Wybuch na Dębcu: „Wiesz, co Tomasz do mnie powiedział? Że mnie przeklina". Zeznawali kolejni świadkowie w procesie
W poznańskim sądzie trwa proces przeciwko Tomaszowi J. oskarżonemu o zabójstwo pięciu osób oraz usiłowanie zabójstwa kolejnych 34 osób poprzez doprowadzenie do wybuchu kamienicy na Dębcu w Poznaniu. W środę zeznawały m.in. osoby, które udzielały pomocy rannemu Tomaszowi J. i jego synowi po wypadku samochodowym, który celowo miał spowodować oskarżony mężczyzna. - Nie było widać śladów hamowania. To wyglądało tak, jakby auto zjechało prosto na drzewa - mówił jeden ze świadków.
Do tragicznego wybuchu na Dębcu doszło w niedzielę, 4 marca, około godziny 8 rano. Początkowo wszystko wskazywało na to, że mamy do czynienia z tragicznym wypadkiem. Dopiero dzień później okazało się, że przed wybuchem doszło do morderstwa Beaty J.
Odpowiedzialny za to ma być jej mąż Tomasz, który następnie miał doprowadzić do wybuchu gazu w kamienicy, by zatuszować ślady morderstwa. Oprócz tego mężczyzna, którego proces ruszył w listopadzie 2019 roku, został też oskarżony o spowodowani wypadku z 1 stycznia 2018 roku, który miał miejsce w Plewiskach.
Czwarta rozprawa w procesie Tomasza J., oskarżonego o zabójstwo pięciu osób oraz usiłowanie zabójstwa kolejnych 34 osób i spowodowanie wybuchu kamienicy na Dębcu w #Poznań już zakończona. Następna 22 stycznia
— Norbert Kowalski (@norkowalski) January 15, 2020
Auto, którym kierował Tomasz J., zjechało z drogi i uderzyło w drzewo. Sam Tomasz J. odniósł jedynie lekkie obrażenia. Ciężko ranny został za to jego syn, który nadal przechodzi rehabilitację. Sama Beata J. od początku była przekonana, że mężczyzna celowo doprowadził do wypadku, chcąc w ten sposób zrewanżować się jej za fakt, że zażądała rozwodu. Tomasz J. miał stwierdzić, że zabierze jej to, co dla niej najcenniejsze, czyli syna.
W środę zeznawał m.in. Dariusz J., który razem ze swoją partnerką przejeżdżał obok miejsca wypadku i był prawdopodobnie pierwszą osobą, która zjawiła się na miejscu zdarzenia.
– Jechaliśmy boczną i zadrzewioną drogą. Ona jest wąska i niebezpieczna. Nie było jednak mokro, nie padało. Warunki na drodze były raczej dobre, ruch był bardzo mały. Z dalszej odległości spostrzegłem, że coś leży na drodze. W pierwszej chwili myślałem, że to jakieś zwierzę
- – zeznawał Dariusz J. -Jak dojechaliśmy bliżej okazało się, że to część od samochodu. Nie było widać śladów hamowania. To wyglądało tak jakby auto zjechało prosto na drzewa. Jak podjechaliśmy, zobaczyliśmy jeszcze leżący w polu silnik. To musiało się stać chwilę wcześniej. Poziom zniszczeń sugerował, że to była duża prędkość. Tego chłopca (Kacpra, syna Tomasza J. - dod. red.) uwolniłem, bo "wisiał" na pasie i się dusił. Ten pas go dociskał. Udało mi się odpiąć ten pas - dodał.
Przypomnijmy, że na grudniowej rozprawie mecenas Barbara Szubert, pełnomocnik małoletniego Kacpra J., złożyła wniosek, by Tomasz J. odpowiadał też za usiłowanie zabójstwa swojego nastoletniego syna Kacpra. Takiego zarzutu Tomasz J. nie usłyszał ze strony prokuratury. Ta, chociaż badała wątek wypadku, nie znalazła dowodów na umyślność działania Tomasza J. i postawiła mu zarzut nieumyślnego spowodowania wypadku.
Na temat wypadku zeznawała też pani Karolina, partnerka Dariusza J., która była jedną z osób, które pojawiły się na miejscu zdarzenia.
– Na miejscu wypadku i w okolicy nie było żadnych śladów hamowania
– mówiła.
O wypadku mówił też Krzysztof B., lekarz, który podczas prywatnej podróży natknął się na wypadek Tomasza J.
