Wyznanie człowieka, który uciekał. „Zadziałało spojrzenie w oczy brata”
Nigdzie nie mogę mieć nawet kropli alkoholu, bo jak go poczuję, zamienię się w kogoś kim byłem, kiedy miałem go zawsze wokół siebie dużo, a w sobie bardzo dużo - pisze Jakub Zając Właśnie ukazała się jego debiutancka powieść „Halt. Zapiski z domu trzeźwienia”, w której opowiada o uzależnieniu i drodze do trzeźwego życia.
Kim jest alkoholik?
Człowiekiem, który ucieka. Alkoholik to osoba zalękniona, niestabilna emocjonalnie i niedojrzała. Choroba alkoholowa jest skutkiem czegoś. Sam problem leży gdzieś głębiej.
Pisze pan, że alkoholizm to choroba ciała, umysłu i ducha. Co u pana najbardziej szwankowało?
Emocje. Zawsze się wszystkim martwiłem, przede wszystkim tym, że nie jestem wystarczająco dobry w jakiejkolwiek dziedzinie. Mam obsesję bycia najlepszym we wszystkim. Jestem też osobą maniakalnie uporządkowaną. Zawsze działałem według rytmu, schematycznie. Alkoholizm najpierw zburzył ten plan, spowodował rozchwianie mojej emocjonalności, a potem pozwolił utrzymywać się w stanie niemyślenia o planie. Jak przebiega sinusoida emocji u osoby uzależnionej od alkoholu, świetnie wyjaśnia prof. Wiktor Osiatyński. Osoba funkcjonująca w równowadze emocjonalnej, spokojna i neutralnie zadowolona z tego, co ją otacza, ze swojego stanu ducha i ciała, jest na linii stabilnych emocji. Kiedy doświadcza czegoś nieprzyjemnego, spada na minus pięć, a kiedy dostanie podwyżkę w pracy-osiąga plus trzy. Tymczasem osoba uzależniona od fizjologicznego wpływu alkoholu ma uszkodzony mózg, wskutek spustoszeń, które substancja ta sieje w organizmie. Wtedy najdrobniejsze uchylenia od normy objawiają się skokami: plus piętnaście, minus szesnaście.
Jak alkohol wpływał na pana uporządkowany świat?
Dawał mi spokój i sen. Za mną bardzo trudne lata związane z osobistymi przeżyciami. Nie potrafiłem się odnaleźć, ani poradzić sobie z nimi. Dlatego wprowadziłem się w stan dużego przygnębienia, leczyłem się psychiatrycznie na depresję. Zdiagnozowano u mnie początek choroby dwubiegunowej. To mnie trochę przestraszyło. Przyjmowałem leki, ale najlepiej działał alkohol. Zacząłem łączyć lekarstwa z alkoholem, co spowodowało całkowity brak orientacji w tym, co się ze mną dzieje. W pewnym momencie nie wytrzymałem, i coś się we mnie urwało. Powiedziałem sobie, mam to wszystko gdzieś, cały ten porządek i plan. Chciałem się zapić na śmierć.
Kiedy się pan zorientował, że jest na najlepszej drodze do uzależnienia?
Jakieś dziesięć lat temu w internecie zrobiłem sobie test pod tytułem: jak często i w jakich sytuacjach spożywasz alkohol? To było po którymś z kolei kilkudniowym piciu. Wynik testu brzmiał: zatrzymaj się, to zmierza w złą stronę. Jakiś czas później już nie musiałem robić testu. Próbowałem sobie przypomnieć jakieś miejsce, w którym nie spożywałem alkoholu. Nie znalazłem takiego. Zaspokojenie pewnej potrzeby jest silniejsze, niż cokolwiek innego. Na tym to właśnie polega. Chociaż racjonalnie, w momentach oprzytomnienia, wydaje się to całkowicie absurdalne, bez sensu, i doskonale zdawałem sobie sprawę, że donikąd nie prowadzi, tylko do pogorszenia mojego stanu, bo następnym razem będę musiał wypić więcej. Jednak zaspokojenie tej potrzeby usuwa sprzed oczu wszelkie racjonalizacje.
A pamięta pan ten pierwszy raz, kiedy się pan tak na serio upił?
Nie. Pewnie było to z kolegami z klubu piłkarskiego, miałem 14, może 15 lat.
Co pan wtedy myślał o sobie?
Nie wydawało mi się to niczym specjalnym. Wszyscy dookoła pili. Ja również. Piłem od najmłodszych lat. Alkohol był cały czas i wszędzie.
Czy jest różnica między alkoholikiem a pijakiem?
Pan Maciej Maleńczuk śpiewa, że „pijus krzyczy: polej, pijak prosi: nalej”. Pijus pije, bo lubi, chce się dobrze bawić i dobrze czuć. Alkoholik (którego ja podstawiam pod Maleńczukowego pijaka) pije, żeby się czuć normalnie, żeby się przywrócić do normalnego funkcjonowania. To nie jest tak, że alkohol dla alkoholika jest trucizną. On jest lekarstwem. Zbawieniem. Przywraca równowagę emocjonalną, fizyczną, pozwala normalnie funkcjonować. Gdybym w pewnym momencie nie napił się rano, po przebudzeniu, to bym się nie podniósł z łóżka i nie poszedł do pracy. Oczywiście pijany. Tylko co to znaczy pijany? Tolerancja spożywania alkoholu w moim przypadku bardzo wzrosła. Trudno powiedzieć, kiedy znajdowałem się w stanie rzeczywistego upojenia alkoholowego, tak jak je rozumiemy, że komuś się plącze język, zatacza się, przewraca. Aby doprowadzić się do takiego stanu, musiałbym wypić bardzo dużo albo pić przez kilka dni. W moim przypadku spożywanie alkoholu było metodyczne. Miałem swoje trasy do sklepów, określone godziny i dawki. Spożywałem takie ilości alkoholu, które pozwalały mi normalnie funkcjonować.
