości 6. pułku artylerii konnej 1. grupy jeszcze dużo da się odczytać, choć niewielki kartonik jest zniszczony. Pochodzi z 1919 r.
Tę kartę wystawiono dla kanoniera Marcina Marciniaka przez pułkownika z armii Hallera. Zachowała się razem z jeszcze starszymi zdjęciami z okresu służby w armii pruskiej oraz fotografiami już w mundurze hallerczyka.
Marciniak był Wielkopolaninem, urodził się w 1895 roku w okolicach Koźmina. Swoje dokumenty i zdjęcia skrzętnie chował w teczce, która szczęśliwie przetrwała wiele lat po jego śmierci.
Możemy je pokazać dzięki życzliwości młodszej córki Marcina Marciniaka, pani Teodory. Żałuje, że będąc dzieckiem nie interesowała się za bardzo wspomnieniami swego ojca. Wielu spraw nie da się już dziś uściślić. Na szczęście, dużo można wyczytać z zachowanych dokumentów.
Jako poddany pruski, Marcin, który w październiku 1914 r. skończył 19 lat, w maju 1915 roku został zmobilizowany do pruskiej armii. Przebieg służby został później skrupulatnie opisany w dokumencie, który w latach 30. XX wieku dostał z archiwum w Berlinie Spandau.
Wynika z niego, że 5 maja 1915 r. został powołany jako rekrut do II batalionu zapasowego 19. regimentu piechoty. Jesienią walczył w Serbii nad Dunajem i Sawą, w maju 1916 roku - pod Verdun - tam został ranny. Ale już pod koniec października 1916 do lipca 1917 brał udział w II bitwie pod Aisne. Właśnie tam, kilka miesięcy później, bo 23 października, koło Filain (departament Aisne) dostał się do niewoli.
I na tej dacie kończą się niemieckie rejestry służby starszego szeregowego Marciniaka w 7. kompanii piechoty 20. regimentu.
Można się domyślać, że właśnie stamtąd trafił do tworzącej się armii polskiej we Francji.
Szczególnie z okresu służby w pruskiej armii zachowało się wiele zdjęć. Między innymi jedno z pobytu w szpitalu. Pani Teodora nie pamięta jednak z opowieści ojca, w jakich okolicznościach tam trafił.
Z zaświadczenia o przebiegu służby wiemy, że Marciniak został ranny w czasie walk pod Verdun. I najprawdopodobniej z tym wiąże się pobyt w szpitalu. Później jednak wrócił do walki.
Jak długo był jeńcem? Nie wiemy. Córka nie zna też okoliczności i daty zgłoszenia się do armii gen. Hallera.
W polskim wojsku służył - co wynika z dokumentu wystawionego przez Centralne Archiwum Wojskowe - od 8 stycznia 1919 r. (6. i 12. pułk artylerii lekkiej) do 24 marca 1921 roku.
- Ojciec opowiadał, że na Ukrainie był potem z armią Hallera. Jak to było dokładnie? Nie wiem. Owszem, opowiadał wojenne przeżycia, ale byłam wtedy dzieckiem. Nie słuchałam. Ale nie był zwolennikiem Piłsudskiego - śmieje się pani Teodora. - Później, gdy już po wojnie zgłosił się do ZBoWiD-u i powiedział, że walczył na Ukrainie, myślał, że go tam pobiją!
Tymczasowe zaświadczenie o demobilizacji, wystawione 29 kwietnia 1921 roku, stanowi, że kanonier Marciniak Marcin, batalion zapasowy 12. pułku artylerii Pol. Kres., pobrany do wojska 8.1 . 1919 r., został zdemobilizowany bezterminowo.
Jeszcze w Wielkopolsce Marcin poślubił - również Wielkopolankę - Mariannę z domu Bojek. Żona miała w ręku fach - szyła, podobnie jak jej ojciec.
Młodzi zameldowali się w Bydgoszczy 25 lipca 1922 r. przy ul. Sieradzkiej, pod ówczesnym numerem 20. Potwierdza to „Świadectwo moralności” (sic!) wystawione przez Miejski Urząd Porządku Publicznego. To nic innego, jak potwierdzenie zameldowania w mieście. Podpisał je urzędnik Szyperski.
W książce adresowej z 1929 r. przy ul. Sieradzkiej pod nr. 20 zapisany jest m.in. Marziniak, robotn. Właścicielem domu był König.
- Tego domu już nie ma - mówi pani Teodora. Sieradzka była ulicą równoległą do Kujawskiej, dziś zostały na niej bodaj trzy posesje. - To był duży dom, z wejściem z rogu Kujawskiej i Sieradzkiej, dziś w tym miejscu jest stacja benzynowa. Pamiętam, że była tam restauracja, duża sala.
Już w Bydgoszczy, w 1922 roku urodziła się starsza siostra pani Teodory.
Marcin Marciniak wyuczył się zawodu dekarza. Jego żona szyła. Nauczyła się zapewne od swego ojca Michała, który był krawcem.
Pani Teodora pamięta, że bardzo krótko ojciec był związany z Bydgoskim Lloydem, pracował przy ul. Fordońskiej (czyli w porcie rzecznym), a później zatrudnił się w warsztatach kolejowych (późniejsze ZNTK).
- Ojciec był obieżyświatem - śmieje się córka. W żartobliwy sposób określa i przeprowadzki rodziny, i fakt, że ojciec często zabierał córki na spacery po mieście. Pani Teodora szczególnie zapamiętała wycieczki do ogrodu botanicznego.
Z powodu przeprowadzek chodziła do trzech szkół podstawowych - przy ul. Karpackiej, Bełzkiej (obecnie Władysława Bełzy) i Leszczyńskiego. W końcu na Szwederowie wybudował jednorodzinny dom. Nie zdążył go ukończyć przed wojną.
Na II wojnę Marciniak nie był już zmobilizowany. Po wydarzeniach tzw. krwawej niedzieli rodzina Marciniaków, jak wielu bydgoszczan, wyjechała z miasta. Wracali po tygodniu.
- Niemcy zatrzymali nas w Stryszku - wspomina pani Teodora. - Mówili: mężczyźni zostają, kobiety z dziećmi do domu.
Ojciec trafił do obozu w koszarach na ul. Gdańskiej, był tam około 2-3 tygodni, a potem wywieziono go do Polic na roboty.
Z tych robót też zachowało się zdjęcie. Mężczyzna stanął tak sprytnie, że nie widać obowiązkowej litery P na marynarce.
Starsza córka została wysłana na roboty na Rugię. Zapisano ją na ulicy, gdy szła odwiedzić ojca osadzonego w koszarach. Kiedy ojciec z Potulic chciał ją odwiedzić, dostał specjalne pozwolenie od władz niemieckich na dwudniowy wyjazd. Też zachowało się wśród dokumentów.
- Ojciec z tych robót przysyłał nam w paczce węgiel - wspomina pani Teodora. Węgiel w czasie wojny był rarytasem. Nic dziwnego, że tak to zapamiętała.
I ojciec, i córka wrócili do domu latem 1945 r. Marciniak zgłosił się do warsztatów kolejowych. Jako dekarz pracował tam do emerytury. Zmarł w 1992 roku, mając blisko 97 lat.