Wyborcy Trumpa wierzą, że przywróci amerykańskie wartości [rozmowa]
Ostatnie dni amerykańskiej kampanii wyborczej. - Myślę, że Trump ma dobre kwalifikacje do bycia prezydentem - mówi Nicholas Siekierski, Amerykanin doktoryzujący się w PAN.
- W ostatnim biuletynie Instytutu Wolności napisał pan artykuł „Trump nieodwracalnie zmienił amerykańską politykę”. Jak?
- Donald Trump stworzył spór wewnątrz Partii Republikańskiej i duża część jej członków straciła zaufanie do partyjnych przywódców. Widzą, że ideologia i polityka, którą uprawiają republikańscy liderzy, są bardziej zbliżone do wartości Demokratów niż ich własnych. Trump zaprezentował im alternatywę i pokazał, że on te ich wartości popiera. Myślę, że Partia Republikańska będzie już na zawsze zmieniona. W przypadku kiedy Trump by przegrał, możliwe jest nawet, że przestałaby istnieć albo stałaby się trzecią partią, a powstałoby ugrupowanie zorganizowane wokół wartości, które reprezentuje Trump.
- Czy o niezwykłości Trumpa na scenie politycznej w USA świadczy m.in. jego aktywność w internecie? To mu pomoże?
- Zobaczymy za parę dni, ale myślę, że Trump bez mediów społecznościowych nie miałby szans. Dzięki nim ma bezpośredni kontakt ze swoimi zwolennikami. Inaczej to wszystko byłoby przefiltrowane przez media masowe, które w tych wyborach pokazały swoją polityczną stronniczość, o której wielu ludzi mówiło już od dawna. Myślę, że mniej chodzi o ideologię - wielu dziennikarzy i ludzi mediów nie zgadza się z Trumpem - a bardziej o to, że jest on wielkim zagrożeniem dla całego establishmentu. Trump nie polega na starych mediach i ma swój własny system, kanał medialny oparty na Twitterze, Facebooku czy YouTube. To zupełnie nowa kampania medialna, która pozwala dotrzeć mu do ludzi bez pośredników.
- Myśli Pan, że niektórzy ludzie szczególnie ci starsi, zaczęli oni korzystać z internetu specjalnie dla Trumpa?
- Pewnie coś w tym jest. Ludzie nie chcą czekać, aż CNN czy Fox News pokaże jakiś kawałek jego wypowiedzi. Na popularność Trumpa podczas prawyborów w dużym stopniu wpływało to, że wszystkie czołowe media emitowały całe jego przemówienia. Ale kiedy został nominowany przez Republikanów i stał się głównym przeciwnikiem Hillary Clinton, media przestały to robić. Pokazywały tylko jakieś fragmenty. Żeby obejrzeć całe przemówienie Trumpa, trzeba włączyć YouTube czy Facebook.
- A czy media lubią Hillary Clinton?
- Nie wiem czy ją lubią, ale prawda jest taka, że ponad 90 proc. dziennikarzy to Demokraci, a jeśli media dają jakieś pieniądze kandydatom, to właśnie tym z Partii Demokratycznej. Czują, że mają wspólne wartości z tą partią, a nie Republikanami, a tym bardziej z Trumpem, któremu nie jest za bardzo potrzebny stary establishment. To bardzo praktyczne myślenie, ludzie mogą bowiem stracić pracę i wpływy. Chodzi o bardzo dużo pieniędzy i moc polityczną - to największa gra na świecie.
- Czy te wybory pokazały, że Amerykanie są podzieleni? Można mówić o starciu konserwatyzmu z liberalizmem?
- Myślę, że podział na pewno jest. Ale to bardziej amerykanizm kontra globalizm. Nie powiedziałbym jednak, że większość zwolenników Clinton to globaliści, bardziej chodzi o poglądy całej partii. Na pewno są to zwolennicy ideologii wielokulturowości. Czują, że sam pomysł, że jest coś takiego, jak Amerykanin, amerykańska tożsamość to jest w jakiś sposób dyskryminacja mniejszości etnicznych. Ich zdaniem ludzie, którzy przybywają do USA powinni mieć własną kulturę, tradycje czy język. Zwolennicy Trumpa sądzą z kolei, że w Ameryce wszyscy powinni znać angielski, powinni mieć wspólne wartości i działać dla kraju. Nie sposób działać na korzyść całego świata, trzeba zacząć u siebie.
- A jaka jest rola sondaży - wpływają na rzeczywistość?
- Myślę, że w sondażach bardziej chodzi o to, żeby na rzeczywistość wpłynąć. Dwa tygodnie temu Clinton miała w różnych sondażach z 8 lub 10 pkt. przewagi, a eksperci mówili, że Trump w żaden sposób jej nie pokona. Ale w ciągu tych dwóch tygodni wszystko się zmieniło - w niektórych sondażach Trump prowadzi, w niektórych stanach też ma przewagę. I to było zanim od nowa zaczęło się dochodzenie FBI w sprawie maili Clinton. Zmiana w tych sondażach była dramatyczna. Myślę też, że firmom czy organizacjom również zależy na tym, żeby po wyborach okazało się, że ich wyniki były w jakiś sposób zbliżone do końcowego rezultatu. Bo inaczej zupełnie stracą wiarygodność. Myślę, że po tych wyborach wiele takich organizacji ją straci.
- Czy więc zwolennicy Clinton przestraszą się i ruszą do głosowania?
