Wzorcowy przypadek mistrzyni, która może nie mieć następczyń...
Anita Włodarczyk została w Rio gwiazdą Królowej Sportu. Zdobyła złoto i pobiła rekord świata. Jej droga na szczyt rozpoczęła się 20 lat temu w Rawiczu.
Nic dziwnego, że zwycięstwo w niesamowitym konkursie rzutu młotem dedykowała swoim najbliższym i trenerowi Krzysztofowi Kaliszewskiemu. – Jeden z kibiców napisał mi na facebooku, że pierwszy rzut mam mieć na zaliczenie, w drugim powinnam ustanowić rekord olimpijski, a w trzecim rekord świata. Ten scenariusz zrealizowałam w stu procentach. Dziękuję więc za podpowiedź – żartowała po historycznym sukcesie 31-letnia zawodniczka.
Wcześniej była szalona radość i groźnie wyglądający taniec w kole. – Nie pamiętam w ogóle tego momentu. Wiem, że niektórzy pomyśleli, że może mi się przytrafić taka kontuzja jak po MŚ w Berlinie w 2009 r., kiedy z radości skręciłam nogę i potem przez kilka tygodni miałam ją w gipsie. Tym razem jednak wszystko było pod kontrolą – przekonywała młociarka pochodząca z Rawicza.
Złoty medal odebrała z rąk naszej wielkiej mistrzyni sprintu sprzed lat, czyli Ireny Szewińskiej. – Łezkę uroniłam, ale trudno nie wzruszyć się w takiej chwili. Ten dzień, 15 sierpnia zapamiętam do końca życia, ale to nie jest tak, że będę świętować nie wiadomo jak długo. Do czwartku nie pojawię się na stadionie, ale po powrocie do kraju bez treningu się nie obejdzie, tym bardziej, że czekają mnie jeszcze w tym sezonie dwa ważne starty – tłumaczyła rekordzistka świata (82.39 m).
Łezkę uroniłam, ale trudno nie wzruszyć się w takiej chwili
Najbliższy zaplanowany jest na 28 sierpnia na Stadionie Narodowym w Warszawie podczas Memoriału Kamili Skolimowskiej. – Wiem, że ten medal zdobyłam dla siebie, najbliższych, dla Polski, a przede wszystkim dla kibiców. Nie obiecuję, że poprawię rekord świata, ale chcę być w dobrej formie i podziękować wszystkim za wsparcie. Obok mnie wystartuje wielu znanych zawodników. Warto przyjść na stadion, tym bardziej, że wstęp będzie bezpłatny – dodała mistrzyni olimpijska, która już tradycyjnie na ważnych zawodach rzucała młotem w rękawiczce swojej byłej koleżanki, Kamili Skolimowskiej.
Droga na szczyt Włodarczyk rozpoczęła się w jej rodzinnym Rawiczu, w miejscowym klubie Kadet. Zaczęła się nie od lekkiej atletyki, tylko od speedroweru, popularnego w południowej Wielkopolsce z uwagi na podobieństwo do żużla. – Pewnie, że Anita miała w tej dyscyplinie sukcesy, ale od początku było wiadomo, że jej talent do sportu trzeba będzie spożytkować inaczej. Kiedy przyszła na pierwszy trening lekkoatletyczny stało się jasne, że trzeba będzie ją prowadzić w kierunku rzutów. Była silna, mocno zbudowana i początkowo częściej nawet rzucała dyskiem niż młotem. Kiedy skończyła szkołę średnią nikt nie miał wątpliwości, że musi się przenieść do dużego miasta, żeby studiować i rozwijać się pod okiem doświadczonego szkoleniowca. W ten sposób trafiła do grupy poznańskiego trenera, Czesława Cybulskiego – wspominał Bogusław Jusiak, pierwszy trener Włodarczyk w Kadecie Rawicz.
Sama zawodniczka przyznała jednak, że o wyborze Poznania i słynnych rzutach pod Mostem św. Rocha zadecydowała jedna z wizyt w stolicy Wielkopolski. – Często przyjeżdżałam wtedy na zawody na Golęcinie i po jednym z występów przyszedł do mnie trener Czesław Cybulski i powiedział, ile będą rzucać i co mogę w życiu osiągnąć. Podobało mi się, że był konkretny i nie owijał w bawełnę. Zapowiedział katorżniczą pracę i ... słowa dotrzymał – wspominała niepokonana od ponad dwóch lat młociarka Skry Warszawa.
