Wymianki, komisy społeczne i swap party, czyli drugie życie rzeczy
Zamiast gromadzić, wolimy się odgracać. Tylko co zrobić z niepotrzebnymi rzeczami? Dzięki Facebookowi i społecznym komisom można im dać drugie życie.
Żyjemy w erze konsumpcjonizmu, w czasach, kiedy naszą tożsamość ma definiować metka na t-shircie czy marka smarfonu. Pracujemy, żeby kupować, zaśmiecamy naszą przestrzeń. Dlatego coraz więcej osób świadomie rezygnuje z podążania za tym trendem, ogranicza konsumpcję do minimum lub przynajmniej dba o to, żeby nic z tego, co już mają, się nie marnowało. Tak jak np. pani Katarzyna z Opola.
- W czasie przeprowadzki robiłam porządki. Uzbierałam kilka wielkich toreb ubrań, butów i artykułów dekoracyjnych. Większość ledwo zużyta, ale skoro nieużywana w ciągu ostatnich dwóch lat to z pewnością niepotrzebna - opowiada. - Nie wiedząc, co z tym zrobić, zabrałam torby do pracy i zawołałam koleżanki. Powiedziałam „bierzcie, co chcecie”. Udało się rozdać praktycznie wszystko. Dziewczyny były zadowolone, że mają nowe ciuchy, a ja, że mam nową przestrzeń - dodaje.
Pierwszy taki komis
Podobnie jak opolanka myśli teraz coraz więcej osób. Ludzie coraz chętniej wymieniają się nie tylko ubraniami, ale też meblami, sprzętem, a nawet poradami. Może daleko nam do Wielkiej Brytanii, w której tzw. charity shopy (czyli sklepy charytatywne prowadzone przez organizację dobroczynną, by zbierać pieniądze) są na porządku dziennym, ale powoli się to zmienia. W Opolu funkcjonuje np. jeden z nielicznych w Polsce społecznych komisów. Graciarnia - bo tak się nazywa - powstała z dwóch powodów.
- Pierwszy to pomysł na finansowanie działalności naszej fundacji, drugi to idea ekologiczna związana z drugim życiem rzeczy. Stawiamy na ponowne wykorzystanie i recykling, ale w tej najwyższej formie, czyli nieprzetwarzanie, a wpuszczanie w obieg przedmiotów, które mogłyby trafić na wysypisko. Chodzi o to, żeby nie wyrzucać tego, co może być jeszcze raz wykorzystane - tłumaczy Radosław Czupryński z Fundacji KrakOFFska 36, prowadzącej Graciarnię.
Rzeczy do komisu są przyjmowane na zasadzie darowizny. Można je przynieść na Krakowską lub poprosić o odbiór. - Jeśli ktoś chce nam przekazać jakieś duże gabaryty albo kilka rzeczy, to po nie przyjeżdżamy, wynosimy je nawet z domu. O nic nie trzeba się martwić - wyjaśnia Radosław Czupryński.
Do Graciarni najczęściej trafiają przedmioty kuchenne. - Jest jakaś taka tendencja, że ludzie najszybciej gromadzą: kubki, talerze lub inne dziwne narzędzia, które początkowo miały ułatwiać życie, ale w rezultacie leżą i zagracają przestrzeń. Dostajemy też dużo książek oraz rzeczy dekoracyjnych - wymienia Radosław Czupryński.
Komis odwiedza coraz więcej osób, niektórzy - jak pan Edward - regularnie.
- Udało mi się tu kupić wiele rzeczy: mebli czy innych potrzebnych drobiazgów. Przychodzę z przyzwyczajenia. Lubię tu pobuszować - przyznaje opolanin.
Częścią odwiedzających kieruje ciekawość, inni lubią poszperać, jeszcze inni szukają konkretnych rzeczy.
- Kiedyś jedna pani znalazła u nas podstawki pod filiżanki, które wiele lat wcześniej się jej potłukły. Nie mogła ich nigdzie znaleźć, aż trafiła do nas - mówi Radosław Czupryński.
