Wystawa stała „Światło historii. Górny Śląsk na przestrzeni dziejów” w nowym gmachu Muzeum Śląskiego
Wielu widzów ta wystawa zadowoli, ale niewielu skłoni do dyskusji. Widać ogrom pracy włożonej przy jej aranżacji, natłok informacji, ale przecież nie po to się idzie do muzeum, żeby ślęczeć przed planszami i monitorami, czytać i czytać na stojąco.
Z powodu tego natłoku informacji nie wiadomo, na czym się skupić najpierw, żeby czegoś nie przegapić i nie stracić resztki emocji. Dużo jest gadżetów, multimediów, ale bez nich współczesne muzealnictwo nie może się obejść. Ta ilość uświadamia też, jak skromnymi eksponatami dysponuje Muzeum Śląskie. Małym fiatem może zachwycą się widzowie za kilkadziesiąt lat, bo teraz widzą na ulicach. W przestrzeni z przełomu XIX i XX wieku stoi tylko prosta kołyska i magiel.
Wędrówka przez dzieje Górnego Śląska jest nierówna i czasochłonna. Są chwile zachwytu i chwile wielkiego zdziwienia i niezrozumienia.
Wystawa historyczna znajduje się na poziomie minus 4. Wejście do niej jest symboliczne, niby przez wnętrze kopalni „Katowice”. Po wyeksploatowaniu jej złoża właśnie w tym miejscu urządzono Muzeum Śląskie. Praca górnika zaczynała się w markowni, gdzie przechowywano ich indywidualne znaczki. Potem była szatnia łańcuszkowa, gdzie ubrania wiszą na łańcuchach pod sufitem.
Z kopalni wędrujemy wprost do prehistorii i kości mamuta. Narracja rozpoczyna się od romańskiej rotundy cieszyńskiej, wczesnopiastowskiej, która pełniła funkcję kaplicy zamkowej. W naturze to jeden z najstarszych zabytków budownictwa polskiego, jest na banknocie 20-złotowy. W muzeum zbudowano jej fragment. Stoi w wirtualnej bibliotece, w której można przeczytać, w dużym skrócie, o dziejach regionu do końca XVIII wieku; Śląsk w monarchii piastowskiej, Śląsk pod rządami Habsburgów. Pierwotnie ten okres planowano zamknąć w jakiejś kapsule czasu. Nie ma niczego takiego. Jest zachowana chronologia zdarzeń, choć do XVIII wieku dochodzimy sprintem. Zwalniamy kroku w 1742 roku, kiedy to na mocy zawartego pokoju Śląsk został podzielony na długie lata pomiędzy austriackich Habsburgów i pruskich Hohenzollernów.
Według pierwotnego scenariusza, który wywołał falę krytyki trzy lata temu, wystawa miała się rozpocząć od wjazdu maszyny parowej w 1788 roku na pruski już Śląsk zmieniając ten region z rolniczego w przemysłowy. Do rangi symbolu górnośląskiego miała urosnąć dwudniowa wizyta niemieckiego poety Johanna W. Goethego, który pofatygował się do Tarnowskich Gór, by to ówczesne cudo techniki obejrzeć i pochwalić.
Punktem wyjścia miał więc być niemiecki Śląsk, a wszystko, co wcześniej – próbowano zbagatelizować. Scenariusz obecnej wystawy odchodzi od tych założeń. Maszyna parowa jest zredukowana do mizernego schematu, stoi w komnacie pałacowej i można koło niej przejść obojętnie. Nie wywołuje żadnych emocji. Dyrektor Muzeum Śląskiego Alicja Knast tłumaczyła, że model nie byłby atrakcyjny wizualnie ponieważ nie przypomina maszyn późniejszych z błyszczącym miedzianym kotłem, mosiężnymi rurami, co trudno uznać za dostateczne wytłumaczenie. Schowano też Goethego.
Mocniejszy akcent postawiono na skutkach tej industrializacji, która przyniosła sukces pruskiej gospodarce, prowadziła do kolonizacji Górnego Śląska przez niemieckich osadników. Ceną za tę industrializację była degeneracja środowiska i praca ponad siły. Początek Katangi. Widać to m.in. na obrazie Adolpha Menzla, wybitnego przedstawiciela realizmu w malarstwie niemieckim. Namalował „Walcownię żelaza” w Królewskiej Hucie (dawna nazwa Chorzowa). Specjalnie tu przyjechał, by ją sobie obejrzeć. Równie przygnębiający jest pejzaż śląski w grafikach z pierwszej połowy XIX wieku, co klęska ekologiczna na tym terenie w latach osiemdziesiątych XX wieku i walka z chorobami.
Na etapie planowania tej ekspozycji kontrowersje wywołała lista wybitnych Ślązaków, a więc autorzy ją zmarginalizowali wsadzając w kąt. W „Krainie ludzi uzdolnionych” jednym tchem są wymienieni: Theodor Kalide, August Scholtis, Józef Lompa, ks. Leopold Moczygemba, August Kiss, Jan Dzierżoń, Josepha von Eichendorff, Gustaw Mmorcinek, Oscar Troplowitz, Teofil Ociepka, Otto Stern i inni, bez wgłębiania się w temat. Można ja przegapić.
