Bronisław Pszonak przyszedł dziś pod filharmonię z całą rodziną. 50 lat temu był tu z kolegami. Kosztowało go to dziewięć miesięcy więzienia. - Tata to bohater - uważa jego córka Monika Wardyn.
B. Pszonak z wnuczką Nell stanął z boku. Tuż przy wejściu do kościoła. Na krzesełka dla gości się nie pchał. A powinien tam siedzieć, bo to jego rocznica. Wraz z Ryszardem Bawarowskim i dwoma innymi osobami został zaliczony do grupy, które współdziałały przy spaleniu samochodu MO. "Pszonak porwał z samochodu milicyjnego rakietnicę, Baworowski strzelił z niej kilkakrotnie w motor samochodu i zapalił go, a pozostali atakowali funkcjonariuszy MO, którzy mogli ewentualnie gasić pożar" - odnotował prokurator Franciszek Rafałowski. Wyrok: dziewięć miesięcy wiezienia.
Dwudziestoletni wtedy B. Pszonak pracował na warsztacie ZPB przy ul. Fabrycznej. Poszedł sprawdzić co się dzieje. - W pewnym momencie patrzę, a tu milicjant po cywilnemu (znałem go z widzenia) bije kobiety. Milicjanci okropnie się zachowywali. Nie wytrzymałem i przyłączyłem się do walczących - opowiada. Jednak z rakietnicą nie miał do czynienia.
Przez lata nikomu nie opowiadał o wydarzeniach. - Pracowałem w Zastalu. Wstydziłem. Dopiero gdy opisał pan w "GL" moją historię dowiedzieli się o niej koledzy w pracy. Byli zaskoczeni. Okazali mi sporo szacunku - uśmiecha się Pszonak.
Podchodzi do nas jego córka Monika Wardyn. - Pierwszy raz usłyszałam o aresztowaniu od dziadków. Miałam kilka lat - wspomina. - Rodzice jednak zaprzeczyli. Dopiero jak byłam w liceum, na przełomie lat 80. i 90. tata zaczął o tym opowiadać. Jestem z niego dumna. To bohater.
Obydwoje przytakują, że obchody wyglądają okazale. - Wreszcie! - wzdychają.
Rzeczywiście 50 rocznica Wydarzeń Zielonogórskich miała wyjątkową oprawę. Na wysokości zadania stanęli wszyscy organizatorzy: Kościół, wojewoda i władze miasta. Już wcześniej otwarto wystawy, wydano książkę o wydarzeniach, odbył się koncert w filharmonii. Najważniejsza była niedziela. Uroczystości rozpoczęła msza w kościele Matki Bożej Częstochowskiej. - Dom Katolicki to nie była ludowa kapliczka lecz centrum życia religijnego, duszpasterskiego i kulturalnego - biskup Stefan Regmunt przypominał dlaczego komuniści chcieli odebrać budynek. - Władze likwidowały stowarzyszenia, zabierały majątek, by łatwiej wprowadzić państwo laickie.
Dom Katolicki to nie była ludowa kapliczka lecz centrum życia religijnego, duszpasterskiego i kulturalnego
Podobnie mówił w kazaniu abp. Józef Michalik przypominając, że w tym samym roku odbierano kościołowi plebanie w Złotniku, Przemkowie, Żarach czy Bledzewie. - W latach 1961-62 r. represjom poddano 65 kapłanów. Oni mieli jednak oparcie w swoich ludziach. Tak było również w Zielonej Górze - mówił arcybiskup.
Po mszy zgromadzeni mogli zobaczyć widowisko "Obudzone Miasto", w którym oprócz aktorów wystąpiły dzieci z SP 11. Aktorka opisywała zwykłe losy kobiet chroniących swoje dzieci.
- Stałem tutaj gdzie teraz jest scena - pokazuje fotograf Krzysztof Donabidowicz. - Było bardzo dużo ludzi. Bałem się, że w środku są moje dzieci. Później poszedłem sprawdzić do domu, czy wróciły? Wróciły.
Donabidowicz siadł skromnie z boku. Przed chwilą nie chcieli go tu wpuścić miejscy strażnicy. Nie rozpoznali jednej z najważniejszych postaci uroczystości. To Donabidowicz, skazany na rok więzienia (nie brał udziału w zajściach) odsłaniał wczoraj pamiątkowy obelisk - dzieła rzeźbiarza Roberta Kaji.
- Wreszcie. Należy się tym ludziom - kiwa głową Donabidowicz. Zgadza się z nim siedzący tuż obok Zdzisław Matelski (rok więzienia - rzucał kamieniami). - Strasznie się denerwuję. Miałem już pięć zawałów - zwierza się. I dodaje: - Byłem tu już wczoraj. Pomnik się mi podoba. Chciałem jeszcze z pieskiem pójść na wystawę w filharmonii, ale mnie nie wpuścili. A 50. lat temu stałem tu na górce, koło kościoła. Ciągnęło się to za mną przez całe życie. Mam film o wydarzeniach i mogę go pokazywać wnukom.
Spod drzewa uroczystościom przyglądał się Bogdan Malinowski. - 30 maja przyjechałem ze szkoły w Nowej Soli. Nic nie zrobiłem, ale zabrali mnie na komendę i spałowali - wspomina. - Ogolili na łyso i wypuścili. Uważam, że tu powinien stanąć pomnik ks. Kazimierza Michalskiego.
Uroczystość dobiega końca. Salwa honorowa, biskup Regmunt poświęca pomnik Donabidowicz zrywa szarfę, delegacje kładą kwiaty. Na końcu z wiązanką stoi Aleksandra Krawcewicz. - To hołd mojemu dziadkowi Zbigniewowi Jagodzińskiemu. Został skazany na 3,5 roku więzienia - tłumaczy. Podchodzi do nas jej mama Eleonora. Są wzruszone uroczystością. - Wystąpiłam o kasację wyroku sprzed 50 lat. Jestem to winna ojcu - mówi pani Eleonora.