Wyrok za Nangar Khel - po dziewięciu latach! [rozmowa]
Rozmowa z Marcinem Górką, współautorem książki „Karbala”, publicystą, ekspertem ds. wojska i uzbrojenia, po decyzji Sądu Najwyższego.
Co się wydarzyło w sierpniu 2007 roku w afgańskiej osadzie Nangar Khel?
Dziewięć lat temu oddział polskich żołnierzy, wysłany w rejon Nangar Khel, dokonał moździerzowego ostrzału tej wioski, w wyniku czego zginęło sześciu cywilów, a troje zostało ciężko rannych. Po powrocie do Polski żołnierze uczestniczący w tej akcji zostali nad ranem aresztowani, osadzeni w areszcie śledczym, a później oskarżeni o zbrodnię wojenną. Następnie przez społeczeństwo, polityków i wojskowych przetoczyła się wielka dyskusja, czy wojsko jest od paradowania, czy od zabijania. Po tym wszystkim żołnierze na misji w Afganistanie bali się strzelać, żeby nie spotkały ich konsekwencje ze strony prokuratora.
Pamiętasz pierwsze reakcje: szok, wstyd!
Niestety, pomimo tego że byliśmy wtedy już po kilkuletniej operacji w Iraku, polskie społeczeństwo nadal żyło w przeświadczeniu, że nasi żołnierze pojechali tam z kwiatami, a nie z karabinami. Stąd ten szok. Nie mieliśmy wypracowanych zasad użycia broni. Nasz wymiar sprawiedliwości kompletnie sobie nie radził z taką sytuacją, bo po raz pierwszy się w niej znalazł. A żołnierze nie wiedzieli, czy państwo, które wysłało ich na wojnę, naprawdę stoi po ich stronie, czy też występuje przeciw nim.
Jak reagowali mundurowi?
Zadawali sobie pytanie: od czego jesteśmy? Czy zostaliśmy tam wysłani, żeby walczyć? Czy mamy się chować, nie wyciągać broni i czekać, aż ktoś do nas strzeli? Przecież wtedy cały czas byliśmy w środku trwającej w Afganistanie wojny. I dopiero po dziewięciu latach sąd rozstrzygnął te wątpliwości!
Sąd Najwyższy podtrzymał wcześniejszy wyrok, że to nie było zbrodnia wojenna, a niesubordynacja.
Nikt świadomie nie pozbawił życia afgańskich cywilów. Natomiast zachowanie żołnierzy w sytuacji walki - jak wykonywali rozkazy, to druga część wyroku. Nie wykonali rozkazów majora Olgierda C.
Czyli nie urządzili demonstracji siły, a zaczęli strzelać do wioski.
Pamiętajmy o ich sytuacji psychologicznej - to było tuż po śmierci polskich żołnierzy. Wszyscy byli tym wkurzeni i mieli świadomość, że dookoła nich są talibowie, wrogowie.
Realia wojny.
Dokładnie - realia wojny partyzanckiej, w jakiej oni działali. Nie można całkowicie usprawiedliwiać tego, co zrobili, ale nie można ich nazywać zbrodniarzami wojennymi. Polscy żołnierze nie wygonili afgańskich cywilów przed domy i nie rozstrzelali.
Tylko strzelali moździerzem z odległości.
Pytanie, które zadawali sobie ciągle żołnierze: kto tam był talibem, a kto cywilem? Czy mężczyzna, który trzyma łopatę, zaraz jej nie odłoży i nie sięgnie po karabin?
Naszym sojusznikom zdarzały się podobne sytuacje?
Niejednokrotnie. Rozmawiałem w Afganistanie z duńskim oficerem, który pracował w specjalnym zespole do wyjaśniania takich spraw. Mieli konkretne procedury: po meldunku natychmiast na miejsce wysyłany był zespół, który badał sprawę. A my nie mieliśmy do tego żadnych narzędzi. Tak naprawdę schowaliśmy głowy w piasek.
Wyciągnęliśmy wnioski z Nangar Khel?
Kilka: nie chowamy takich spraw pod dywan, bo wybuchną ze zdwojoną siłą, ubrane w niedomówienia, plotki i emocje. Trzeba mieć środki prawne do wyjaśniania takich spraw. Zasady użycia broni muszą być jasne. A jak politycy wysyłają żołnierzy na wojnę, to oni tam jadą z bronią - by jej użyć, a nie po to, żeby tam się uśmiechać.