Wybuch na Dębcu: Oskarżony Tomasz J. będzie też sądzony za usiłowanie zabójstwa swojego syna? Obrońcy chcieli, by wyszedł z aresztu
Tomasz J., oskarżony o zabójstwo swojej żony, czterech innych osób i usiłowanie zabójstwa kolejnych 34 mieszkańców poprzez doprowadzenie do wybuchu w kamienicy na Dębcu w Poznaniu, będzie odpowiadał też za usiłowanie zabójstwa swojego nastoletniego syna Kacpra? Taki wniosek złożyła pełnomocnik Kacpra podczas czwartkowej rozprawy w procesie Tomasza J. Na tej samej rozprawie obrońcy domagali się też zwolnienia Tomasza J. z aresztu. Na to jednak sąd się nie zgodził.
- Wnoszę o uznanie, że Tomasz J., działając z zamiarem bezpośrednim pozbawienia życia swojego syna, usiłował dokonać zabójstwa Kacpra w ten sposób, że korzystając z samochodu umyślnie doprowadził do wypadku drogowego - przemawiała mecenas Barbara Szubert, pełnomocnik małoletniego Kacpra J.
I dodawała: - Dotychczas zgromadzony materiał dowodowy w sprawie, zwłaszcza opinia biegłego stwierdzającego, że samochód był sprawny technicznie czy zeznania świadków, że na drodze nie było śladów hamowania nie pozwala mi przestać na tym, by odpowiedzialność karna za ten czyn miałaby ograniczać się do spowodowania wypadków.
Trzecia rozprawa ws. wybuchu na Dębcu zakończona. Najważniejsza sprawa to wniosek złożony przez pełnomocnika nastoletniego Kacpra (syna oskarżonego Tomasza J.), by Tomasz J. odpowiadał także za usiłowanie zabójstwa swojego syna przez celowe doprowadzenie do wypadku samochodowego
— Norbert Kowalski (@norkowalski) December 12, 2019
Do wypadku doszło 1 stycznia 2018 roku w Plewiskach. Auto, którym kierował Tomasz J., zjechało z drogi i uderzyło w drzewo. Sam Tomasz J. odniósł jedynie lekkie obrażenia. Ciężko ranny został za to jego syn, który nadal przechodzi rehabilitację. Sama Beata J. od początku była przekonana, że mężczyzna celowo doprowadził do wypadku, chcąc w ten sposób zrewanżować się jej za fakt, że zażądała rozwodu. Tomasz J. miał stwierdzić, że zabierze jej to, co dla niej najcenniejsze, czyli syna.
Z wnioskiem mecenas Szubert zgadzała się mecenas Katarzyna Golusińska, pełnomocnik siostry zamordowanej Beaty J., która przejęła opiekę nad nastolatkiem. - Trudno oprzeć się wrażeniu, że Tomasz J. celowo się rozpędził i uderzył w drzewo chcąc skrzywdzić syna - mówiła mecenas Golusińska.
Odmienne zdanie mieli za to obrońcy Tomasza J., którzy sprzeciwiali się, by odpowiadał on za usiłowanie zabójstwa swojego syna.
- Szerzej odniosę się do tej sytuacji w mowie końcowej. Chcę tylko wskazać i być może zaapelować o rozważne składanie tego typu wniosków. Hurtowe wrzucanie oskarżonemu kolejnych zarzutów nie spowoduje, że zostanie on za nie bezpodstawnie skazany - argumentował mecenas Szymon Stypuła, jeden z obrońców Tomasza J.
Sędzia Katarzyna Obst na razie nie podjęła decyzji o ewentualnej zmianie kwalifikacji prawnej czynu. Decyzja ta zapadnie dopiero na dalszym etapie procesu, a być może na samym końcu, podczas narady nad wyrokiem.
Wybuch na Dębcu: Obrońcy chcieli, by Tomasz J. wyszedł z aresztu
Podczas czwartkowej rozprawy sąd podejmował także decyzję w sprawie ewentualnego przedłużenia tymczasowego aresztu dla Tomasza J. Dalszego aresztu domagała się zarówno prokuratura, jak i pełnomocnik Kacpra, jego siostry oraz pełnomocnicy pokrzywdzonych mieszkańców, którzy występują w procesie jako oskarżyciele posiłkowi.
Tymczasem obrońcy Tomasza J. wnosili o uchylenie aresztu tak, by mężczyzna mógł wyjść na wolność.
