Wybory w Izraelu. Lider Żydowskiej Siły kluczem do rządu i przetrwania Netanjahu
Ostatnie sondaże wskazują, że Likud i jego koalicjanci są o krok – a dokładniej o jeden mandat – od dającego władzę zwycięstwa w wyborach do Knesetu. Piątych w ciągu niecałych czterech lat. Jeśli Benjamin Netanjahu wróci na fotel premiera dzięki poparciu syjonistów, będzie to oznaczało mocny zwrot w prawo Izraela. Co też oznacza pogorszenie relacji z USA i monarchiami Zatoki, jak też jeszcze większą ostrożność w polityce wobec wojny Rosji z Ukrainą.
Wybory wyznaczono na 1 listopada w czerwcu, po tym jak upadł koalicyjny rząd zbudowany z ośmiu różnych programowo partii (od lewicy po prawicę, plus partia Arabów), które łączyło tylko jedno: zablokować drogę do rządów Netanjahu. Nic dziwnego, że przetrwał tylko nieco ponad rok. I znów Izraelczycy muszą iść do urn. Ale w tym państwie w ostatnich latach niełatwo zbudować stabilną większość.
Cechą charakterystyczną parlamentu izraelskiego jest rozdrobnienie partyjne – wynikające w dużej mierze z proporcjonalnej ordynacji wyborczej i niskiego progu wyborczego. Żeby dostać się do parlamentu wystarczy zdobyć 3,25% głosów – skutkiem jest zawsze kilka kilkuosobowych frakcji jako dodatek do tych silniejszych. Do Knesetu bowiem wchodzi zawsze co najmniej 10 ugrupowań, a żadne z nich nie jest w stanie uzyskać tak dużej liczby mandatów, żeby – nawet nie samodzielnie, ale w sojuszu z 2-3 partiami – uzyskać większość co najmniej 61 mandatów pozwalającą rządzić. Więc koalicje są kruche i bywało tak, że nawet wyjście z niej nie jednej partii, a paru deputowanych oznaczało utratę większości.
Kampania
Jakie były główne tematy kampanii, problemy interesujące wyborców?
- sytuacja socjalno-ekonomiczna w kraju
- nuklearne ambicje Iranu i jego destabilizująca rola w sąsiednich Syrii i Libanie.
- (w niektórych regionach) napięcia i przemoc między Izraelczykami i Palestyńczykami
- ultraortodoksi chcą wsparcia państwa dla ich instytucji i wyłączenia ze służby wojskowej
- religijni syjoniści chcą rozwoju osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu
Ale nie można też zapominać o innym czynniku, personalnym, który już od paru lat elektryzuje elektorat. To osoba Benjamina Netanjahu. Pełnił on funkcję premiera dłużej niż ktokolwiek inny w historii Izraela, ale ma poważny problem. Nie polityczny. Prawny. Ma trzy karne sprawy sądowe w sprawie korupcji. Niektórzy czołowi politycy centroprawicy, którzy zgadzają się z nim ideologicznie, odmawiają współpracy z tego właśnie powodu. To utrudniło Bibiemu – jak mówią o nim w skrócie zwolennicy - zbudowanie trwałej większości po poprzednich czterech wyborach, a w zeszłym roku jego przeciwnikom pozwoliło zebrać egzotyczną koalicję całego spektrum politycznego, aby odsunąć go od władzy. Koalicja ta utrzymała się jednak tylko przez nieco ponad rok, zanim jej liderzy, centrolewicowy Yair Lapid i centroprawicowy Naftali Bennett, wezwali do rozpisania nowych wyborów.
Sondaże
Bennet de facto wycofał się z polityki. Lapid zaś jest głównym dziś konkurentem Netanjahu. Skazanym jednak na drugie miejsce za Likudem. Co nie musi jednak przesądzać o tym, która koalicja będzie liczniejsza. Co bowiem mówią sondaże w ostatnich dniach kampanii?
