Wybory do Sejmu 2019. Politolog: Wygrana PiS raczej pewna.
Rozmowa z prof. Szymonem Ossowskim, politologiem i prodziekanem Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM, na temat kampanii wyborczej oraz zbliżających się wyborów do Sejmu i Senatu.
Do wyborów parlamentarnych pozostało zaledwie kilka dni, co oznacza, że kampania wyborcza powinna być już w pełni. Jednak czy przy okazji tych wyborów rzeczywiście możemy mówić o kampanii wyborczej?
Przede wszystkim możemy mówić formalnie o kampanii wyborczej, która trwa już od sierpnia. Natomiast nie da się ukryć, że intensywność działań polityków wzrosła dopiero niedawno. Najlepszym dowodem na to, że kampania dobiega do końca są
bezpłatne telewizyjne audycje komitetów wyborczych, emitowane w telewizji publicznej. Ponadto odbyły się pierwsze debaty, tematyka wyborcza zajmuje coraz więcej miejsca w mediach, a politycy „spoglądają” na nas z billboardów, autobusów i plakatów oraz pojawiają się w mediach społecznościowych. Najważniejsze narzędzia politycznego PR i reklamy zostały wdrożone. Mamy za sobą też konwencje, padły konkretne obietnice, więc kampania już jest w pełni. Pamiętajmy też, że wiele osób zaczyna interesować się wyborami dopiero niedługo przed dniem głosowania, a część dopiero w ostatniej chwili podejmuje decyzje wyborcze.
Jak pan ocenia rozmach obecnej kampanii?
Zapewne rozmach powinien być większy, ale moim zdaniem nie odbiega znacząco od poprzednich kampanii. To może wynikać z faktu, że na starcie kampanii mieliśmy wakacje a same wybory odbywają się dość wcześnie. Z tego powodu można odnieść wrażenie, że ta kampania jest mniej intensywna niż poprzednie. Można jednak zauważyć już znaczną aktywność polityków, choć oczywiście wszystko zależy też od konkretnych kandydatów. Obserwujemy zarówno bardzo aktywnych kandydatów, jak i takich, którzy znaleźli się są na listach, żeby wypełnić wszystkie miejsca i nie mając szans, nie prowadzą intensywnej kampanii.
Czytaj też: Wybory do Sejmu 2019: Wojciech Jankowiak vs Katarzyna Ueberhan w debacie "Głosu Wielkopolskiego"
W ostatnich dniach można spodziewać się większego rozmachu ze strony polityków?
Teoretycznie w ostatnim tygodniu powinno być najostrzej i wtedy powinny pojawić się ostre ataki na politycznych oponentów. W takiej sytuacji przeciwnik nie będzie miał bowiem czasu na reakcję i skuteczną odpowiedź, a nawet proces w trybie wyborczym.
A jak pan ocenia dotychczasowy przebieg kampanii? Czy to jest kampania merytoryczna, oparta na programach, czy kampania oparta na emocjach i przekazie negatywnym w stosunku do innych ugrupowań?
Rok 2015 pokazał, że kampania negatywna jest skuteczna. Wtedy kampania PiS i Andrzeja Dudy była bardzo negatywna, ostro atakowano rząd PO-PSL i prezydenta Komorowskiego, z wiadomym skutkiem. W ostatnich latach przekaz negatywny odgrywa coraz większe znaczenie. Jednak w każdej kampanii muszą pojawić się równolegle elementy pozytywne, czyli konkretne obietnice jak podniesienie płacy minimalnej czy darmowy internet. PIS i KO opublikowały bardzo obszerne programy. Nikt ich oczywiście nie przeczyta, ale trudno im zarzucić, że nie sformułowały konkretnych propozycji i obietnic. Faktem jest, że w kampanii nie ma za bardzo merytorycznej dyskusji, dominuje wzajemne przerzucanie się argumentami ad personam i straszenie przeciwnikiem. PiS straszy odebraniem przez Koalicję Obywatelską świadczeń socjalnych, zaś KO stale podkreśla ograniczanie praw obywatelskich i zawłaszczanie instytucji państwowych. Obie strony podnoszą również kwestie światopoglądowe. Mamy starcie liberalnego indywidualizmu z konserwatywną wspólnotą. A propos reklam i billboardów, zauważmy, że w Poznaniu są widoczne banery Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, mimo że ona stąd nie startuje. Wyglądają jak z kampanii prezydenckiej.
To już element kampanii wyborczej przed wyborami prezydenckimi w 2020 roku?
Opozycja powinna już dziś mieć pomysł na prezydenturę. PiS też odpowiednio wcześniej wybrało ze swojego szeregu Andrzeja Dudę jako kandydata na prezydenta. Z pewnością Małgorzata Kidawa-Błońska ma się kojarzyć z liderką. KO musiała wybrać nowego lidera, skoro Grzegorz Schetyna negatywnie kojarzył się nawet niektórym wyborcom Koalicji Obywatelskiej. W tym sensie jest to podobna sytuacja do 2015 roku, kiedy to Beata Szydło została kandydatem na premiera.
