- Jesteśmy w obliczu kolejnej tragedii narodowej. Ludziom odebrano logikę grając emocjami i znowu PO i PiS grają w tę samą grę co od lat. Myślę, że to jest moment, szczególnie, że słupki poparcia pokazują ogromny przepływ - niedawno kandydatka PO miała kilka procent, a Dudzie spada. Być może jest czas na rozmowy by wystawić jednego kandydata, nie przeciwko PiS-owi, ale przeciwko PO i PiS-owi. W ten sposób chciałbym rozmawiać i pokazać problem duopolu partyjnego - mówi w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim" Paweł Tanajno, bezpartyjny kandydat na prezydenta RP, organizator Strajku Przedsiębiorców oraz od niedawna mieszkaniec Gdańska.
Zacznę od gratulacji z uśmiechem. W środę apelował pan do premiera o otwarcie granic strasząc, że znowu wyprowadzi pan na ulice przedsiębiorców. Po paru godzinach tak się stało: premier ogłosił, że otworzy granice.
Jest panika w obozie władzy. Premier i minister zdrowia, po buńczucznych zapowiedziach o tym, jak oni swoim socjalistycznym umysłem uratują kraj przed epidemią, zdali sobie sprawę, że wirus rządzi się swoimi prawami. Jedyną obroną przed wirusem jest odporność naszego organizmu. Teraz ratują to co się da, aczkolwiek z przyczyn politycznych zachowują stan epidemii. Gospodarkę uwolnili już prawie w całości, ale zawsze im się to przyda by nas znowu nastraszyć i ograniczyć nasze prawa obywatelskie. Być może potrzebny jest kolejny strajk, który pokaże, że to szaleństwo związane z kwarantanną to wielki niewypał.
Panu te ograniczenia nie przeszkadzały, kiedy w maju organizował pan strajki przedsiębiorców w Warszawie, w których wzięły udział setki osób z różnych części Polski.
Wszystkie nasze akcje były legalne. Nie można było rozporządzeniem ograniczać praw obywateli wynikających z konstytucji i ustaw. Wszystkie sądy rozpatrujące decyzje prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego by nie rejestrować naszych demonstracji, stwierdziły, że on żadnego zakazu nie wydał. Warto wspomnieć, że przez 30 lat, tak nas stłamszono mentalnie, że duża część społeczeństwa zapomniała, że miasta nie muszą wydawać zezwoleń na demonstracje. Po 1989 roku wszystkie demonstracje są na zasadzie zgłoszenia. Władza ma prawo weta, niezgody, czego Rafał Trzaskowski nie zrobił w sposób prawidłowy, co stwierdziły sądy.
Ze strony premiera, ale też ministra zdrowia słychać często zdziwienie, że obywatele zapominają o trwaniu epidemii nie noszą maseczek, gromadzą się, podczas gdy sami nie dają im dobrego przykładu.
Od 2013 roku walczę o to by zbiorowe decyzje w ramach referendum i weta obywatelskiego, były mądrzejsze od decyzji polityków. Politycy pokazali, że nie potrafią przepracować optymalnego sposobu na walkę z wirusem, nie potrafili przeprowadzić kwarantanny selektywnej. Podjęli decyzję najgorszą z możliwych, która doprowadziła do recesji, bezrobocia, niszczenia firm i jednocześnie mają rekordową dzienną liczbę zachorowań. Mądrość Polaków stoi dalej niż mądrość polityków. Polacy oswoili się z myślą, że na wirusa nie pomogą im szczepionki czy kwarantanna.
Co słyszał pan podczas strajków od przedsiębiorców, którzy podczas kryzysu spowodowanego epidemią musieli zamykać firmy, zwalniać pracowników lub wysyłać ich postojowe oraz mieli mniejsze obroty?