Wielki Ślązak, Wojciech Korfanty nie doczekał się honorowego miejsca na wystawie pokazującej historię tego regionu. Skrzywdzono go po raz kolejny w wolnej Polsce. Zapowiadano, że jest osobą, której nazwisko najczęściej przewija się na tej ekspozycji. Wzmianek o nim trzeba jednak szukać w różnych miejscach; w multimediach, na planszach. „Bohaterem” III powstania śląskiego Muzeum Śląskie uczyniło hrabiego Macieja Mielżyńskiego, naczelnego dowódcę wojsk powstańczych. A on wodzem był marnym i został zdymisjonowany już po miesiącu. Hrabia pochodził ze znanej wielkopolskiej rodziny ziemiańskiej i zasłynął głównie z tego, że zastrzelił swoją żonę oraz jej kochanka. W Wielkopolsce był towarzysko bojkotowany, przez Ślązaków – lekceważony. I nagle w Muzeum Śląskim doczekał się niezasłużonego awansu. To Wojciech Korfanty był dyktatorem III powstania śląskiego i jego głównym strategiem. Pomniejszanie jego roli jest krzywdzące, a nawet skandaliczne. Obok Mielżyńskiego wyeksponowano, choć skromniej, gen. Karla von Hoefera, dowódcę sił niemieckich w III powstaniu.
Chyba strach przed zarzutem sprzyjania którejkolwiek z walczących stron odebrał organizatorom wystawy historyczną wrażliwość. Równie beznamiętnie, choć czytelnie, pokazali podział Górnego Śląska w 1922 roku; jedna droga przechodzi w dwie. Przy jednym wejściu jest napis – „Witamy”, przy drugim – „Willkommen”, po czym znów idziemy jedną wspólną ulicą przez międzywojenne dwudziestolecie. Atmosfera tej ulicy jest wyjątkowa, to jeden z najciekawszych akcentów tej ekspozycji.
Niewątpliwie najmocniej przemawia katowicka gilotyna, głęboko ukryta przed widzem, ale oddaje całą moc swojego okrucieństwa. Ten symbol niemieckich zbrodni na Śląsku pokazuje terror w czasie drugiej wojny o wiele bardziej od kącika poświęconego pamięci zbrodniarzy, gauleiterów górnośląskich: Wagnerowi i Brachtowi.
Opowiadanie o wojnach wychodzi nam najlepiej. W roku 1914 wchodzimy do okopu, a gdy zbliża się rok 1939 z oddali słychać miarowy krok Wehrmachtu. Zbliżamy się do schronu. Zdecydowanie mocniej są wyeksponowane wiwaty na cześć wkraczających do Katowic niemieckich żołnierzy niż akcje obronne przed okupantem.
Są polskie obwieszczenie z 1939 roku o nakazie wycofywania się urzędników z archiwami. To ważne, bo dziś przeciwnicy polskości na Śląsku z taką łatwością oskarżają ich o ucieczkę. Nie ma wyzwolenia w 1945 roku. Jest „Górny Śląsk odebrany Niemcom” i odjeżdżający z ludźmi bydlęcy wagon – na Wschód i na Zachód Europy.
Bardzo dużo miejsca poświęcono na tej wystawie czasom Polski Ludowej, ale głównie życiu mieszkańców blokowisk. Pytanie, dlaczego? Bloki z wielkiej płyty stawiano w całej Polsce, to nie była żadna śląska specjalność. Meble wszędzie były z tych samych fabryk, do dziś dla wielu tamta epoka jest wciąż codziennością. Od strony egzystencjalnej, oczywiście. Odniesień politycznych nie ma prawie wcale. Przyjazd na Górny Śląsk robotników z całej Polski niewątpliwie zmienił ten region, ale jak? Czym się różnił hotel robotniczy, na przykład, kopalni „Wujek” od hotelu Nowej Huty? Na pewno tym, że w Krakowie przybyszów nie nazywano gorolami albo wulcami.
Symbolem Górnego Śląska jest bez wątpienia pacyfikacja kopalni „Wujek” w czwartym dniu stanu wojennego w 1981 roku. Hołd górnikom został oddany.
Najważniejsze wydarzenia na Górnym Śląsku w latach 80., według wystawy, to: papież w Katowicach (1983), restytucja Muzeum Śląskiego (1984), udany przeszczep serca dokonany przez Zbigniewa Religę (1985) i występ Dżemu w Jarocinie (1986). Do dyskusji.
Przy okazji tej wystawy można się dowiedzieć, że w PRL-u „upowszechnił się nowy wzorzec konsumpcji alkoholu – picie bez okazji”. Alkoholizmowi poświęcono sporo uwagi. Warto więc dodać, (o czym pisze ks. prof. Jerzy Myszor), że postępujący alkoholizm na Górnym Śląsku już w XIX wieku był zmorą i doprowadził do zdrowotnego wyniszczenia ludności.
Dyskusyjne jest też zrównanie Zdzisław Grudnia, pierwszego sekretarza partii w dawnym województwie katowickim z wojewodą śląskim Jerzym Ziętkiem. Pierwszy był wielkim ignorantem, drugi – wizjonerem, któremu region do dziś zawdzięcza wiele wspaniałych inwestycji.
Przy wejściu na wystawę wiszą plakaty Lecha Wałęsy z działaczami Solidarności kandydującymi w 1989 roku do Sejmu kontraktowego. Kończymy zwiedzanie w tym samym czasie, ale już w wolnej Polsce. Górnicy powoli odchodzą w przeszłość. Co chcą nam powiedzieć? Nie bardzo wiadomo, bo w dniu otwarcia Muzeum Śląskiego wystawa nie była dokończona.