- Środki zapobiegawcze, a w szczególności areszt można stosować, gdy jest konieczne zachowanie prawidłowego toku postępowania. Biorąc pod uwagę etap tej sprawy, uważam, że nie ma potrzeby, by stosować wobec oskarżonego tymczasowy areszt. On, pozostając na wolności, nie ma możliwości podjęcia żadnych środków, by w bezprawny sposób wpływać na przebieg postępowania
- argumentował mecenas Szymon Stypuła.
Poznański Sąd Okręgowy nie przychylił się jednak do jego argumentacji i przedłużył Tomaszowi J. tymczasowy areszt o kolejne trzy miesiące. - W ocenie sądu zebrany materiał dowodowy uprawdopodabnia, że oskarżony dopuścił się zarzucanych mu czynów - uzasadniała decyzję sędzia Katarzyna Obst.
"Tomasz J. był chamski. Prostak"
Do tragicznego wybuchu na Dębcu doszło w niedzielę, 4 marca, około godziny 8 rano. Początkowo wszystko wskazywało na to, że mamy do czynienia z tragicznym wypadkiem. Dopiero dzień później okazało się, że przed wybuchem doszło do morderstwa Beaty J. Odpowiedzialny za to ma być jej mąż Tomasz, który następnie miał doprowadzić do wybuchu gazu w kamienicy, by zatuszować ślady morderstwa. Prokuratura ostatecznie oskarżyła Tomasza J. o zabójstwo pięciu osób, znieważenie zwłok swojej żony, usiłowanie zabójstwa 34 osób, doprowadzenie do wybuchu na Dębcu i spowodowanie wypadku drogowego 1 stycznia 2018 roku, w którym ciężko ranny został jego syn.
Proces Tomasza J. ruszył 15 listopada. On sam od początku nie przyznaje się do winy i odmawia składania wyjaśnień. Już na pierwszej rozprawie złożył też oświadczenie, że nie chce uczestniczyć w procesie. Dlatego też nie było go na czwartkowej rozprawie, podczas której sąd przesłuchiwał kolejnych mieszkańców zniszczonej kamienicy. Ci w większości mówili, że prawie w ogóle nie znali Tomasza J. i bardzo rzadko go widywali. Nie byli też w stanie powiedzieć o nim oraz o jego relacjach z żoną nic więcej. Większość z nich mówiła o wydarzeniach z tragicznego poranka.
- Obudził mnie potężny huk. Zerwałem się z łóżka i zacząłem szukać syna. Wybiegłem na korytarz i zobaczyłem kurz i klatkę schodową. Usłyszałem krzyk syna sąsiadów, by im pomóc. Zobaczyłem sąsiadów, oni krzyczeli, że córkę przysypał gruz. Znaleźliśmy dziewczynkę, lecz nie dawała znaków życia. Z tego co wiem, przeżyła
– zeznawał Krzysztof S.
A jego żona Małgorzata dodawała: – Nad ranem obudził mnie huk i krzyk mojego męża. Wszystko działo się bardzo szybko. Wszędzie było pewno gruzu. Mąż krzyczał wołając syna. Potem okazało się, że chwilę wcześniej wyjechał do pracy. Słyszeliśmy nawoływanie o pomoc. Jedno dziecko stało na klatce schodowej i krzyczało „ratujcie moich rodziców”. Razem z nimi mąż wykopał z gruzów ich córkę.
Z kolei Renata D. opowiadała: – Raz miałam z nim zdarzenie. Wchodziłam z wózkiem po schodach, on się wepchnął koło mnie tak, że prawie spadłam z tym wózkiem. Był chamski i prostak. Po wybuchu sąsiedzi mówili, że był agresywny czy arogancki.
Inny ze świadków, Emilia S., zeznawała: – W niedzielę rano narzeczony wyszedł z domu, a córka już nie spała. Zrobiłam jej śniadanie i karmiłam. W pewnym momencie usłyszałam wielki huk i coś mnie uderzyło w głowę. Spojrzałam w stronę drzwi i zobaczyłam brak drzwi wejściowych i pełno kurzu. Myślałam, że ktoś wysadził kamienicę. Jak wybiegłam na balkon, zobaczyłam zawaloną część kamienicy. Zadzwoniłam do narzeczonego i kazałam mu wracać i ratować córkę.
Kolejna rozprawa odbędzie się 15 stycznia.
Czytaj więcej o procesie Tomasza J.: