Wybory prezydenckie 2020 - Robert Biedroń: Andrzej Duda przegra te wybory. I to na własne życzenie [ROZMOWA]
Z Robertem Biedroniem, kandydatem Lewicy na prezydenta rozmawiamy o szansach na wejście do drugiej tury wyborów, połączeniu Wiosny z SLD i skutkach wewnętrznego sporu w PiS na wynik Andrzeja Dudy. Pytamy też o awanturę wokół wprowadzenia karty równości w Poznaniu i obraźliwe słowa księdza z Kalisza. - Jeżeli opozycja będzie miała swojego prezydenta, to swoimi wetami doprowadzi on do przyspieszonych wyborów - prognozuje Biedroń.
Poznańscy radni przyjęli ostatnio Europejską Kartę Równości. Głosowaniu towarzyszył burzliwy protest jej przeciwników, według których karta promuje gender i „ideologię LGBTQ+”. Jak takie zdarzenie świadczy o Poznaniu, promowanym przecież jako miasto postępowe?
Z taką samą sytuacją miałem do czynienia w okresie prezydentury w Słupsku. Chcieliśmy jako miasto przyjąć tę kartę i próbowałem tę propozycję przeforsować przez radę miasta. Radni PiS i Platformy Obywatelskiej odrzucili ją. Przechodziłem już więc tę drogę i wiem jak jest trudno. Szczególnie kiedy nie ma poparcia tych, którzy deklarują swój liberalizm, a w momencie testu – zawodzą. Dobrze jednak, że w Poznaniu się udało. Stolica Wielkopolski pokazywała już, że potrafi być miastem tolerancyjnym i otwartym.
Choćby na przykładzie Karty Różnorodności – Słupsk przyjął ją jako pierwszy w Polsce, Poznań był drugi. Wtedy nie było takich
protestów, a dzisiaj są one podsycane politycznie, służą do ataków partyjnych. Nie widziałem masowych protestów mieszkańców w sprawie Karty Równości, zwykle są to protesty konkretnych polityków czy radnych. A trzeba pamiętać, że sama karta ma wymiar praktyczny. Rekomenduje ją Rada Europy i ma służyć wyrównywaniu szans kobiet i mężczyzn w życiu lokalnym. Ile w Poznaniu było kobiet prezydentów?
Żadnej.
Właśnie. A ile było kobiet-radnych w historii Rady Miasta Poznania? Myślę, że mniej niż mężczyzn. Czyli problem niewątpliwie gdzieś jest. Karta służy m.in. zastanowieniu się, dlaczego mężczyźni dzierżą władzę, a kobiety mają nad sobą szklany sufit. Dlatego cieszę się, że władze Poznania przeforsowały Europejską Kartę Równości. Najważniejsze, żeby była realizowana, bo ja w Słupsku nie miałem takiego szczęścia.
Pozostając na gruncie Wielkopolski – pewnie dotarły do Pana słowa księdza z Kalisza [w czasie kazania nazwał Roberta Biedronia „pedałem”, wierni zaczęli wychodzić z kościoła – dop. red.]. Zabolała Pana ta sytuacja?
Kiedy coś takiego mówi ksiądz do polityka, to polityka raczej nie boli. Boli mnie to, że Kościół cierpi. Mógłby być miłosierny, bardziej ekumeniczny, otwarty i tolerancyjny. A przede wszystkim mógłby słuchać papieża Franciszka, który nigdy nie użyłby takich słów, jak ksiądz z Kalisza. Jadę do tego miasta [rozmawialiśmy w piątek, 21 lutego, następnego dnia Biedroń był w Kaliszu – dop. red.] i chcę podziękować jego mieszkańcom za to, że wychodzili podczas tej mszy, sprzeciwiając się tym słowom. „Miłuj bliźniego swego, jak siebie samego” - mówi nauka Kościoła. To powinno być najważniejsze przesłanie. Nie mam żalu za tamte słowa, a reakcja z jaką spotkała się ta wypowiedź, pokazuje, że nie ma przyzwolenia na takie sytuacje. Aczkolwiek Kościół ma jeszcze wiele do zrobienia w kwestii otwartości.
Czytaj więcej: Ksiądz, który obrażał Roberta Biedronia w Kaliszu, przeniesiony w trybie natychmiastowym. Sprawa kazania będzie zbadana
Często wspomina Pan o przyjaźni z Jackiem Jaśkowiakiem. Przegrał on z Małgorzatą Kidawą-Błońską prawybory prezydenckie w PO. Żałuje Pan, że nie zmierzy się z nim w pierwszej turze wyborów?
