Wydarzenia Zielonogórskie: To był konflikt o rząd dusz
- Skala represji nie była zaskakująca, ale... zadziwiająca - mówi historyk i politolog prof. Czesław Osękowski o Wydarzeniach Zielonogórskich.
To był spór o kościelny majątek?
Raczej o rząd dusz. Na przełomie lat 50. i 60. było kilka takich punktów zapalnych jak w Zielonej Górze. Wydarzenia Zielonogórskie były pierwszą reakcją społeczeństwa na dokręcanie śruby przez władzę. Po 1956 roku stosunki między państwem i Kościołem uległy pewnej normalizacji, ale później władza zaczęła osaczać Kościół, ograniczać możliwości działania. Zielona Góra była typowym miastem na ziemiach poniemieckich, gdzie kwestie własnościowe kościelnego majątku nie były uregulowane, ze specyficzną społecznością. Pojawił się konflikt, władze nie chciały ustąpić pod presją, konflikt eskalował, aby wreszcie eksplodować.
Jak w końcu było z własnością Domu Katolickiego?
W okresie powojennym państwo przejęło na własność mienie poniemieckie i porzucone. Natomiast przejęty majątek pokościelny przekazywano wspólnotom kościelnym. Nie na własność, ale w użytkowanie. Ta kwestia została rozwiązana dopiero w roku 1971, gdy przedwojenne mienie wspólnot wyznaniowych przeszło na własność Kościoła. Te wcześniejsze niedomówienia władze wykorzystały przeciwko parafii twierdząc, że to nie jej majątek, mimo że przez te kilkanaście lat użytkowała to miejsce głównie na działalność religijną, wystawienniczą.
Jednak to był tylko pretekst?
Zdecydowanie. Kościół nie stracił prawa do Domu Katolickiego nigdy, użytkował obiekt w poprawny sposób, to miejsce żyło za sprawą ogromnej aktywności ks. Michalskiego. Duchowny skupiał ludzi wokół kościoła i to władzy przeszkadzało. To kłóciło się z ideą sprowadzenia roli Kościoła do określonej roli, podporządkowania. Kuria była wówczas terytorialnie ogromna i bardzo wpływowa. To uderzanie w Kościół, w całym zresztą kraju, było prowadzone metodycznie. I szło o ideologię, a nie majątek. Starano się wpływy ks. Michalskiego ograniczać rok, po roku. A, że przeszkadzała także działalność artystyczna i społeczna władze znalazły pretekst do konfrontacji.
Skala wystąpienia była większa niż w najczarniejszych snach władzy
Co w tych wydarzeniach zaskakuje. Ich skala?
Skala naprawdę była duża. Ale spowodowało to narastanie konfliktu. My mówimy o 30 maja, ale ta konfrontacja trwała od początku roku. Księża nie ukrywali tego, co się dzieje, przekazywali wiernym informacje. Jednak sądzę, że parafianie i sam Michalski liczyli, że powiodą się mediacje z władzą, do stolicy, za pośrednictwem szczebla wojewódzkiego wędrowały petycje. Władze lokalne chciały pokazać, że dominują, panują i nie będzie im jakiś ksiądz psuł ideologicznej roboty. Sądzono, że tutaj będzie łatwiej, przyjechali tutaj ludzie z różnych miejsc Polski i dopiero się integrowali. Łatwiej było manipulować, sterować emocjami. I czytając dokumenty znajdujące się w zasobach IPN widać jak nadchodzi konfrontacja. Władze były przygotowane, jednak nie spodziewały się takiej skali, oporu, jednoznacznej postawy ludzi. To była reakcja spontaniczna. W efekcie od wydarzeń w Poznaniu w czerwcu 1956 roku konflikt ten był najpoważniejszym starciem władzy ze społeczeństwem.
A skala represji?
Dla mnie nie jest zaskakująca, ale wręcz zadziwiająca. Kary trzech, pięciu lat bezwzględnego więzienia, na dodatek ta duża, dziwnie duża liczba ukaranych osób. To świadczy o tym, że przykład zielonogórski służył zastraszeniu społeczeństwa. Jak tak będziecie się burzyć mamy odpowiednie paragrafy, prokuratorów, sędziów, milicję... Do tego członkowie partii, administracja... Także kolegia traktowały uczestników restrykcyjnie, kara kilku tysięcy złotych przy zarobkach rzędu 1.200 zł była bardzo dotkliwa. Także po raz pierwszy poddano uczestników analizie socjologicznej, dzielono ich na grupy, zwrócono uwagę, że gros aktywnych „buntowników” stanowiła młodzież. I całej tej grupie przetrącono kariery - zawodową, społeczną. To co się stało z jednej strony zintegrowało ludzi związanych z parafią, z drugiej zdezintegrowało społeczność, ludzie zaczęli się przyglądać kto był po jakiej stronie. To nie było duże miasto, wszyscy niemal się zdali. Mierzenie tego wydarzenia tylko liczbą uczestników, nawet okazałą, to błąd.
Czy można powiedzieć, że był to dla władzy poligon? Ćwiczenia w tłamszeniu opozycji?
Władze przygotowywały się do tej sytuacji. Zwłaszcza wczesną wiosną trwała penetracja środowisk związanych z Kościołem. Badano nastroje w zakładach pracy, robiono rozeznanie komentarzy. Do wybuchu niezadowolenia przygotowywano się w sposób koncepcyjny. A i tak skala wystąpienia była większa niż w najczarniejszych snach władzy. Potraktowano wydarzenia poważnie, nazajutrz przyjechał wiceminister spraw wewnętrznych. Władza monitorowała sytuację. Takich sporów lokalnych o katechezę, remont kościoła było wiele w kraju. Władze chciały być jednoznaczne - zbliżały się już wtedy przygotowywane obchody milenium. Tymczasem obok komunistycznej władzy funkcjonował episkopat, wizyta kardynała Stefana Wyszyńskiego budziła w całym kraju entuzjazm. Z tym było trzeba było zrobić porządek...