Komis zajmuje trzy pomieszczenia. Pełno tu bibelotów, ale wszystko jest ułożone w logicznym porządku. Jest piękny zestaw kamionkowej zastawy, obrazy, płyty, stoliki (niektóre naprawdę designerskie) czy fotele.
- Przychodzą do nas przeróżni ludzie, każdy ma inne potrzeby: studenci szukają śmiesznych rzeczy do wyposażenia stancji, młode pary mebli do pierwszego mieszkania, pojawiają się też kolekcjonerzy w nadziei, że znajdą tu coś wyjątkowego. Są też osoby ubogie, których po prostu nie stać na zakup nowych rzeczy, albo miłośnicy czworonogów, którzy chcą kupić kanapę lub fotel dla swojego psa czy kota - mówi Radosław Czupryński.
W Graciarni wszystkie rzeczy są wycenione, ale kwoty można negocjować. To, ile trzeba za daną rzecz zapłacić, ustala się na podstawie cen internetowych lub doświadczenia pracujących w Graciarni ludzi. - Często robimy też obniżki, jeśli czegoś mamy dużo. Tak było ostatnio np. z biurkami - mówi Radosław Czupryński.
Wiele mebli z Graciarni ma prawdziwie designerski charakter. Podobny efekt można uzyskać samemu. Wie o tym Irena Kubara-Kootstra, plastyk i właścicielka salonu fryzjerskiego „Ale włosy”, która zamiast meble kupować, woli je zrobić sama. - Nigdy nie byłam fanką kupowania modnych mebli z prostej przyczyny, moda przemija, a wykonane własnoręcznie meble są ponadczasowe - opowiada.
Pasję tworzenia Irena miała w sobie od zawsze. Gdy tylko w jej otoczeniu pojawiał się porzucony mebel, od razu zaczynała się nim interesować. - Sprawdzałam, kiedy są wywozy wielkich gabarytów i szukałam czegoś ciekawego, kolekcjonowałam stare krzesła, a w czasie podróży zagranicznych zawsze odwiedzałam sklepy wnętrzarskie i kupowałam uchwyty, żeby mieć elementy do wykończenia - wspomina. W ruch szła blacha, farby, siatka, szkło, a nawet celofan czy futro.
Wirtualne wymianki
Drugie życie rzeczy kwitnie też na portalach społecznościowych, na których ludzie wymieniają się wszystkim na potęgę. Jedna z opolskich grup, założona przez Olgę Szkolnicką, opiera się na freecyklingu, czyli darmowych wymianach. Idea jest taka, by uporządkować przestrzeń wokół siebie i zamiast wyrzucić coś - oddać tę rzecz w dobre ręce, nie oczekując niczego w zamian, wszystko w myśl zasady „One man’s trash is another man’s treasure”, czyli coś, co dla nas jest śmieciem, dla kogoś innego może się okazać prawdziwym skarbem. Grupa freecyklingowa funkcjonuje od roku, na początku skupiała kilka osób, dziś członków jest ponad 1000. Kolejni dołączają każdego dnia. Pomógł internet i Facebook.
- To nie jest zupełnie świeża inicjatywa. Od kilku lat, jeszcze w Mamowie (organizacja skupiająca mamy z Opola - red.) czy Klubie Kangura przynajmniej raz w roku spotykaliśmy się w gronie znajomych, wymieniając ubrania dziecięce czy zabawki - wspomina Olga Szkolnicka.
Utworzona przez nią grupa wymiankowa (obecnie ma jeszcze dwóch administratorów) na początku miała służyć pozbywaniu się zalegających w domu bibelotów. Bardzo szybko ludzie zaczęli jednak wymienić się nie tylko drobnostkami, ale też większymi gabarytami, jak rowery czy meble. Niektórzy zaczęli też wyceniać swoje rzeczy, licząc, że w zamian dostaną coś o podobnej wartości.
- Zrobiło się niezręcznie i podzieliliśmy się. Teraz funkcjonuje grupa „coś za coś”, taka o bardziej handlowym charakterze, i nasza grupa freecyklingowa, gdzie można oddać różne przedmioty, co ważne - za darmo, nic w zamian nie oczekując - tłumaczy Krystyna Gerc, druga administratorka grupy.
Facebookowa ściana wymiankowa tej grupy to nie tylko oferty typu „oddam”, ale też „przyjmę”. Ludzie najczęściej szukają mebli i pralek. Spore wzięcie mają też rzeczy dla dzieci czy domu. Teraz w cenie są sanki, jesienią był boom na słoiki, bo wszyscy robili przetwory. Na pniu rozchodzą się też rośliny doniczkowe. Aktualnie są do oddania: wanna, biżuteria, kieliszki, wełniany kaszkiet i wiele innych.
- Kiedyś wystawiłam znaczki z Londynu, które przysłała mi siostra z Anglii. Były ładne i szkoda było mi je wyrzucić. Napisałam o tym i odezwała się do mnie pani, której córka zbierała znaczki. Oprócz tych ode mnie dostała także widokówki z Kanady, które otrzymywała moja babcia - mówi Krystyna Gerc.
Jak to działa? Na stronie wymianek osoby oddające czy poszukujące zamieszczają swoje ogłoszenie. Potem kontaktują się przez FB. Odbiór odbywa się za porozumieniem stron, osobiście albo poprzez Graciarnię, w której stoi specjalny regał, na którym zostawia się wszystkie wymieniane rzeczy.
- Dość często korzystam tu z wymianek. Najczęściej dotyczy to ubrań. Nawet bluzka, którą mam dziś na sobie, pochodzi stąd. Wiele rzeczy też przekazuję innym. Po co wyrzucać, jeśli coś jest dobre - mówi Justyna Sandecka.
Dla Marii Skirut „wymianki” to wielka pomoc - szczególnie finansowa. - Mamy z partnerem w sumie piątkę dzieci. Ubrania, buty, plecaki kosztują krocie. Dziś akurat odbieram pięć plecaków, będzie jak znalazł dla naszej gromadki - mówi.
Twórcy grupy przyznają, że jej stworzenie było podyktowane nie tylko względami praktycznymi.
- To ma minimalistyczny charakter. Wiele osób się tym teraz interesuje. Robią porządki, oczyszczając przestrzeń wokół siebie. Takie odgracanie ma jeszcze większy sens, kiedy robimy to w poczuciu, że coś trafiło w dobre ręce i się komuś przyda - mówi Olga Szkolnicka.
Ostatnio grupa zyskała jeszcze jedną funkcję - samopomocową. Członkowie coraz częściej wrzucają na stronę posty w stylu „przyjmę dobrą radę” - pytając o mechanika czy lekarza. - Wokół wymianek skupia się bardzo życzliwe środowisko, które bardzo chętnie sobie pomaga - mówi Krystyna Gerc.
Członkowie grupy spotykają się także w realu w czasie imprez, tzw. swap party. Wszystko to, co przynoszą ludzie, jest wysypywane na jeden stół, bibeloty idą do kartonów. Co ważne, aby wziąć udział w swap party nie trzeba nic przynosić, można też wyjść z pustymi rękami. Wszystko, co zostaje, jest przekazywane potrzebującym (np. do domu samotnej matki czy różnych parafii). - Co spotkanie mamy sporą frekwencję. Bywa nawet po sto osób. Z rodzicami przychodzą nawet dzieci. Mój syn, siedmiolatek, też chętnie bierze udział w wymiankach. Wcześniej robi porządek i wynosi z domu np. pół torby zabawek. Zawsze go proszę, żeby w zamian wybrał sobie trzy. Zazwyczaj kończy się na sześciu, ale i tak jesteśmy do przodu - mówi Krystyna Gerc.
Autor: Anna Grudzka