Oczywiście! Przynajmniej byłoby dwóch kandydatów w miarę postępowych, bo taką częścią Platformy Obywatelskiej jest Jacek Jaśkowiak. PO postawiła jednak na konserwatywną „kotwicę” i dlatego wszyscy kandydaci w tych wyborach, poza mną, są mniej lub bardziej konserwatywni. Kibicowałem Jackowi w prawyborach. Gdyby wystartował, pewnie zastanawiałbym się czy częściowo nie robić kampanii razem z nim, ale PO wybrała kurs „na prawo”.
Gdyby w drugiej turze wyborów prezydenckich mierzyli się Andrzej Duda i Małgorzata Kidawa-Błońska, to kandydatka PO mogłaby liczyć na Pana poparcie?
To nie jest kwestia poparcia. Gdyby spojrzeć na sondaże, to w Wielkopolsce zbliżam się do Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, a na Dolnym Śląsku dzielą nas już tylko dwa punkty procentowe. Myślę, że kandydaci PiS i PO czują już na plecach mój oddech. I dobrze, bo gdy popatrzymy na ich ofertę i wizję Polski, to jest ona mniej lub bardziej konserwatywna. A ja chciałbym, żeby Polska zrobiła krok do przodu, wspierała słabszych, była bardziej sprawiedliwa, miała dobre usługi publiczne. O to walczę od lat i pośród wszystkich kandydatów jestem w tej ofercie trochę osamotniony.
Zobacz: Wybory prezydenckie 2020. Sondaż Polska Press Grupy i Dobrej Opinii. Wyniki do końca będą niewiadomą
A gdyby jednak stanął Pan przed wyborem poparcia Andrzeja Dudy, albo Małgorzaty Kidawy-Błońskiej?
Nie dam się namówić na takie gdybanie. Zdarzało mi się to w przeszłości, nie najlepiej na tym wychodziłem.
Niedawno przesądzone zostało połączenie Wiosny z SLD, mimo wcześniejszych zapowiedzi o tworzeniu nowej siły i chęci odcięcia się od „starych” partii. Wcześniej była jeszcze sprawa z niezłożeniem mandatu europosła. Czy zaufanie wyborców do Roberta Biedronia nie zostało nadszarpnięte?
Sondaże zaufania pokazują, że jest wprost przeciwnie. Zaufanie do mnie rośnie najszybciej pośród wszystkich kandydatów. Decyzja o połączeniu na Lewicy Wiosny, Razem i SLD była dobra. Dzisiaj Włodzimierz Czarzasty i Adrian Zandberg są w Sejmie, a ja w europarlamencie, gdzie pilnuję pozycji Polski. Mamy silną, lewicową drużynę. Rok temu nie do pomyślenia było, że lewica się zjednoczy i będzie miała wspólnego kandydata na prezydenta.
Co zmieniło się na tyle, że Wiosna z SLD znalazła wspólny język do tego stopnia, że tworzy wspólną partię?
Sytuacja w Polsce. Gdyby nie połączenie trzech pokoleń: mądrości i doświadczenia SLD, entuzjazmu i świeżości Wiosny oraz programowej wiarygodności Razem, pewnie nie byłoby takiego sukcesu Lewicy.
Tyle że Razem nadal zachowuje swoją podmiotowość.
Razem ma swoją odrębność, której broni. Na razie dwie największe siły na lewicy formalnie się jednoczą i prawica powinna się tego bać. I boi się, bo nasze sondaże rosną. Wszystko wskazuje, że podjęliśmy dobre decyzje i ważne by tego nie zepsuć. Trzeba podążać tą drogą i zrobić coś, co zrobił już Aleksander Kwaśniewski w wyborach prezydenckich w 1995 roku i powtórzył pięć lat później. Pora pokazać, że jest alternatywa dla prawicy, która rządzi Polską od 15 lat i podzieliła nas jak nikt inny do tej pory. To co zrobiły dwa wzajemnie wrogie sobie obozy, skutkuje największymi podziałami od 1989 roku.
Wspomina Pan o prezydencie Kwaśniewskim. Jego styl prezydentury byłby Panu najbliższy czy jednak są inne wzorce?
