Wyklęta armia. Pod Monte Cassino walczyli również krakowianie
Rozmowa z Kacprem Śledzińskim, krakowskim pisarzem historycznym, autorem wydanej właśnie książki „Wyklęta armia. Odyseja żołnierzy Andersa”, w 73. rocznicę zdobycia Monte Cassino. Wielokrotnie cytuje on m.in. uczestnika tamtej bitwy o. Adama Studzińskiego
- Armia gen. Andersa, z której wyłonił się później II Korpus Polski walczący pod Monte Cassino, powstała dzięki umowie Sikorski - Majski w lipca 1941 r. Dała wolność tysiącom Polaków więzionych w ZSRR. Jednak duża część polskich polityków w Londynie poddała ją ogromnej krytyce. Jak Pan ją ocenia?
- Czytając relacje wywiezionych do ZSRR Polaków, zwróciłem uwagę, iż dominująca wśród nich była świadomość, że już nigdy nie wrócą do Polski. Było to chyba gorsze niż cierpienia fizyczne. Tymczasem układ Sikorski - Majski w jakimś stopniu dawał Polakom wolność, tzn. otwierał przed nimi bramy łagrów, więzień i innych miejsc zsyłki. Rzeczywiście część polskich polityków, np. ze Stronnictwa Narodowego, bardzo ostro skrytykowała sam układ, jaki i jego twórcę gen. Sikorskiego. Musimy jednak pamiętać, że Sikorski został do jego podpisania praktycznie zmuszony przez Brytyjczyków. Uprawiając politykę, trzeba brać pod uwagę realia. Moim zdaniem Sikorski, podpisując układ z ZSRR, zdobył się na konieczny w tym momencie pragmatyzm polityczny.
- Dlaczego na dowódcę polskiej armii, która miała powstać w ZSRR, wybrano gen. Andersa? Były też inne kandydatury.
- Pierwszym kandydatem gen. Sikorskiego był gen. Stanisław Haller, ale nie można go było znaleźć (odnalazł się potem w Katyniu). Drugim był gen. Marian Januszajtis, ale nie do końca odpowiadał Sikorskiemu politycznie. Ostatecznie premier zdecydował się na Andersa, co odpowiadało też stronie sowieckiej. Rosjanie uważali bowiem na podstawie akt Andersa z czasów jego służby w armii carskiej, że jest osobą łatwą do sterowania i będzie można na niego bez trudu wpływać. Potem się okazało, że Anders nie dał sobą kierować i ostro ścierał się z Sowietami.
- Sowieci z jednej strony zgodzili się na tworzenie polskiej armii, z drugiej zaś prawie od samego początku starali się to utrudniać. W jakich warunkach powstawały więc polskie oddziały?
- Po pierwsze nie wszystkich Polaków zwalniano z łagrów, więzień i przymusowego osiedlenia. Komendanci nie zawsze informowali ich o amnestii. Zdarzało się, że gdy Polacy sami się o niej dowiedzieli, nie chciano ich zwolnić. Po drugie Sowieci nie dostarczali tworzącym się polskim oddziałom odpowiedniej ilości żywności, broni, mundurów i wyposażenia. Fatalne były też warunki zakwaterowania. Od pewnego momentu zaś Stalin zaczął ograniczać i tak skąpe racje żywnościowe. Im więcej Polaków przybywało do miejsc formowania, tym bardziej Sowieci obcinali przydziały. Stało się jasne, że Stalinowi nie zależy na stworzeniu polskiego wojska jako znaczącej siły bojowej.
- Wobec tych narastających trudności Anders stał się zwolennikiem brytyjskiego planu wyprowadzenia wojska na Bliski Wschód. Przeciwny temu był gen. Sikorski, bo pozbawiało go to poważnego argumentu w rozmowach ze Stalinem. A co by się stało, gdyby Armia Andersa jednak została w ZSRR?
- Pierwsza możliwość jest taka, że po sformowaniu kilku dywizji armia zostałaby wysłana na front i tam doszłoby do czegoś w rodzaju bitwy pod Lenino, tyle że większej. A zatem Polaków rzucono by do walki z Niemcami w jakiejś beznadziejnej taktycznie sytuacji i ponieśliby tam potężne straty. Możliwość druga to, że gdy Armia Andersa wraz z postępami Armii Czerwonej zbliżyłaby się do przedwojennej granicy Polski, okazałoby się nagle, że sytuacja np. na froncie rumuńskim jest poważna i natychmiast trzeba tam przerzucić jakieś siły. I wybór padłby akurat na polskie dywizje. Uważam, że Stalin na pewno znalazłby sposób, by uniemożliwić Armii Andersa dostanie się do Polski. Bo gdyby tam weszła, to szybko by się rozrosła, choćby przez wchłonięcie Armii Krajowej. Powstałaby znacząca siła wojskowa i polityczna, której szybka neutralizacja byłaby niełatwa nawet dla Armii Czerwonej.
- Ostatecznie Armia Andersa i towarzysząca jej ludność cywilna została ewakuowana na Bliski Wschód. Tam z czasem wyłoniono z niej II Korpus Polski. Tworzyły go trzy rodzaje żołnierzy: faraonowie, lordowie i prawosławni. O kim mowa?
