Wyprawa nr 8. - Afryka
Przyleciał do Ciechocinka ze Stanów, gdzie mieszka od lat, by przygotować się do kolejnej wyprawy. Tym razem obrał kurs na Afrykę, choć kontynent nie jest mu obcy. Już wcześniej odwiedził tam kilka krajów.
Jestem emerytem. Co mam robić? Siedzieć i gapić się w telewizor? To nie dla mnie! Włóczę się, wyszukuję Polaków rozsianych w różnych zakątkach świata - mówi Andrzej Sochacki, pełen energii szećdziesięciopięciolatek, absolwent warszawskiej SGGW. Na „liczniku” ma około 350 tysięcy kilometrów. Objechał obie Ameryki, Azję, bywał w Afryce, nie jest mu obca Europa. Był w ponad 300 krajach. Teraz obrał kurs na 35 państw afrykańskich.
- Od dziecka marzyłem, żeby tu przyjechać. O Ciechocinku opowiadała mi moja babcia. Dotąd jakoś nie udało się odwiedzić tego uzdrowiska. Teraz był powód. W moich stawach i kościach trochę „trzeszczy” mój wiek - śmieje się. - Chciałem przed wyjazdem do Afryki skorzystać z zabiegów. Klinikę „Pod Tężniami” podpowiedziała mi moja koleżanka z Adelaide w Australi, która tu była - zdradza.
Na sanatoryjnym parkingu pokazuje samochód. Z daleka widać, do kogo należy, bo na drzwiach jest imię i nazwisko podróżnika, a nad tylną szybą jego adres mailowy. Są też wielkie cyfry: 8, 6 i 5. Oznaczają ósmą wyprawę, szósty kontynent i piąty samochód. Bo najchętniej Andrzej Sochacki porusza się samochodami, choć ma na koncie także wyprawy samolotowe, jachtowe, motocyklowe i kolejowe.
- Marzę, by do Afryki pojechać toyotą. Przygotowują mi takie auto w Warszawie - mówi. Wybór marki tłumaczy względami bezpieczeństwa. - W Afryce jeździ się głównie toyotami. Nie będę specjalnie rzucał się w oczy. To ważne, gdy podróżuje się samemu.
Jeździ po świecie od 1977 r., gdy pierwszy raz wyruszył z Nowego Yorku do Ameryki Południowej volkswagenem garbusem. Dotarł do Chile, skąd statkiem przeprawił się do Europy i jej południowym krańcem ruszył do Azji. Zwiedził ponad 30 krajów. Dwa lata później podróżował samolotami. Na jego podróżniczej mapie przybyło 15 kolejnych państw.
- Wszystko przygotowuję sam i o wszystko sam dbam podczas wyprawy: wyżywienie, zakwaterowanie, trasę. Nie korzystam z pomocy biur, serwisów, firm. Jedynie czasem z gościnności napotkanych Polaków. Przyjaciół mam na całym świecie - mówi.
W latach 1992-1994 zdecydował się na wyprawę jachtem pełnomorskim „Orzeł Biały” - z Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich przez Altantyk do San Christophel na Bahamas. Później pożeglował przez Pacyfik i Ocean Indyjski, dookoła Przylądka Dobrej Nadziei w południowej Afryce.
Latem 1994 roku ruszył w świat koleją: z Warszawy przez Moskwę i Władywostok dotarł do Chin i Japonii, a stamtąd już przez Pacyfik do USA. Zaliczył też jazdę tunelem pod kanałem La Manche pociągiem „Eurostar” na trasie Londyn - Bruksela. - Byłem pierwszym podróżnikiem, który objechał świat żelaznymi drogami - mówi Andrzej Sochacki.
Dwie kolejne wyprawy odbył motocyklem. Pierwszą - z Meksyku, gdzie testował harleya dawidsona, przez Stany Zjednoczone i Kanadę do Azji i Europy. - Trwała rok, trzy miesiące i osiem dni - charakteryzuje ten fragment swego podróżniczego życiorysu. Kolejna, siedmiomiesięczna podróż wiodła z Japonii przez Rosję do Europy.
W dzieciństwie mały Andrzej jeździł na kolonie i obozy, na i kilkudziesięciokilometrowe wycieczki rowerowe z dużo starszymi kolegami. Po latach jako student mechanizacji rolnictwa i ogrodnictwa na SGGW ruszył w podróż motocyklem m-z 250 po kilku krajach dawnych demoludów. Pływał kajakiem po Wiśle i żaglówką po Mazurach. - Włóczyłem się po Polsce od szesnastego roku życia. Zapewne wtedy kształtowała się moja podróżnicza pasja - tłumaczy. Pozostał tej pasji wierny do dziś. - Dzięki podróżom spotkałem setki fantastycznych ludzi. Przyjmowały mnie koronowane głowy i głowy państw. Byłem gościem w Białym Domu i dwukrotnie zostałem przyjęty przez papieża Jana Pawła II na prywatnej audiencji. Gościłem u dalajlamy w Indiach i u króla Tonga na Pacyfiku - opowiada. - Ale bywało też mniej przyjemnie. Okradano mnie, uciekałem przed mordercami, chorowałem w samotności. Wiele razy śmierć zaglądała mi w oczy - raz mój samochód wisiał nad przepaścią i nie byłem w stanie sam z niego wyjść, innym razem w Afganistanie znalazłem się niemal na linii strzałów - przyznaje.
W najbliższą niedzielę, 6 marca Andrzej Sochacki ruszy z Warszawy w podróż dokoła Afryki. Na jego samochodzie nie zabraknie emblematu Towarzystwa Przyjaciół Dzieci Ulicy im. Kazimierza Lisieckiego „Dziadka”, którego działalność od lat promuje wśród Polonii na świecie i w polskojęzycznych publikacjach w Stanach Zjednoczonych. - Wrócę we wrześniu. Obiecałem, że przyjadę na dłużej do Kliniki „Pod Tężniami” i opowiem o tej afrykańskiej wyprawie - zapowiada.