Krzysztof Błażejewski

Wybory do bydgoskiej Rady Miasta w czasach PRL. Czy można je w ogóle nazywać wyborami, czy tylko plebiscytem?

Wybory jako wielki obywatelski obowiązek - w PRL-u nadawano im wyjątkowy charakter Fot. archiwum „Expressu” Wybory jako wielki obywatelski obowiązek - w PRL-u nadawano im wyjątkowy charakter
Krzysztof Błażejewski

Rada Miasta w czasach PRL-u nosiła nazwę Miejska Rada Narodowa, a funkcję prezydenta miasta pełnił przewodniczący Prezydium Rady.

Ustrój Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, nazywany dziś ironicznie „jedynym słusznym” był z góry określony, a od podstawowych zasad nie mogło być żadnych odstępstw. Nazywano go demokracją ludową, ale z rzeczywistą demokracją nie miał wiele wspólnego, natomiast władza dbała o pozory. Oficjalnie obowiązywała wolność sumienia i wyznania, były demokratyczne, pięcioprzymiotnikowe wybory i samorządowe władze miast i województw. To było jednak fikcją na użytek zewnętrzny i dla ludzi niewykształconych, których wówczas w Polsce było wielu.

Tylu, ile trzeba

Najistotniejszą cechą „zabezpieczenia” wszystkich wyborów w PRL-u, w tym również samorządowych, było dopuszczenie do grona kandydatów wyłącznie „swoich” ludzi. W tym celu aktywizował się przed każdą wyborczą turą Front Jedności Narodu, którego działacze przygotowywali listy wyborcze kandydatów. Miejsca na listach były rozdzielane ściśle według klucza partyjnego, pozwalano tam się też znaleźć aktywnie wspierającym politykę państwa działaczom katolickim oraz osobom bezpartyjnym, za to w pełni identyfikującym się z linią programową władzy i pełniącym jakieś znaczące funkcje zawodowe czy też społeczne. Tacy ludzie byli szczególnie pożądani, ponieważ swoją postawą legitymizowali „demokrację ludową”.

Początkowo kandydatów było tylu, ile... miejsc w radzie, potem, po październikowym przełomie, zdecydowano się dla pozoru powiększyć tę liczbę o pewien „naddatek”. By uniknąć jednak niespodzianek, zasadą było liczenie głosów nie według postawionych krzyżyków przy nazwiskach, ale dokonywanych skreśleń.

Kto skreśla, ten wróg

W PRL-u promowano ideę „głosujemy bez skreśleń”, co w praktyce oznaczało wrzucenie do urny „czystej” kartki. W takim przypadku głos liczył się jako oddany na „właściwych”, pierwszych na liście kandydatów. Z „głosowaniem bez skreśleń” urządzano wielkie propagandowe hucpy, przy okazji dochodziło do licznych oszustw i fałszerstw przy urnach, bowiem „kontrolę” w czasie wyborów pełnili „swoi” ludzie.

9 lat „z urzędu”

Pierwsze powojenne wybory rady miasta Bydgoszczy odbyły się dopiero... 9 lat po zakończeniu wojny! Pierwszą radę, zaraz po wyzwoleniu, powołano „z urzędu”: w większości byli to przybysze z Kongresówki, zaufani i sprawdzeni „towarzysze”, choć nieznani na miejscowym gruncie, ani tym samym nie mający specjalnego rozeznania w terenie. Nie brakowało kompromitujących sytuacji, z których tylko niektóre widziały światło dzienne. Radni potrafili całymi miesiącami przebywać poza Bydgoszczą, przez rok nie stawiać się na sesje albo popadać w konflikt z prawem, co skwapliwie wyciszano.

Pozostało jeszcze 41% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Krzysztof Błażejewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.