– Podszedłem do kierowcy pojazdu, zapytałem, co się wydarzyło. Nie był w stanie powiedzieć. Miał lekko przymknięte oczy. Przy pomocy innej osoby wydobyłem kierującego. Jego stan był na tyle dobry, że mogłem zająć się drugim uczestnikiem wypadku. To było dziecko w wieku kilkunastu lat - zeznawał Krzysztof B. I dodawał: - Kontakt z nim był bardzo utrudniony, właściwie wydawało tylko nieskładne dźwięki, nie było w stanie powiedzieć, co go boli. Z obrażeń, które byłem w stanie zweryfikować na miejscu, byłem w stanie stwierdzić to ciężki uraz.
Na temat wypadku wypowiadała się też Lidia Ż., znajoma Beaty, która przychodziła do jej salonu kosmetycznego.
– Podczas którejś z rozmów Beata powiedziała, że w jej ocenie Tomasz J. celowo spowodował wypadek. Była tym faktem bardzo załamana
- zeznawała Lidia Ż. Jednocześnie dodawała: – Kiedyś jak weszłam do zakładu, to pół żartem pół serio wspomniała: „Wiesz, co Tomasz do mnie powiedział? Że mnie przeklina”. Kiedyś wspomniała, że Tomasz miał jej powiedzieć, że poodbiera jej mnóstwo rzeczy, które kocha. I ona skojarzyła to z tym. Powiedziała bez cienia wątpliwości, że Tomasz J. celowo spowodował wypadek. Była tym faktem bardzo załamana. Dla mnie to nieprawdopodobne, żeby ojciec targnął się na życie syna, ale według jej relacji tak było.
Lidia Ż. wypowiadała się także na temat relacji Beaty J. z jej mężem Tomaszem. Jak twierdziła, Beata była powściągliwa w rozmowach o swoim życiu prywatnym.
– Czasami rozmawialiśmy i według mojej wiedzy przygotowywała się do rozwodu. Nie byłą zadowolona z małżeństwa. Uważała, że są parą niedobraną. Mówiła, że jest bardzo nadpobudliwy, nerwowy i byle drobnostka jest w stanie wyprowadzić go z równowagi – mówiła Lidia Ż.
Ponadto twierdziła, że Beata starała się nie denerwować męża.
– Chyba chciała ochronić syna przed negatywnymi emocjami w związku z awanturami, kłótniami, które były często. Mówiła, że unika takich sytuacji, bo byle co było w stanie wyprowadzić go z równowagi – zeznawała Lidia Ż.
O Tomaszu J. wypowiadał się także Dominik K., mieszkaniec zniszczonej kamienicy.
– Kiedyś była taka sytuacja, że grając w piłkę prze przypadek uderzyłem jego syna w nogę. Doskoczył do mnie, ale ostatecznie jego brat go powstrzymał. Innym razem, gdy przeskoczyłem przez płot, podbiegł do mnie i chwycił mnie za gardło lub rękę. Jak ktoś coś przeskrobał, to był agresywny
– zeznawał.
Jednym ze świadków była też Zuzanna P., która tragicznego poranka była akurat w kamienicy na Dębcu u swojego chłopaka.
– Usłyszeliśmy wybuch. Słyszałam, jak z góry spadały cegły. Widziałam to tez przez okno. Wszyscy uciekliśmy z budynku. Gdy wyszliśmy, zobaczyliśmy, że cała kamienicą jest ruiną - zeznawała w sądzie.
Ponadto dodawała, że do dziś odczuwa skutki psychiczne spowodowane wybuchem i związanymi z nim przeżyciami.
– Po wybuchu jestem cała w nerwach, nie mogę sama być, bo boję się każdego huku. Wcześniej czegoś takiego nie miałam
- mówiła Zuzanna P. dodając, że korzysta z pomocy psychologa.
Wielu mieszkańców zniszczonej kamienicy w środę zeznawało na temat samego momentu wybuchu i jego skutków.
– Straciłem dorobek całego życia – mówił Paweł S.
– Usłyszałem głośny hałas dochodzący zza ściany. Brat Dominik krzyczał, żebyśmy się ubrali i uciekali z mieszkania, bo był wybuch. Ubrałem się szybko i wyszedłem. W wyniku wybuchu nie odniosłem fizycznych obrażeń, ale czasami mam problem z zaśnięciem. Ponadto straciłem cały sprzęt, który znajdował się w domu – to z kolei słowa Adama K.
Natomiast Dominik K. zeznawał: – Obudził mnie dźwięk spadającego przedmiotu w kominie. Tak mocno uderzył, że „wyskoczyła” sadza z komina. Bardzo szybko ubraliśmy się wszyscy i wybiegliśmy z kamienicy. Wtedy zobaczyłem, że lewa strona kamienicy się zawaliła. Ludzie krzyczeli, był chaos.
Łącznie tego dnia sąd przesłuchał dziewięcioro świadków. Kolejna rozprawa odbędzie się w środę, 22 stycznia.
[b]Czytaj więcej o procesie ws. wybuchu na Dębcu: