Wybuch na Dębcu zabrał matkę, żonę i córkę

Czytaj dalej
Fot. archiwum rodzinne
Marta Żbikowska

Wybuch na Dębcu zabrał matkę, żonę i córkę

Marta Żbikowska

W czwartek o godzinie 12.45 na Miłostowie zostanie pochowana Magdalena Jóźwiak, która zginęła w wybuchu kamienicy na Dębcu. Dla tych, którzy ją znali, na zawsze pozostanie dobrym człowiekiem.

ELŻBIETA

Myśli pani Elżbiety nieustannie krążą wokół tej jednej chwili, w której świat się dla niej zatrzymał. - Jej tam wcale nie powinno być - mówi o swojej córce Magdalenie, która zginęła w wybuchu kamienicy na Dębcu.

- Nie ten film, nie ten scenariusz, nie ten finał.

Ostatni raz pani Elżbieta widziała córkę w sobotę wieczorem, koło godziny 20. - Przyjechali wtedy do mnie razem z zięciem, mieli jechać na Dębiec po klucze do mieszkania koleżanki - wspomina pani Ela. Następnego dnia rano pani Elżbieta z telewizji dowiedziała się o wybuchu. - Ja dokładnie nie wiedziałam, gdzie mieszka ta Beata, której mieszkaniem moja córka miała się opiekować - mówi pani Ela. - Tak byśmy nie wiedzieli, ale mój syn zauważył w telewizji, że ich samochód tam stoi, pod tą kamienicą. Natychmiast zadzwoniłam do wnuczek.

Do pani Eli i jej syna Macieja prawda docierała powoli. Jeszcze tej niedzieli nadzieja na to, że Magda przeżyła katastrofę była ogromna. Kolejne informacje zabierały ją kawałek po kawałku. Aż do czwartku, kiedy w drzwiach pani Elżbiety pojawili się policjanci i oficjalnie poinformowali ją o śmierci córki. Przynieśli rzeczy Magdy.

- Rozpoznaliśmy jej sweterek, spodnie, pierścionek i obrączkę, to wszystko, nie było jej torebki z dokumentami - mówi pani Ela.

- Później dostałam opis sekcji zwłok. To było wstrząsające. Pytałam w tym zakładzie medycyny sądowej, czy córka cierpiała. Powiedzieli mi, że to był ułamek sekundy, zginęła natychmiast, prawdopodobnie nawet nie zdążyła zorientować się, co się dzieje.

Te kilka dni oczekiwania i niepewności był dla pani Elżbiety najgorsze. Kobieta dzwoniła wtedy po szpitalach i pytała, czy nie została tam przyjęta jej córka. - Wspierało mnie wtedy wiele osób, które są ze mną do dziś - mówi pani Ela. - Chciałabym im wszystkim serdecznie podziękować, przede wszystkim, moim sąsiadom, pani Lidce, panu Staszkowi i jego małżonce pani Hani, wszystkim lokatorom mojego bloku, a także mieszkańcom bloku, w którym mieszkała moja córka, pani Celince, która jest psychologiem w MOPR-ze i odwiedza mnie po śmierci Magdy, a także osobom, które wyszły z tego wybuchu. To bardzo ważne, że w takich najtrudniejszych chwilach, można na kogoś liczyć. Teraz też otrzymuję od wszystkich dużo wsparcia.

Sąsiedzi pani Elżbiety są wstrząśnięci tragedią, jaka ją spotkała. - Pani Ela to niezwykle miła i życzliwa osoba - mówi Lidia Leońska. - Odwiedzała mojego ojca, gdy chorował. Nie zniechęcała się nawet tym, że w pewnym momencie mój ojciec nie chciał już z nikim rozmawiać, stał się zamknięty, wręcz nieprzyjemny. Pani Ela zawsze starała się go rozweselić, odwiedzała go do samego końca.