Patrząc na „jedynki” PiS i KO w Poznaniu, czyli odpowiednio Jadwigę Emilewicz i Joannę Jaśkowiak, łatwo można dostrzec dużą różnicę w ich kampanii wyborczej. Dlaczego?
Moim zdaniem to wynika z innej strategii obu partii. Koalicja Obywatelska wygra wybory w Poznaniu. Zazwyczaj osoby, które mają większe szanse nie dążą do bezpośredniego starcia, dlatego bardziej aktywna jest pani Emilewicz. To ona musi zabiegać o głosy w bardzo trudnym okręgu, gdzie Koalicja Obywatelska ma znaczną przewagę. Z tego też względu jej kampania wydaje się bardziej aktywna. Jednak z drugiej strony jeżdżąc samochodem mam wrażenie, że więcej jest plakatów Joanny Jaśkowiak niż Jadwigi Emilewicz.
Czy unikanie debat przez Joannę Jaśkowiak faktycznie wynika z faktu, że ma duży handicap startując z listy Koalicji Obywatelskiej, czy po prostu ona sama oraz KO obawiają się tego, że merytorycznie minister Emilewicz wygrałaby debatę?
Na pewno Jadwiga Emilewicz, jako minister, ma większą aktualną wiedzę o funkcjonowaniu państwa. Z drugiej strony to Joanna Jaśkowiak jest z Poznania, a w debatach nie chodzi o pogłębioną merytoryczną rozmowę, lecz częściej o pytania typu gdzie jest rynek Jeżycki. I w tej kwestii to ona lepiej jako poznanianka może wypaść. Skoro Jarosław Kaczyński swego czasu przegrał debatę m.in. przez cenę jabłek, to debatę można wygrać nie statystyką gospodarczą, ale wiedzą o tym, co i gdzie dzieje się w mieście. Dlatego trudno powiedzieć, kto wygrałby taką debatę. Z pewnością obie kandydatki są dobrze wykształcone i doświadczone, dlatego o zwycięstwie mogłoby zadecydować przygotowanie natury czysto komunikacyjnej – sposób mówienia, pewność siebie, umiejętności retoryczne.
Zobacz też: Wybory do Sejmu 2019: Adam Szłapka vs. Szymon Szynkowski vel Sęk w debacie "Głosu Wielkopolskiego"
W ostatnich dniach obie kandydatki miały okazję wymienić kilka ciosów między sobą. Najpierw Joanna Jaśkowiak wyemitowała swój spot, na który szybko odpowiedział sztab minister Emilewicz publikując filmik #GdzieJestJoanna? Potem, po kradzieży roweru minister Emilewicz, pani Jaśkowiak zaoferowała jej swój. Czy te akcje zostały dobrze poprowadzone?
Spot Joanny Jaśkowiak został zrealizowany w ciemnych barwach. On nie jest optymistyczny i pozytywny, jak klasyczne spoty. Z drugiej strony nie ma też wyraźnie określonego przeciwnika jak w spotach negatywnych. Pojawia się więc pytanie, jak zostanie odebrany. Z jednej strony, nie będąc klasycznym spotem, może zostać zauważony, gdyż odróżnia się od innych, ale z drugiej strony może nastąpić też efekt bumerangowy. Joanna Jaśkowiak skupiła się na walce o praworządność i w przypadku wielkich miast, jak Poznań, w którym odbywały się Łańcuchy Światła, jest to całkiem racjonalne. Z kolei zaczepki między dwoma kandydatkami są normalne. Humorystyczna odpowiedź #GdzieJestJoanna? na pewno zwraca uwagę, a ludzie to śledzą. Z kolei ze strony Joanny Jaśkowiak dobrą reakcją była oferta pomocy minister Emilewicz po kradzieży jej roweru. Tak się robi politykę w lżejszej wersji.
PiS jest zdecydowanym faworytem tych wyborów. Jego wygrana jest przesądzona?
To, że zwycięży PiS, jest raczej pewne, lecz pojawia się pytanie czy jest w stanie bez problemów uzyskać większość bezwzględną w Sejmie.
Wśród sympatyków PiS słychać nawet głosy o większości konstytucyjnej.
To akurat nie wydaje się realne, nawet w połączeniu z Konfederacją, gdyby weszła do Sejmu.
O co walczy w takim razie opozycja?