Przede wszystkim walczyliśmy o godność, prawdę i wolność. Kłamcy z rządu na powerpointowych prezentacjach opowiadają, że uratowali 2,5 miliona miejsc pracy, że do firm płyną miliardy. To było kłamstwem. Te ich tarcze to są kwoty niewspółmierne do strat, które spowodowali. A te miejsca pracy udało się uratować dzięki przedsiębiorcom, którzy uruchomili swoje oszczędności i własnym sumptem starali się utrzymać miejsca pracy mając nadzieję, że gospodarka ruszy. Wobec tej lawiny kłamstw powstały te protesty. Ciężko mówić, że mieliśmy nadzieję, że rząd jest w stanie uratować gospodarkę przed kryzysem, który wywołał. Walczyliśmy o to by zatrzymać to szaleństwo, bo im szybciej byśmy to zrobili, tym szybciej gospodarka wróciłaby do działania i przechorowalibyśmy chorobę.
Co panu dały politycznie te protesty?
W ogóle nie strajkowałem politycznie. Nie obliczałem tego na osobisty zysk. Chodziło mi o kwestie gospodarcze. Do przedsiębiorców dołączyło mnóstwo obywateli, którzy zrozumieli, że pracownicy i przedsiębiorcy jadą na tym samym wózku. Wbrew temu co twierdzi Jarosław Kaczyński w swojej marksistowskiej wizji społeczeństwa, nie ma konfliktu między pracownikami a pracodawcami. Jest konflikt z rządem. Politycy żerując na nas i niszcząc gospodarkę pokazali, że są beztroscy, a my musimy płacić za ich błędy. Jeżeli pyta pan o zysk polityczny, to jedyny jaki widzę i z czego się cieszę, to budowa ducha solidarności, coś co było w latach 80. Widać zrozumienie, że podział na partie jest coraz bardziej wątpliwy. Nie dzielimy się na prawicę i lewicę, ale na tych co pracują i na tych co na nas żerują. To jest największy sukces tej solidarności społecznej. Nie widzę to swojego osobistego interesu politycznego, ale widzę nasz zysk w świadomości obywatelskiej.
Czy na tych protestach buduje pan partię "Strajk Przedsiębiorców"? Ruszył pan w Internecie z inicjatywą, w której można zgłaszać firmy, które ucierpiały podczas epidemii, by wspólnie domagać się rekompensat od państwa.
To dwie oddzielne kwestie: organizacja oraz odszkodowania. Partii nie buduję. Ona jest reakcją na kolejną zapadłość prawną polskiego systemu prawnego. Chodzi o możliwość tworzenia związków przedsiębiorców. Są związki pracodawców, to spadek po komunie, w której były duże zakłady pracy. To się zmieniło. Największy dochód dla państwa generują małe firmy, które często nikogo nie zatrudniają. One nie mają możliwości zrzeszania się. Nawet gdyby chciały, to na przeszkodzie stoi ustawa o Radzie Dialogu Społecznego. Ona stawia warunki, że partnerem rządowym mogą być organizacje zrzeszające pracodawców zatrudniających 300 pracowników. Małe i średnie przedsiębiorstwa nie mają w Polsce szans by ich głos był słyszany. To poczucie braku reprezentacji. Fundacje i stowarzyszenia przedsiębiorców są kompletnie lekceważone. Jeżeli chcemy działać na rzecz wolności i poprawy sytuacji sektora prywatnego, to nie ma lepszego wyjścia niż partia. Mali przedsiębiorcy sami chcą założyć taką partię. Tak jak politycy weszli z butami w życie gospodarcze, tak samo my możemy w ramach rewanżu wejść z butami w ich życie.
Czyli jednak myśli pan o partii.
Są różne pomysły na formę zorganizowania. Partia jest jedną z nich. Jest pomysł zakładania spółek, będących alternatywą dla spółdzielni. Małe firmy gromadząc się w dużą spółkę mogłyby tworzyć wspólne przedsięwzięcie. Takie projektu funkcjonują na Śląsku w branży budowlanej.
Ma pan pomysł jak wpływać na politykę? Oprócz wywierania presji społecznej strajkami ulicznymi?