Wskazują, że najwięcej mandatów zdobędzie centroprawicowy Likud pod wodzą Netanjahu: 30-34. Czyli mniej więcej jedną czwartą miejsc w Knesecie. Niewiele mniej może uzyskać główny rywal, czyli centrowa partia Yesh Atid obecnego premiera, znanego z antypolskich wypowiedzi, Yaira Lapida (23-25 mandatów). Na miejscu trzecim niespodzianka. Skrajnie prawicowa koalicja pod nazwą Religijna Partia Syjonistyczna pod wodzą Bezalela Smotricha i Itamara Ben Gvira ma szansę stać się największą w historii Knesetu frakcją ortodoksyjnych syjonistów (12-15 mandatów). Na dobry wynik (11-13 mandatów) liczy debiutant, czyli partia o nazwie Jedność Narodowa ministra obrony Benny’ego Gantza, byłego polityka Likudu Gideona Saara i byłego szefa sztabu generalnego izraelskiego wojska (IDF) Gadiego Eisenkota.
[polecane]23979819[/polecane]
Sondaże wskazują, że oprócz powyższej czwórki, do Knesetu wejdzie jeszcze aż siedem ugrupowań. Partia Szas reprezentuje ortodoksyjnych Żydów sefardyjskich i może liczyć na 8-9 mandatów. Partia Tory (UTJ), czyli faktycznie sojusz partii ortodoksyjnych Żydów aszkenazyjckich (pod przywództwem rabinów wywodzących się z Litwy) i partii chasydów, ma zdobyć 7 mandatów. Potężna niegdyś Partia Pracy, która rządziła niemal monopartyjnie Izraelem przez pierwsze 30 lat pod rządami Dawida Ben-Guriona i jego następców, jest dziś cieniem samej siebie i przewiduje się, że zdobędzie zaledwie 5-6 mandatów. Na znaczeniu straciła też partia odwołująca się do Żydów rosyjskojęzycznych, czyli Yisrael Beytenu proputinowskiego Avigdora Libermana (5-6 mandatów), niegdyś sojusznik Likudu, a od paru lat śmiertelny wróg Netanjahu. Druga, obok Partii Pracy, lewicowa partia Meretz ma szansę na 4-5 mandatów. Zostają wreszcie dwie listy izraelskich Arabów: Hadash-Ta’al i Ra’am – po 4 mandaty.
Większość z tych ugrupowań już określiła się, z kim może pójść w koalicję. Podsumowując sondaże, można uznać, że obóz z Likudem i Netanjahu na czele może liczyć na 60-62 mandaty, zaś obóz Lapida na 54-56. Likud i jego potencjalni sojusznicy są o krok od większości, więc napięcie w noc powyborczą będzie na pewno ogromne. Jeśli uzyskają co najmniej 61 mandatów, Netanjahu wróci na fotel premiera. Sytuacja komplikuje się w drugim przypadku – tutaj nie jest oczywiste, czy znów uda się zbudować koalicję „wszyscy przeciwko Bibiemu”. Jedno jest pewne: skoro wygra Likud, to misję tworzenia rządu jako pierwszy otrzyma Netanjahu. Jeśli mu się nie uda, prezydent Isaac Herzog może dać mandat do tworzenia rządu obecnemu p.o. premiera Lapidowi lub innemu deputowanemu, który zdaniem Herzoga może mieć szansę na budowę większości. Ale jeśli i to się nie uda, będą konieczne kolejne wybory. A do tego czasu Lapid pozostanie p.o. premiera.