Brzmi to tak, jakby pan miał wszystko pod kontrolą.
Do pewnego momentu picie pozwalało mi w miarę stabilnie funkcjonować, ale ostatnich kilkanaście miesięcy tego ciągu nie było pod moją kontrolą.
Aby wyjść z alkoholizmu, trzeba dotknąć dna?
Osoby, które nazywam guru alkoholizmu, mówią, że każdy ma granicę, po przekroczeniu której się reflektuje, że coś zawalił, coś poszło nie tak. Do jego zakłamanej samoświadomości dociera prawda z nutką obiektywizmu. Osoby uzależnione pracują na swoją chorobę wiele lat. Trzeba być kretynem, aby nie uświadomić sobie, że jeśli spożywa się półtora litra wódki dziennie, albo wypija 20 piw, jak to było w moim przypadku, to coś jest nie tak. Do tego nie trzeba specjalnej racjonalizacji, tyle że nie ma to przełożenia na działanie. Dolegliwości zespołu abstynencyjnego powodują takie stany psychiczne i fizyczne, które każą wracać do picia. Pierwsza rzecz to świadomość. Druga -to podjęcie działania. Do tego musi być bodziec.
Co nim było dla pana?
Byłem przekonany, że niemal tygodniowa wizyta w szpitalu psychiatrycznym jest moim dnem. Nie była. Trzy czy cztery dni później niczym wielkim nie wydawało mi się sięgnięcie po alkohol.
A co zadziało?
Spojrzenie w oczy mojego o 12 lat młodszego brata. Przyjechał po mnie na krakowskie Planty. Byłem w strasznym stanie. I zobaczyłem w jego oczach strach. Już nie był smutny, ani zły na mnie, tylko był przestraszony. Przypomniałem sobie wtedy wszystkie chwile, kiedy go prowadziłem do przedszkola, usypiałem, gdy był małym chłopczykiem. Pomyślałem, że coś jest nie tak. To ja powinienem pomagać rękę młodszemu. To spojrzenie i ta myśl były dla mnie gorsze, niż historie, które znamy z opowieści alkoholowych: obleśnych, obrzydliwych. Następnego dnia udałem się do ośrodka odwykowego.
Trafił pan na terapię i napisał o tym książkę.
Nie jest to jednak opowieść o piciu i wychodzeniu z niego. Pomysł napisania książki nie był mój. Książka powstała jako praktyka terapeutyczna i zalecenie, które w pierwszych tygodniach zlekceważyłem, jednak później, kiedy zorientowałem się, co się ze mną dzieje, uznałem, że warto łapać się wszystkiego. Pomysł napisania książki to podpowiedź, którą otrzymałem od właściciela ośrodka - trzeźwego alkoholika. Wręczył mi broszurkę pt. „Medytacje. Dzień po dniu” i polecił, abym prowadził dzienniczek głodu alkoholowego. Ci, którzy przeszli odwyki, detoksy, wiedzą, co to jest. Podczas terapii codziennie wieczorem należy podsumować dzień i zaplanować następny tak aby nastawić się pozytywnie do tego, co mamy zrobić. Nie należy myśleć o niczym innym, tylko o tym, żeby ten następny dzień przeszedł pomyślnie, żeby być trzeźwym. Chodzi o leczenie się małymi krokami, każdego dnia. Krzysiek napisał mi w tej broszurce: „Jakubie, zastanów się, czy to, co robisz dzisiaj, przybliża cię do tego, co chcesz robić jutro.” To proste zdanie uzmysłowiło mi, że chciałbym pisać. Więc zacząłem pisać książkę. Cytuję: książka to literackie zejście do alkoholowej studni pamięci.
Co pan znalazł na jej dnie?
Małego, smutnego, niezadowolonego z siebie chłopczyka, ukrytego w śmiałym, pewnym siebie, od czasu do czasu eleganckim młodym mężczyźnie. Potrafię pozować. Ukrywać, że jestem niepewny. Ale każdy ma jakiś brak, który mu musi wystarczyć. Głód, którego się nie da nasycić i przestrzeń, której nie da się wypełnić. I z tym sobie trzeba poradzić. Mam czarną chmurę, która unosi się nade mną i stale muszę ją od siebie odganiać.
Co panu pomaga?
Plan. Schemat i rutyna. Siatka nawyków. Postępowanie według ustalonego rytmu. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem, bo mogę się położyć i spać. Przez 9 lat nie mogłem normalnie zasnąć.
Śpi pan spokojnie, bo...
...działam według planu. Wstaję o konkretnej porze, robię określoną liczbę pompek, przysiadów, podciągnięć. Potem prowadzę lekcje z uczniami, później piszę, przeglądam strony internetowe, do kogoś dzwonię, spotykam się.
Dla kogo jest ta książka?
Dla wszystkich, którzy chcieliby siebie poprawić. Stać się lepszymi. Dla wszystkich, którzy mają w sobie niezgodę na siebie i chcieliby się temu poczuciu przyjrzeć.