Mam nadzieję, że to będzie wpływać coraz bardziej. Już teraz widzę ogromny dylemat i ogromne zderzenie tej siły, którą buduje Strajk Przedsiębiorców ze schematem PO-PiS, który jest budowany od 15 lat. To pułapka logiczna polegająca na tym, że ludzie są wściekli na to co robi PiS i głosują przeciwko PiS. Ludzie głosują więc na PO. To nie są głosy za PO, tylko przeciwko PiS. Co będzie za następne 4 lata? Znowu nas wkurzy PO, tak jak nas wkurzyła ostatnio i znowu będziemy głosować na PiS. Ci co głosują na PO, automatycznie głosują na PiS, bo to im daje paliwo na kolejne lata. Ważna jest świadomość Polaków. Głosowanie za PO, to nie jest głosowanie przeciwko PiS-owi, tylko za tym by PiS miał przerwę i poszedł na chwilę na ławkę rezerwowych. Jeżeli chcemy pozbyć się PiS-u i PO, to należy wybrać warianty alternatywne. Teraz jest świetna okazja ku temu, bo wybory prezydenckie mają dwie tury. Można zrobić sobie np. egzamin w pierwszej turze, co by było gdybyśmy nie głosowali na PiS i PO, a potem w drugiej turze wybrać emocjonalnie kandydata, który powstrzyma PiS, czyli nawet zagłosować na Trzaskowskiego. W pierwszej turze nie trzeba się kierować nienawiścią.
Zraził się pan do partyjności?
Nigdy nie byłem w żadnych partiach. Platforma Obywatelska to rok 2003. Nie byłem działaczem, tylko przedsiębiorcą z Warszawy. Dałem się jej zwieść i na początku było super, bo na początku był to ruch obywatelski. Tu w Gdańsku szaleli Donald Tusk czy Maciej Płażyński, ale w Warszawie nie było struktur politycznych, mało rozmawialiśmy o polityce. Rozmawialiśmy o tym, o czym rozmawiamy na Strajku Przedsiębiorców, czyli jak zmienić faktycznie, a nie pozornie, Polskę. Było super dopóki Tusk nie dogadał się z Pawłem Piskorskim, który zalał PO swoimi działaczami. Potem bardzo długo byłem zrażony do polityki, aż przyszedł Janusz Palikot, który miał być nową PO. Zanim skręcił ostro na lewo stawiał na wolność gospodarczą i mówił to, co było miodem na moje serce. Nigdy nie byłem członkiem Ruchu Palikota. Mój związek z Palikotem polegał na tym, że przez parę miesięcy, przed powstaniem formalnych struktur, działałem z ludźmi na rzecz liberalnego odnowienia. Było widać, że powielanie schematów partyjnych się tam nie sprawdza. Potem powstał pomysł Demokracji Bezpośredniej, czyli czegoś co funkcjonuje w Szwajcarii czy Kalifornii. To system, w którym politycy są ściśle kontrolowani przez suwerena, ale nie w formie wyborów, ale w kwestii spraw bieżących. Obywatele nie mają wpływu na sprawy bieżące, ale mają prawo weta. Przy tarczy antykryzysowej okazało się, że PiS łamie prawa pracownicze. W takich krajach jak Szwajcaria obywatele mają prawo się wypowiedzieć i postawić weto poprzez referendum. Od 2013 roku, ludzie, którzy zawiedli się na różnych formacjach, którym na sercu była obywatelskość, budowali partię Demokracja Bezpośrednia. Tam o wszystkim decydowało walne zgromadzenie. Stamtąd kandydowałem w 2015 roku na prezydenta, chodziło o promocję tej idei. Co do Kukiz '15, nigdy nie byłem nawet w tym stowarzyszeniu.
Startował pan z jego listy, nawet tutaj na Pomorzu.
Paweł Kukiz zaprosił mnie i Jacka Wilka, jako swoich konkurentów. Uważał, że musimy stworzyć koalicję różnych środowisk jako opozycję do PO-PiS-u. Startowałem nie jako człowiek ruchu Kukiza, ale jako jego kontrkandydat, którego zaprosił na listę.
Wyobraża sobie pan np. teraz taką koalicję kandydatów na prezydenta, ale przed wyborami prezydenckimi?
