Wynik referendum? Dla mnie jest już znany
Dariusz Przybylski ze wschowskiego ratusza przekonuje, że referendum w sprawie odwołania władz gminy nie przyniesie zmian. Głosowanie już za 13 dni
Jeśli dobrze pamiętam, referendum ma kosztować jakieś 40 tys. zł. Na co można by przeznaczyć taką kwotę?
Ot, na przykład przeznaczyć na ten klub sportowy...
Ten, od którego wszystko się zaczęło? (Inicjatorem referendum jest były prezes klubu Korona, który otrzymał mniejszą dotację z gminy - przyp. red.)
To był tylko pretekst. A za 40 tys. zł można zrobić dużo: wystarczy tylko spojrzeć na rzeczy, które mieliśmy w budżecie obywatelskim. Za chwilę zresztą ruszamy z kolejną edycją.
Czyli działacie tak, jakby referendum w ogóle miało nie być?
Nie możemy zwracać na to uwagi. Jest demokracja, będzie referendum... Będzie też po referendum. A gmina
musi funkcjonować dalej.
Jest Pan w stanie spojrzeć na to referendum całkowicie obiektywnie? Jak może się potoczyć?
Wynik jest znany. Referendum się nie powiedzie, jestem o tym przekonany. I to wcale nie wynika z powodów „wschowskich”, tylko czysto politologicznych.
Ma Pan na myśli frekwencję?
Przede wszystkim. Wynik będzie zapewne korzystny dla zwolenników referendum. Tylko że nie będzie wymaganej frekwencji. Żeby odwołać panią burmistrz, muszą zagłosować 4923 osoby, żeby odwołać radę – ponad 5,3 tys. Teoretycznie może zdarzyć się wszystko, a w praktyce... Zebranie ponad 2 tys. podpisów w dwa miesiące to jest słaby wynik. I zdania nie zmienię, bo w toku ostatniej kampanii wyborczej była ostra rywalizacja, a od tamtego czasu opozycja przecież nie umarła. Więc jeśli od tamtego czasu została mniej niż połowa, bo tyle podpisało się pod referendum... Ale w tej chwili bardziej oceniam to jako politolog, bo taki mam podstawowy zawód, niż jako ktoś, kto zajmuje jakąś tam funkcję w urzędzie.
Pomijając przypadek Wschowy, zawsze w przypadku referendum słyszy się, że podpisy trudniej zebrać, bo tam w grę wchodzi podanie swoich danych. Późniejsze głosowanie jest anonimowe. I to jest ten as w rękawie inicjatorów wszelkich referendów.
A sprawdzał pan, jak jest potem?
Cóż, czasami głosów jest mniej niż podpisów.
Nie czasami. W 95 proc. przypadków jest mniej. I mówię to jako politolog. Prawie zawsze inicjatorom udaje się zebrać podpisy i prawie zawsze liczba głosujących jest niższa od zebranych podpisów. Inicjatorzy referendów różne rzeczy mówią. Będą mówić. To normalne.
Czy sam fakt zorganizowania referendum będzie mieć wpływ na relacje z opozycją? Bo w tej chwili mocno iskrzy i nie zanosi się na poprawę.
Od samego początku iskrzy. Zapraszana kilkakrotnie przez panią burmistrz opozycja nie skorzystała z oferty ani razu. Więc nie dzieje się nic, co nie miałoby się dziać. O referendum mówiło się już od marca minionego roku. Regularnie.
Jestem tu od półtora roku i mam okazję spotykać się ze zwykłymi ludźmi. To jest normalne, zdrowe i nas to nie dziwi, że 50 proc. to opozycja. Chodzi jednak o to, że z całego elektoratu, który głosował na innego kandydata niż pani Patalas, wielu zobaczyło, co się dzieje, i woli poczekać do końca kadencji. Bardzo wiele osób szalenie poważnie potraktowało obietnicę wyborczą zatrzymania zadłużenia.
To wschowianie tak bardzo interesują się finansami gminy?
Bo ludzie nie wiedzieli wcześniej, w jakiej kondycji finansowej jest gmina. Dowiedzieli się podczas ostatniej kampanii i to było w zasadzie źródło naszego sukcesu.
Dziękuję za rozmowę.