Wybory samorządowe są dziwne, bo dużo trudniej na końcu ustalić, kto je wygrał. Ludzie wybierają przedstawicieli do gmin, powiatów i województw, prezydentów miast, a w Warszawie dodatkowo członków rad dzielnic.
Często głosują nie na partie, a na osoby, które znają. Można przyjąć, że najbardziej polityczne, czyli miarodajne z punktu widzenia krajowej polityki, są wyniki głosowania do sejmików wojewódzkich.
Dla polityków rezultat, szczególnie w tym roku, będzie bardzo ważny: to pierwszy realny sprawdzian polityczny od trzech lat. Nie prognoza, nie sondaż, ale żywa polityka. To dlatego w niedzielę wieczorem prawie wszyscy ogłoszą się zwycięzcami. Warto więc pomyśleć nad swego rodzaju przewodnikiem dla mniej zorientowanych, którzy jednak sami będą chcieli wyciągnąć wnioski z powyborczej sytuacji.
Po pierwsze, warto zwrócić uwagę na większe miasta. Dla PiS pewnym sukcesem byłoby zdobycie pozycji prezydenta choćby w jednym z dużych miast. Jeśli tak się nie stanie, jeśli żaden z kandydatów PiS nie „wyskoczy” w miejskich wyborach wyraźnie powyżej notowań PiS, czyli ok. 35 punktów procentowych, o sukcesie trudno będzie na poważnie mówić.
Po drugie, trzeba się przyjrzeć regionom. W ilu PiS zwyciężyło i jak wysokie było poparcie? Z punktu widzenia władzy prawdziwym sukcesem na tym szczeblu samorządu byłoby uzyskanie wyniku wyraźnie powyżej tego z wyborów parlamentarnych z 2015 roku, czyli powyżej 38 punktów. Mniej nie pozwala mówić o wygranej, a przeciwnie - wywoła raczej wątpliwości w obozie władzy, czy ma on szanse utrzymać władzę w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Bowiem rezultat grubo poniżej 40 punktów nie daje najmniejszej pewności, że uda się stworzyć rząd za rok.
Po trzecie, warto sprawdzić, w których regionach PiS jest w stanie realnie stworzyć większość, która pozwoli rządzić. Obecnie PiS ma w swoich zasobach w zasadzie tylko Podkarpacie. Sukcesem byłoby zatem wszystko, co stanowi więcej. Jednak, żeby ludzie poczuli, iż zwycięstwo ma wagę polityczną, regionów rządzonych przez PiS musiałoby być około połowy. Trzeba bowiem wziąć pod uwagę, że partia ta dominuje w kraju i oczekiwanie narodu jest takie, że albo potwierdzi swoją pozycję albo percepcja będzie taka, że poszło słabo.
Pierwszy w wyborach zwyciężył Robert Kubica. Kryzys wizerunkowy szefa rządu zmusił władzę do przyobiecania sportowcowi grubych milionów z pieniędzy Orlenu. Zostawiam na boku fakt, że kawałeczek z tego sukcesu wyborczego rajdowca klienci będą mieli doliczony do rachunku. Dzisiaj jedyne, co powiedzieć można na pewno, to że Kubica wystawił słony rachunek za opinie premiera na swój temat, wygłaszane w „Sowie i Przyjaciołach”.
Żadnych sentymentów. Niech żyje sport!