Drogi Włodarczyk i Cybulskiego rozeszły się siedem lat temu. Padły o dwa słowa za dużo i z przyjaciół stali się wrogami na całe życie. – Nie chcę oceniać, kto miał wtedy rację. Nie byłem na obozie, nie byłem świadkiem konfliktowej sytuacji. Szczerze mówiąc to ja też nie miałem swego czasu dobrych relacji z Anitą, bo jak wróciła pod nasze skrzydła po studiach w Poznaniu, to parę osób zaczęło jej mieszać w głowie. Wizja „warszawki” zrobiła swoje. Miała ambicje, żeby przenieść się do stolicy i ja to byłem w stanie zrozumieć, szkoda tylko, że nie potrafiła powiedzieć o tym wprost. W ubiegłym roku byłem jednak z juniorkami z kadry na obozie w Cetniewie i po tamtych animozjach nie było już śladu – dodał Jusiak.
Jego zdaniem mistrzyni olimpijska miała talent do rzutów od wczesnych lat młodości. Mogła go jednak roztrwonić, gdyby nie poparła go pracą i załamała się w trudnym okresie dojrzewania. – U nas najgorzej mają zawodnicy w wieku 19-22 lata, bo idą w świat, przestają być na czyimś garnuszku, a zazwyczaj nie zarabiają jeszcze wielkich pieniędzy na mityngach i nie mają możnych sponsorów, tylko klepią biedę za 500 zł miesięcznie. Na szczęście Anita ten okres przetrwała w miarę bezboleśnie – przekonywał jej pierwszy szkoleniowiec.
Ciekawą opinię wyraził on również na temat czynników sprzyjających jej sukcesom. – Talent i trenerzy mają znaczenie, ale ja bym większą wagę przykładał do reżimu treningowego. Jeśli Anita jest mu podporządkowana od ponad dziesięciu lat, poza domem spędza 300 dni w roku i jeździ na obozy do różnych miejsc na świecie, to przy jej doświadczeniu wyniki są czymś naturalnym. Rola trenera bardziej w jej przypadku sprowadza się do roli koordynatora i mentora, bo przecież Anity już nie trzeba uczyć rzucania młotem – zauważył Jusiak.
Talent i trenerzy mają znaczenie, ale ja bym większą wagę przykładał do reżimu treningowego
Rawicz jest dumny ze swojej mistrzyni, a ona z kolej jest dumna z miasta, w którym się urodziła i w którym mieszka większość jej bliskich. Pewnie po powrocie z Rio znów będą specjalne nagrody i huczne przyjęcia w miejscowym magistracie. Nie wszystko złoto jednak, co się świeci... – Przed rokiem mieliśmy w Rawiczu młodzieżowy camp dla młodych lekkoatletów. Przyjechała Anita i dyskobol Piotr Małachowski. Wszystko fajnie, tylko władze miasta musiały przelać na konto Fundacji Kamili Skolimowskiej 22 tys. zł. Nie wiem czy to najlepszy sposób na odwdzięczanie się swojemu rodzinnemu miastu – przyznał były trener rekordzistki świata.
Jej wspaniały występ na igrzyskach w Rio de Janeiro to także okazja do pytania o przyszłość polskiej lekkiej atletyki, czyli o to, czy mamy już w kraju następczynie naszej mistrzyni. Gdzie ich szukać jak nie w 20-tysięcznym Rawiczu. – Anita to przypadek wzorcowo poprowadzonej zawodniczki. Z tymi następczyniami to byłbym jednak ostrożny. Mamy w naszej szkole klasę sportową, ale dziewczyny z Rawicza niespecjalnie się garną do rzutów, bo uważają, że przytyją i będą nieatrakcyjne. Trochę inaczej wygląda to środowisku wiejskim, ale szału nie ma, bo teraz dla młodzieży bardziej się liczy „Enter” czy komórka niż uprawianie sportu. I złoto naszej młociarki pewnie tego nie zmieni – zakończył Jusiak.
Autor: Radosław Patroniak