Jesteśmy w obliczu kolejnej tragedii narodowej. Ludziom odebrano logikę grając emocjami i znowu PO i PiS grają w tę samą grę co od lat. Myślę, że to jest moment, szczególnie, że słupki poparcia pokazują ogromny przepływ - niedawno kandydatka PO miała kilka procent, a Dudzie spada. Być może jest czas na rozmowy by wystawić jednego kandydata, nie przeciwko PiS-owi, ale przeciwko PO i PiS-owi. W ten sposób chciałbym rozmawiać i pokazać problem duopolu partyjnego. Nie prowadzimy żadnych rozmów, ale to moja wizja tego co przez te dwa tygodnie może się wydarzyć. Pewnego rodzaju umowa jaką miał kiedyś Paweł Kukiz z Januszem Korwin-Mikkem, która nie została skonsumowana, ale może powinna powstać koalicja kandydatów anty PO i PiS, kandydatów antysystemowych, którzy chcą zmian. Może powinno być wypracowane minimum programowe. Kandydat powinien może zostać jeden, taki, który może pokonać kandydatów PO i PiS.
Na ostatniej prostej kampanii sztab prezydenta narzuca nam tematy światopoglądowe.
Sprostujmy. Nie sztab prezydenta, ale sztaby PO i PiS próbują grać w tę samą grę co od kilkunastu lat. Zamiast rozmawiać o tym, że niszczą państwo, o gruntownych zmianach systemu emerytalnego, zamiast mówić o podwyżkach płac wypłacając pracownikom na rękę pensję brutto zamiast transferować środki do ZUS-u, zamiast rozmawiać o istotnych sprawach gospodarczych, śpiewają tę samą piosenkę co zawsze. To działa. Trzeba rozmawiać o tym, że jesteśmy w stanie odsunąć PiS i PO od władzy. Im zależy byśmy ciągle się tym interesowali.
A pan ma w tej sprawie swoje zdanie?
Mam swoje zdanie, ale robię wszystko by w tej kampanii nie dać się wpisać w tę retorykę, bo to służy PiS-owi i PO. Nie służy obywatelom, ani zmianom w Polsce.
Od niedawna mieszka pan w Gdańsku. Co tu pana sprowadziło?
Mieszkam tu od dwóch lat, a sprowadziło mnie zdrowie. Niestety w Warszawie jesteśmy ofiarami głosowania przeciwko PiS albo PO - gdy Lech Kaczyński był kiedyś prezydentem, gdy warszawiacy głosowali przeciwko Piskorskiemu. Nic w tym mieście się nie robi oprócz zajmowania się polityką. To republika deweloperów. Jestem całym sercem za tym, o co walczy Janek Śpiewak. On pokazuje, że te dwie partie w tej sprawie świetnie współgrają. W tę całą aferę reprywatyzacyjną są zamieszani samorządowcy z PiS-u i z PO. Nie dbają o życie Polaków i Warszawa stała się nieprzyjemnym miejscem do mieszkania. Nikt nic nie robi ze smogiem, a ja jestem astmatykiem. Przyjechałem do Gdańska i nie muszę używać leków na astmę. Gdy wracam do Warszawy, po dwóch dniach muszę je zażywać. To pokazuje różnice w poziomie życia.
Nie myśli pan by zaangażować się w życie polityczne Gdańska?
Nie. Współpracuję blisko z Jackiem Hołubowskim (radnym dzielnicy Orunia-Św. Wojciech-Lipce, byłym kandydatem na prezydenta Gdańska z ruchu obywatelskiego Gdańsk Tworzą Mieszkańcy - red.), jeżeli on będzie chciał się angażować, to ma moje pełne wsparcie. Ja czuję się tutaj gościem, nie byłbym wiarygodny jako samorządowiec gdański. Być może będę startował w kolejnych wyborach na prezydenta Warszawy i będę po raz kolejny próbował przekonać warszawiaków by nie dawali się nabrać na lepy pt. antyPiS czy antyPO, czy bzdury, które mówili Patryk Jaki i Rafał Trzaskowski o sześciu liniach metra w ciągu jednej kadencji, ale skupiłbym się na zdrowiu i na tym co zrobić, by w Warszawie można było lepiej żyć.