Ryzyko Bibiego
Netanjahu walczy nie tylko o dobry wynik Likudu, ale też jego koalicjantów. Dlatego w sobotę pojechał do Bnei Brak, miasta z największą ultraortodoksyjną społecznością w Izraelu, by zachęcać ludzi do głosowania. Nie, nie na Likud. Na reprezentujące religijną prawicę partie. Ostrzegał, że to konieczne, by Izrael nie skręcił w lewo. Netanjahu jest popularny wśród ultraortodoksów, szczególnie z młodszego pokolenia. Najbardziej ekstremalne środowiska ultraortodoksyjne w Izraelu, jak choćby Haeda HaHaredit, wzywają do bojkotu wyborów do świeckich instytucji Państwa Żydowskiego. I generalnie bojkotu udziału w nich. Ale jednak większość partii z tego nurtu zmieniła zdanie. Chce teraz uczestniczyć w rządach. A jedyną drogą do tego jest koalicja z Likudem. Symbolem takiej postawy jest stanowisko lidera partii United Torah Judaism
[twitter]https://twitter.com/YinonMagal/status/1586830827287109633[/twitter]
Problem w tym, że połączenie w jednej koalicji z Likudem różnych sił skrajnie prawicowych może nie być łatwe. Między tradycyjnym sojusznikiem Netanjagu, czyli UTJ a partią Ben Gvira są istotne różnice. Ten drugi jest bardziej żydowskim nacjonalistą, syjonistą. Ci pierwsi więcej wagi przywiązują do religii. Ben Gvir jest też za poborem do wojska ultraortodoksów. I ku zmartwieniu tradycyjnej religijnej prawicy, zaczyna jej odbierać wyborców. Ale plasując się politycznie między religijnymi ultraortodoksami a Likudem, odbiera elektorat także partii Netanjahu. Im bliżej było wyborów tym więcej wyborców syjoniści Ben Gvira i Smotricha odbierali bardziej umiarkowanemu Likudowi. Zwrot Bibiego ku Ben Gvirowi miał temu zapobiec. Szef Likudu chciał pokazać prawemu skrzydłu swego elektoratu, że nie muszą wybierać większych radykałów, bo i tak będzie zapewne koalicja. Na ostatniej prostej kampanii Netanjahu zaszokował wielu, mówiąc, że Ben Gvir może zostać ministrem w jego rządzie. Wcześniej, choćby przed poprzednimi wyborami, lider Likudu wykluczał wpuszczenie do rządu jednej z osób najbardziej identyfikowanych z kampanią nienawiści i podżegania do zabójstwa poprzedzającą zamach na premiera Icchaka Rabina. Itamar Ben Gvir stoi na czele partii Otzma Yehudit (Żydowska Siła), i jest nr 2 na liście Religijnej Partii Syjonistycznej. W Knesecie zasiada od 2021 roku. Krytykowany za skrajnie prawicowe i rasistowskie poglądy, za co w przeszłości był oskarżony i dwukrotnie skazany. W tej kampanii zrezygnował z wypowiedzi homofobicznych, ale wzywał do wyrzucania z Izraela „arabskich terrorystów”, ich rodzin i „nielojalnych” obywateli. Krytykował policję za to, że nie strzela do palestyńskich demonstrantów, gdy ci rzucają w nią kamieniami. Jego partia wzywa do formalnej aneksji całego okupowanego obszaru Zachodniego Brzegu.
Osoba Ben Gvira działa na wielu Izraelczyków niczym czerwona płachta na byka. I bynajmniej nie chodzi tylko o tych z centrum czy lewicy. Przed wchodzeniem w sojusz z Ben Gvirem otwarcie też ostrzegają Netanjahu amerykańscy kongresmeni. Taki sam sygnał lider Likudu dostał od szefa dyplomacji Zjednoczonych Emiratów Arabskich Abdullaha bin Zayeda. Wcześniej Netanjahu nigdy nie rozważyłby takiej opcji, ale jego oskarżenie o korupcję w 2019 roku sprawiło, że teraz ważniejsze jest odzyskanie władzy i idące za tym zmiany w konstytucji i prawie, które pogrzebią jego proces. Nawet jeśli ucierpi na tym Izrael na arenie międzynarodowej.