Chcąc wyrazić pani Elżbiecie współczucie, sąsiedzi przygotowali nekrologi, które pojawiły się przy wejściu do klatki schodowej i na korytarzach. „Łzy po śmierci tych, których kochamy, to perły w naszyjniku życia” - kondolencje rozpoczynają się cytatem Julia Cortazara. „Z niedającym się wyrazić słowami, głębokim żalem i smutkiem przyjęliśmy wiadomość, że w wybuchu na poznańskim Dębcu tragicznie zginęła Magdalena Jóźwiak. Wstrząsnęła nami kruchość życia ludzkiego” - napisali sąsiedzi.

- Chcieliśmy w ten sposób godnie pożegnać Magdę, wyrazić swoje współczucie jej mamie i pokazać, że nasza wspólnota jest z nią w tych tragicznych chwilach - mówi Stanisław Rusek, inicjator tej formy przekazania kondolencji.

W czwartek Magda zostanie pochowana na cmentarzu na Miłostowie. - To będzie dla mnie bardzo trudne - wyznaje pani Elżbieta.

- Niby wiem, że Magda nie żyje, że straciłam córkę i że jej już nigdy z nami nie będzie, ale czasami mózg reaguje tak, jakby cud miał się stać, jakby ona miała jeszcze wrócić. Brakuje mi rozmów z nią, tak samo, jak jej bratu. Brakuje mi jej po prostu. To wielki żal, wielka strata. Trudno pogodzić się, że Magda musiała odejść tak nagle, tak szybko.

28 lutego Magda Jóźwiak skończyła 43 lata. Zginęła cztery dni później.

MAGDALENA

- Córka zawsze wszystkim pomagała, zawsze była życzliwa, chętna, żeby nieść wsparcie - mówi pani Elżbieta. - Choć jej śmierć jest wynikiem całej serii przypadków, to akurat to wydaje mi się naturalne, że to właśnie ją poprosiła Beata o opiekę nad psami. Ja teraz roztrząsam, po co akurat w tym czasie tam pojechała, myślę, co by było, że gdyby wolniej jechała, zatrzymała się na czerwonym świetle, gdyby cokolwiek choć o parę chwil opóźniło jej pojawienie się w tej kamienicy, to nic by jej się nie stało.

W śmierć Magdy trudno uwierzyć każdemu, kto ją znał. - Uczynna, miła, pokorna - mówi o niej Monika, której córka chodzi do klasy z córką Magdy.

- Ona była taka, że wszyscy ją lubili. Bardzo kochała swoje córki, były dla niej całym światem, to było widać na każdym kroku

- mówi koleżanka Magdy.

Z Natalką, córką Magdy do klasy chodzi także Hania. Jej mama przyjaźniła się z Magdą. - Nasze dziewczynki chodziły razem do przedszkola, bardzo się polubiły i lubią do dziś, to nas z Magdą do siebie zbliżyło - mówi Patrycja, mama Hani. - Rozmawiałyśmy praktycznie codziennie, gdy wychodziłam z pracy, od razu wyjmowałam telefon z torby i dzwoniłam do Magdy. Ostatnio odruchowo sięgnęłam po telefon, zanim po ułamku sekundy przyszła myśl, że Magda nie żyje. Trudno się z tym oswoić.

Brak, ogromny brak to najczęściej pojawiające się słowa w w rozmowach o Magdzie. I jeszcze życzliwość, ogromne serce, dobry człowiek. - Takich ludzi rzadko się spotyka, to ogromna wartość, że znalazła się w moim życiu - mówi Patrycja.

- Czasami, gdy ktoś umiera, to mówi się o nim same dobre rzeczy. Ale Magda naprawdę była wyjątkową, ciepłą osobą. Nawet mój mąż, który nie jest osobą wylewną, zwrócił uwagę, że Magda zawsze jest uśmiechnięta i pozytywnie nastawiona do życia. To tak bardzo boli, że jej już nie ma. Z dnia na dzień jest trochę lepiej, ale brakować jej będzie zawsze.

Patrycja nie wykasowała numeru Magdy z telefonu i nie ma zamiaru tego robić. - Niech chociaż tyle zostanie, żebym mogła czasem popatrzeć, przeczytać sms, chociaż tyle - mówi Patrycja.

Teresa Różycka jest wicedyrektorką Szkoły Podstawowej nr 64 w Poznaniu. Tutaj, w czwartej klasie, uczy się Natalka, młodsza córka Magdy. - Magdę poznałam ponad jedenaście lat temu, uczyłam wtedy Asię, starszą siostrę Natalki - mówi Teresa Różycka. - Była niezwykle zaangażowana w życie swoich córek. Przychodziła nie tylko na zebrania i obowiązkowe wywiadówki. Za każdym razem, gdy widziałyśmy się, pytała o moje zdrowie, bo wiedziała, że swego czasu miałam z nim kłopoty. W pewnym momencie stała się mi bardzo bliska. Nawet gdy Asia skończyła naszą szkołę, a Natalka jeszcze nie zaczęła nauki, to Magda przychodziła do nas w Dniu Nauczyciela i przy innych okazjach, składała życzenia.

Patrycja, przyjaciółka Magdy wspomina jej zorganizowanie. - Ona była w naszej klasie skarbnikiem, zawsze o wszystkim pamiętała, rozsyłała maile do rodziców z informacjami o tym, co się dzieje w szkole, choć to ja jestem przewodniczącą klasy - mówi Patrycja.

- Nie wiem, jak ona to robiła, że na wszystko miała czas, o wszystkim pamiętała i jeszcze robiła to z uśmiechem i autentyczną życzliwością. To w niej podziwiałam.

Teresa Różycka wspominając mamę Asi i Natalki, stara się nie przesadzać, nie popadać w patos. Mówi, że nie chce wystawiać jej laurki, ale w przypadku Magdy naprawdę trudno mówić inaczej. - Nie chciałabym, aby zabrzmiało to źle, ale Magda była zupełnie normalna w bardzo pozytywnym sensie. To zwykły człowiek, który miał w sobie ogromne pokłady życzliwości i ciepła - mówi wicedyrektor. - Ja nie mogę sobie tego wyobrazić, ona zawsze była obecna w życiu szkoły i w moim życiu.

ASIA, NATALKA, ROBERT

Tej niedzieli cała rodzina miała oglądać mecz Lecha w telewizji.

- Przyjechali moi rodzice i ojciec Magdy, a my pojechaliśmy na ten Dębiec

- wspomina Robert, mąż Magdy. - Pamiętam wszystko do czasu, kiedy staliśmy pod tymi drzwiami. Ja najpierw miałem poczekać na dole, ale Magda zadzwoniła, że ma problemy z zamkiem. Wszedłem na górę i próbowałem otworzyć drzwi. Potem pamiętam tylko, jak siedziałem na chodniku i opatrywał mnie ratownik medyczny. Pytałem, gdzie jest moja żona.

Gdy Robert jeszcze w szpitalu dowiedział się, że Magda nie żyje, próbował wyobrazić sobie dalsze życie bez niej. Do dzisiaj mu się to nie udało. - Dla mojej żony sensem życia były dzieci - mówi Robert. - Byliśmy zgraną rodziną, dużo czasu spędzaliśmy razem, ale ta atmosfera to była zasługa mojej żony. Myślałem o tym, jak dalej żyć, czy robić wszystko tak, jak robiłaby Magda? Myślałem o wakacjach. Od pięciu lat jeździliśmy razem do Zakopanego. Czy teraz też mamy jechać w góry, które ona tak kochała? Bez niej? Czy mam chodzić z córkami na mecze Lecha, jak robiła to Magda?

Asia, starsza córka Magdy i Roberta wie, że mamy nie da się zastąpić, choć ktoś musiał przejąć jej obowiązki. - Mama była taka zorganizowana, zawsze miała dla nas czas. Ja teraz zajmuję się domem i o godzinie 21 już nie mam siły, choć zrobiłam połowę tego, co zaplanowałam.

Natalka chyba do końca nie zdaje sobie sprawy z nieodwracalności tego, co się stało. Choć wie, że na wycieczkę pod koniec kwietnia mama już z nią nie pojedzie, choć miała takie plany.

- Nie chcę się użalać nad swoim życiem, choć jest pusto, jest smutno. Dalej możemy żyć już tylko wspomnieniami

- mówi Robert. - I tym, co nam dała mama - dodaje Asia.

Marta Żbikowska

m.zbikowska@glos.com

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.