Opozycja złożona z KO, PSL, SLD może walczyć o to, by przy dużej mobilizacji niechętnego partii rządzącej elektoratu uzyskać, przy dużym szczęściu, łącznie więcej niż 230 posłów, choć będzie to bardzo trudne. Poza tym może po cichu liczyć też na łącznie ponad 50 miejsc w Senacie, skoro w większości okręgów jest jeden kandydat z opozycji. Za PiS na pewno przemawia system liczenia D'Hondta. Przy równym poparciu PiS oraz opozycji na poziomie np. 45 procent, więcej mandatów w Sejmie zbierze PiS. O zwycięstwie zadecyduje mobilizacja elektoratów oraz wyniki małych ugrupowań. Jeśli PiS zmobilizuje elektorat małomiasteczkowy tak, jak było to w wyborach do Europarlamentu, to może bez problemu uzyskać większość bezwzględną. Natomiast opozycja musi walczyć o mobilizację elektoratu w dużych i średnich miastach tak, jak było to w wyborach samorządowych w 2018 roku.
Czy opozycja postąpiła słusznie startując w wyborach jako trzy osobne ugrupowania, a nie jedno, jak w wyborach do Parlamentu Europejskiego?
Rozdrobnienie na trzy bloki jest raczej błędem. Opozycja powinna iść albo razem, albo jako dwa bloki np. obecna KO z PSL jako jeden i Lewica jako drugi. Obecny układ zwiększa szanse PiS, lecz pamiętajmy o tym, że dla PiS zagrożeniem jest Konfederacja. To ona zabierze wyborców PiS, a nie zapominajmy, że Jarosław Kaczyński w przeszłości wielokrotnie mówił o strategii, że na prawo od PiS powinna być już tylko ściana. Dlatego gdyby Konfederacja weszła do Sejmu, to odebrałaby mandaty PiS i to ona stanowi dziś problem dla partii Jarosława Kaczyńskiego. Z kolei w przypadku opozycji trzeba też pamiętać, że wcale nie jest pewne, że do Sejmu dostanie się np. PSL razem z Kukiz'15, gdyż jest to mało wiarygodny sojusz dla dotychczasowych wyborców obu ugrupowań. A im mniej ugrupowań w Sejmie tym lepiej dla PiS.
Ze strony opozycji można jednak słyszeć głosy, że start jako oddzielne ugrupowania z własnymi programami powoduje, że zyskają one większą wiarygodność wśród wyborców niż gdyby startowały wspólnie jako jeden blok, który łączy tylko niechęć do PiS.
Gdyby jednak Polacy mieli wybór PiS albo inne ugrupowanie, to przeciwnicy PiS oddaliby raczej głos na rywali. Polacy często głosowali przeciw niż za. W przypadku opozycji pojawia się z pewnością pytanie, czy uda jej się pozyskać tych wyborców, którzy w przypadku wspólnego bloku nie poszliby zagłosować, a na to trudno odpowiedzieć. PiS robi bowiem wiele żeby wygrać wybory i stosuje strategię przekazywania kolejnym grupom społecznym konkretnych „prezentów” i tym samym zdobywać ich głosy. Niedawno przeprowadzono badania, w których sprawdzano motywacje działania wyborców. W przypadku PiS największą część elektoratu nie stanowił wcale twardy elektorat, ale ludzie którzy liczyli na poprawę swojej sytuacji materialnej. W tym względzie PiS wyprzedził PO, która przez lata inwestowała np. autostrady i inną infrastrukturę.
Obietnice wyborcze poszczególnych partii są możliwe do zrealizowania, czy jest to typowe ściganie się kto da więcej?
Mam nadzieję, że one nie zostaną zrealizowane, bo wtedy prawdopodobnie czeka nas druga Grecja, zwłaszcza gdy przyjdzie kryzys. Ale na pewno w jakimś stopniu będą wprowadzane. Zwróćmy jednak uwagę, że obecnie mamy bardzo dobrą sytuację gospodarczą, co musi się prędzej czy później skończyć. Dlatego nie wierzę w to, że wszystkie obietnice wyborcze będą zrealizowane. Już to, co wprowadził PiS, powoduje, że nasz budżet jest bardzo napięty i rząd szuka dodatkowych wpływów.
Co może PiS osiągnąć w Poznaniu? To od lat jest bastion PO i teren trudny dla partii Jarosława Kaczyńskiego. Czy PiS może przebić dotychczasowy szklany sufit i zdobyć cztery mandaty lub nawet wygrać w Poznaniu?
Nie wierzę w czwarty mandat PiS, choćby dlatego, że Lewica ma szansę na mandat z Poznania. Już wybory samorządowe i zwycięstwo Jacka Jaśkowiaka oraz innych prezydentów największych miast pokazało, jak istotny jest obecnie w Polsce podział na duże miasta i prowincję. Chociaż w Poznaniu PiS nie ma szans na zwycięstwo, to musi walczyć, bo każdy głos jest liczony w skali kraju i okręgu wyborczego. Warto też pamiętać, że na południu i wschodzie Wielkopolski PiS ma już poważne szanse na wygraną. Dlatego też, pomimo bliskości wyborów, jeszcze wiele może się w tej kampanii wydarzyć.