Gry koalicyjne
Współpracownicy Netanjahu, wśród nich najbardziej doświadczeni członkowie Knesetu, zaczęli sugerować Lapidowi dołączenie do Likudu i sformowanie rządu jedności narodowej, aby uniknąć kompromitującej koalicji Bibiego z Ben Gvirem. Wątpliwie, by Lapid dał się ubrać w taki układ. Pamięta, że wiele kosztowało w 2020 roku tego typu porozumienie z Netanjahu Benny’ego Gantaza. Bibi nie dotrzymał po prostu słowa. Ale teraz Gantz może wrócić do gry. Wiadomo bowiem, że sojusznik Likudu, czyli UTJ, stanowczo jest przeciwny kolejnym przedterminowym wyborom. I daje do zrozumienia, że jeśli Netanjahu nie da rady zbudować większości, to UTJ rozważy sojusz z Gantzem i jego Jednością Narodową. To stworzyłoby presję na Lapida, by do nich dołączył i podzielił się z Gantzem posadą premiera. W tym scenariuszu Gantz pełniłby funkcję premiera przez pierwsze dwa lata kadencji, dając ultraortodoksom czas na zaakceptowanie Lapida i jego antyklerykalnych poglądów. Ale taki scenariusz jest mało realny. Podobnie jak bunt w szeregach Likudu, jak i wśród ultraortodoksów, który przeniósłby poparcie z Netanjahu na innego bardziej akceptowalnego kandydata Likudu, kogoś takiego jak były przewodniczący Knesetu Yariv Levin.
[polecane]22974155[/polecane]
Duże znaczenie dla wyniku wyborów będzie miała frekwencja wśród izraelskich Arabów i palestyńskich obywateli Izraela, którzy stanowią około 20% populacji. Wyższa frekwencja, na poziomie 50%, może być korzystna dla bloku Lapida, niższa zwiększy szanse Netanjahu. Obecne szacunki dotyczące arabskiej frekwencji wahają się od 46% do 48%. Kolejnym czynnikiem jest zewnętrzne wtrącanie się w wybory. Agencja bezpieczeństwa Szin Bet zablokowała już jedną próbę cybernetycznej ingerencji rosyjskich hakerów.
Czynnik wschodni
Wybory w Izraelu uważniej, niż zwykle, śledzą Moskwa i Kijów. Od ich wyników może bowiem zależeć to, czy nastąpi zmiana w izraelskiej polityce wobec konfliktu na wschodzie Europy. Ukraiński prezydent wielokrotnie zwracał się do Izraelczyków. Odwoływał się do swojego żydowskiego pochodzenia i przywoływał żydowską solidarność. Ostatnio Zełenski zaczął straszyć Izrael sojuszem Rosji z Iranem, którego efektem jest m.in. pomoc zbrojeniowa Teheranu dla Moskwy (drony bojowe, pociski balistyczne). Jak dotąd Izrael zaoferował Ukrainie jedynie szeroką pomoc humanitarną i sprzęt obronny, w tym hełmy i kamizelki ochronne, ale nie broń, nawet systemy obrony powietrznej.
Izraelskie służby i armia są coraz bardziej zaniepokojone osią Moskwa-Tehran. Mimo to minister obrony Gantz i premier Lapid powtarzali w ostatnich dniach, że Izrael nie zmienia stanowiska. Gantz powiedział, że Izrael zgodzi się jedynie na dostarczenie Ukrainie systemu alarmowego, tego samego, którego używa do ostrzegania swoich obywateli. Rosyjska inwazja na Ukrainę stała się kwestią wyborczą w Izraelu – także dlatego, że żydowscy imigranci z Ukrainy są niemniej wpływową grupą, niż imigranci z Rosji. Netanjahu powiedział USA Today, że "przyjrzy się", czy Izrael dostarczy broń Ukrainie i spodziewa się, że może zostać poproszony o pośredniczenie w negocjacjach między Ukrainą a Rosją. Należy pamiętać, że mało który zagraniczny przywódca tyle razy spotykał się z Putinem, co właśnie Netanjahu. Wydaje się, że mimo wszystko, z punktu widzenia Kijowa (ale też obecnej administracji USA) korzystniej by było, gdyby wygrali jednak przeciwnicy Bibiego.