Prezydent Kwaśniewski jest mi najbliższy, bo jest też współautorem mojej decyzji o kandydowaniu. Namawiał mnie od kilku miesięcy, w końcu w lipcu podjęta została decyzja, że będę kandydatem Lewicy. Dla mnie jest on ogromnym autorytetem i najbardziej popularnym prezydentem w Polsce – wybranym na dwie kadencje. Samych inspiracji mam wiele – Barack Obama, Bernie Sanders, Hillary Clinton. W samej Europie, to premier Hiszpanii czy premierka Finlandii. Dzięki takim inspiracjom oferuję całkiem inną Polskę niż wszyscy na prawicy – zaczynając od Kidawy-Błońskiej, przez Kosiniaka-Kamysza, Hołownię, aż do Dudy. Oni proponują mniej lub bardziej kościelne państwo, boją się postępu.
Jak zamierza Pan realizować swoje obietnice z uprawnieniami prezydenta? Jeśli nie ma on poparcia w rządzie, to trudno mu wprowadzić w życie swoje pomysły.
Jeżeli opozycja będzie miała swojego prezydenta, to swoimi wetami doprowadzi on do przyspieszonych wyborów. Biorąc pod uwagę rosnące poparcie dla Lewicy, to wierzę, że uda się jej osiągnąć w nich bardzo dobry wynik i z poparciem lewicowego prezydenta przyjąć pomysły, na których realizację czekamy od lat. To na przykład powszechny program mieszkalnictwa, kwestie związane z: dobrym powietrzem, równością, rozdziałem państwa od Kościoła – to wszystko zostanie w pakiecie zaprezentowane i przeforsowane.
Andrzej Duda przegra wybory?
Oczywiście, że tak. Przegra na własne życzenie. Gdyby zapytał mnie Pan o to kilka miesięcy temu, to miałbym wątpliwości. A dzisiaj przez środkowy palec Lichockiej, Mariana Banasia, służby specjalne, zachowanie PiS i samego prezydenta, Duda stał się kompletnie niewiarygodny. Przespał pięć lat, PiS ściąga go swoimi działaniami w dół. Czasami wydaje mi się, że oni robią to celowo, bo chcą przegrać tę prezydenturę. Ciekawe dlaczego.
Co ta porażka oznaczałaby dla PiS?
Koniec. Przyspieszone wybory parlamentarne i miażdżące zwycięstwo opozycji, w tym Lewicy. Czego sobie i wszystkim życzę. Dzisiaj scenariusz z porażką Andrzeja Dudy jest bardzo realny. Sondaże jego i PiS spadają na łeb, na szyję. Czuję w kościach, że opozycja wygra te wybory. Co więcej – będzie to wygrana postępowego kandydata. A jest tylko jeden.
Jako jedną z ewentualnych przyczyn porażki Andrzeja Dudy wymienia Pan sytuację z Marianem Banasiem, szefem NIK i ostatnimi działaniami służb specjalnych. Wewnętrzna wojna jest toczona na oczach wszystkich. Jak Pan to ocenia?
PiS nie wytrzymał ciśnienia. Przed wyborami coś pękło. Zobaczyliśmy prawdziwe oblicze tej partii, którego idealną ilustracją jest
środkowy palec posłanki Lichockiej. Widać jak zdegenerowana jest dzisiaj ta struktura, jaka panuje w niej degrengolada. Nie rządzi interes państwa i dobro wspólne, ale interes poszczególnych działaczy partyjnych. Myślę, że wielu wyborców PiS czuje się dzisiaj oszukanych i rozczarowanych. Miało być prawo, sprawiedliwość, empatia, solidarność. Mamy bezprawie, brak solidarności, empatii i mnóstwo nienawiści. Dzisiaj król jest nagi i to rozczarowujące dla wyborców PiS, których bardzo mi szkoda. Daje to jednak nadzieję, że coś może się w polskiej polityce zmienić.
Wydaje się, że warunkiem zwycięstwa opozycji jest całkowite zjednoczenie w drugiej turze wyborów, podobne jak miało to miejsce w wyborach do Senatu. To jest możliwe?
Nie ma innego scenariusza. Opozycja musi się dogadać w drugiej turze, ale nie bez określenia konkretnej wizji państwa. Potrzebne są jasne ustalenia – nie wracamy do tego co było. Przecież PiS wygrał przez to, że PO sobie nie radziła. Wiele osób było rozczarowanych jej rządami, szczególnie pod koniec. Trzeba zrobić odważny krok do przodu i jest tylko jeden kandydat, który nie będzie się tego bał.