- Tych, którzy wyszli z ZSRR, nazywano prawosławnymi. Faraonowie to ci, którzy służyli w Brygadzie Strzelców Karpackich walczącej wcześniej w Tobruku. Wreszcie lordowie to żołnierze przeniesieni na Bliski Wschód z Wielkiej Brytanii. Wiadomo, że na Wyspach Brytyjskich, w jednostkach tworzących I Korpus Polski, było zbyt dużo oficerów. Z kolei w Armii Andersa ich brakowało, bo większość została zamordowana przez Sowietów w 1940 r. Z tej mieszanki powstała Armia Polska na Wschodzie, a z niej wydzielono II Korpus Polski, który walczył we Włoszech.
- 12 maja 1944 polskie jednostki przystąpiły do ataku na Monte Cassino, a 18 maja nad klasztorem załopotała polska flaga. Bitwa okazała się ciężka, kosztowała Korpus wielu zabitych i rannych. Historycy do dziś spierają się, czy Anders dobrze zrobił, zgadzając się na brytyjską propozycję uderzenia na klasztor.
- Nie miał innego wyjścia. Brytyjczycy narzekali na II Korpus, że jest wyposażony i wyćwiczony, ale do walki nie wszedł. Propozycja złożona Andersowi przez gen. Olivera Leese’a była z rodzaju tych nie do odrzucenia.
- A czy plan czołowego uderzenia na Monte Cassino wymyślony przez Andersa był dobry? Tutaj też zdania są podzielone.
- Do gen. Andersa duże pretensje miał o to Wódz Naczelny gen. Kazimierz Sosnkowski, który uważał, że frontalne uderzenie jest błędem, a znacznie lepsze rozwiązanie to oskrzydlenie niemieckich pozycji. Prawdę mówiąc ja tego czołowego uderzenia nie widzę. Polskie uderzenie było bowiem zaplanowane w ten sposób, że Korpus miał najpierw zdobyć wzgórza otaczające klasztor od wschodniej i północnej strony. W ten sposób udałoby się odciąć siedzących na Monte Cassino Niemców od zaplecza, a zdobywając wzgórza górujące nad klasztorem - uzyskać wgląd w to, co się w nim dzieje. Dzięki temu ostrzał artylerii i broni maszynowej byłby bardziej skuteczny. A zatem koncepcja była taka, by nie atakować czołowo, lecz zastosować manewr okrążający.
- W swojej książce twierdzi Pan, że zadanie postawione przed Polakami przez Brytyjczyków było od samego początku błędne. II Korpus nie powinien był zdobywać Monte Cassino, lecz jedynie pozorować natarcie, bo niemieckie pozycje były w tym czasie skutecznie przełamywane na lewym skrzydle przez Francuski Korpus Ekspedycyjny.
- Przystosowany do walk w górach Korpus Francuski rzeczywiście przebił się przez Linię Gustawa na lewo od Monte Cassino i zmusił Niemców do wycofania. Wystarczyłoby więc, by Polacy zajęli uwagę Niemców w klasztorze i okolicznych wzgórzach pozorowanymi natarciami, zamiast krwawić się beznadziejnie pod ogniem. Po Monte Cassino Polacy zdobywali leżące za nim małe miasteczko Piedimonte. W tym przypadku gen. Leese powiedział Andersowi wyraźnie: nie musicie go zdobywać, ważne, byście zajęli uwagę Niemców, a my wyjdziemy na ich tyły. O coś takiego właśnie chodziło też pod Monte Cassino. Straty byłyby o wiele mniejsze.
- Uczestnikiem bitwy, którego wielokrotnie cytuje Pan w swojej książce, był mieszkający przez wiele lat w Krakowie dominikanin o. Adam Studziński, postać znana i wielce charakterystyczna dla naszego miasta. Jak o. Studziński trafił pod Monte Cassino?
- Jeszcze przed rozpoczęciem wojny był świadkiem wybuchu bomby podłożonej przez niemieckich dywersantów na dworcu kolejowym w Tarnowie w ostatnich dniach sierpnia 1939 r. Stosując dzisiejszą terminologię, był to po prostu zamach terrorystyczny. Potem o. Studziński przedostał się na Bliski Wschód i został kapelanem wojskowym. Przyjęto go do Pułku 4. Pancernego. W jego szeregach wziął udział w kampanii włoskiej: w bitwach o Monte Cassino, Ankonę i Bolonię. Wiele widział i przeżył. Opisał to potem w swoich wspomnieniach, które wyszły w Krakowie w 1998 r. Wspomnienia te były dla mnie bardzo cenne, bo o. Studziński zawarł w nich wiele ciekawych szczegółów. Nota bene książka ta jest dziś trudna do dostania i przydałoby się jej wznowienie.
- O. Studziński od lat 50. mieszkał w Krakowie.
- Skończył studia na Wydziale Konserwacji Dzieł Sztuki ASP. Działał w środowiskach kombatanckich jako duszpasterz. Organizował spotkania rocznicowe i pielgrzymki na Jasną Górę byłych legionistów, peowiaków, żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego i II Korpusu. Był nieformalnym kapelanem krakowskiego oddziału Związku Legionistów Polskich. Od 1981 r. był honorowym kapelanem Marszu Szlakiem I Kompanii Kadrowej. Działał też w harcerstwie.
Dodam jeszcze, że w Krakowie mieszkali inni uczestnicy kampanii włoskiej. Wymienię choćby płk. Mieczysława Heroda z Karpackiego Pułku Artylerii Lekkiej, prof. Wojciecha Narębskiego z 22. Kompanii Zaopatrzenia Artylerii i zmarłego w ubiegłym roku płk. Tomasza Skrzyńskiego z Pułku Ułanów Karpackich.
Źródło: Nto.pl