- Nie sądzę, żeby te sondaże specjalnie wpłynęły na tych, którzy już zdecydowali, że nie pójdą na wybory. Zresztą już kilkadziesiąt milionów Amerykanów głosowało we wcześniejszych wyborach. Jeśli to jest dla kogoś ważne, to pójdzie głosować. Ale nie ma też entuzjazmu wśród Demokratów w stosunku do Clinton. Nie było go już przedtem, ale teraz, z powodu dochodzenia w sprawie maili czy korupcji, będzie go jeszcze mniej. Widać to też na wiecach. U Trumpa pojawia się kilkanaście, nieraz nawet kilkadziesiąt tys. ludzi, a u Clinton - kilkadziesiąt, najwyżej kilkaset. Ten brak entuzjazmu wśród Demokratów nie oznacza, że będą oni głosować na Trumpa. Wielu z nich jest jednak rozczarowanych, że to Bernie Sanders nie został kandydatem Demokratów. Oni czują i mają dowody na to, że prawybory demokratyczne zostały zmanipulowane i w ten sposób pozbawiono go nominacji. Te osoby nie będą głosować na nikogo, może na jakiegoś kandydata niezależnego.
- Dlaczego zwolennicy Trumpa przymykają oko na jego skandale seksualne i komentarze pod adresem kobiet?
- Myślę, że to jest związane z wiarygodnością mediów i zaufaniem ludzi do nich. Te oskarżenia pojawiły się niedawno, a Trump jest w życiu publicznym od ponad 30 lat. Był playboyem, ale nie było żadnych oskarżeń o molestowanie. Kiedy jednak stał się rywalem Clinton, to stał się szowinistą, rasistą i wszystkim, co najgorsze. Z drugiej strony Bill Clinton był oskarżony kilkakrotnie o gwałt i Hillary sama starała się zniszczyć te kobiety, które go oskarżyły. Jeśli byłyby naprawdę dowody na to, że Trump się zachował w jakiś okropny sposób wobec kobiet, to by wpłynęło na jego szanse w tych wyborach. Myślę też, że ludzie widzą, że głosując na Trumpa, nie głosują na jego zachowanie czy charakter sprzed 10 czy 20 lat. Dla nich najważniejsze są kluczowe sprawy: handel międzynarodowy czy imigracja. Tutaj chodzi o amerykańską tożsamość, a ludzie myślą, że ona jest zagrożona. Ich zdaniem jeśli Trump nie zostanie wybrany, to może przepaść ostatnia szansa, żeby coś z tym zrobić. Demografia USA zmienia się w tak dramatyczny sposób, że bardzo trudno będzie Republikanom wygrać wybory w przyszłości. Większość imigrantów przez ostatnie 60 czy 70 lat głosuje na Demokratów. To właśnie zmienia scenę polityczną w USA i Trump raczej nie miałby szans, gdyby zwracał się tylko do tych tradycyjnych republikańskich wyborców. Głosować będą też na niego Demokraci czy niezależni - bez takiej szerszej koalicji mu by się nie udało.
- Dlaczego ludzie popierają Trumpa, mimo że obraża on prawie wszystkich?
- Trump bardziej odpowiada na ataki, równie ostro albo nawet ostrzej. Nie sądzę, żeby cokolwiek, co powiedział Trump, było gorsze niż to, co było powiedziane o nim. Myślę, że trudno znaleźć drugiego polityka w historii Ameryki, który byłby aż tak znienawidzony i krytykowany. Trump widzi siebie jako kogoś, kto się broni. Ludzie woleliby oczywiście, żeby dyskurs polityczny był na wyższym poziomie, ale myślą też, że stawki w kulturze, historii czy polityce amerykańskiej są teraz tak wysokie, że widzą, że potrzebna jest osoba, która potrafi reagować na ostrą krytykę czy ataki. W przeszłości kandydaci republikańscy po prostu nie odpowiadali i myślę, że w ten sposób mocno sobie zaszkodzili. Dla swoich wyborców Trump jest narzędziem do tego, żeby zacząć proces naprawiania amerykańskich wartości. Nie zaczął tego, istniały już nurty, które myślały w ten sposób. On po prostu do nich dotarł.
- Czy Trump mógłby zrobić jakąś realną zmianę w USA?
- Ja myślę, że tak. Ale zależy to od współpracy z Kongresem. Przywódcy Partii Republikańskiej nie lubią Trumpa, wielu z nich ostrzej krytykowało Trumpa podczas tej kampanii niż Baracka Obamę przez jego dwie kadencje. Sądzę jednak, że gdyby Trump wygrał, to Republikanie byliby skłonni z nim współpracować - mieliby bowiem kontrolę nad Kongresem i prezydenturę. Trudno przewidzieć, jakim prezydentem będzie Trump, ale ważne jest, że ma on duże doświadczenie przywódcze. Od 30 lat buduje swoją firmę, ma doświadczenie biznesowe i administracyjne i myślę, że to by się przełożyło lepiej na prezydenturę, niż bycie standardowym politykiem, takim jak Clinton. Ona ma duże doświadczenie polityczne, jako przywódca już nie. Myślę, że Trump ma dobre kwalifikacje do bycia prezydentem. To na pewno byłoby coś nowego, to nie byłaby standardowa republikańska administracja. Jego wyborcy oczekują od niego zmian. Jeśli Trump dostanie się do Białego Domu i stanie się tradycyjnym, ostrożnym politykiem, to będzie miał tylko jedną kadencję, nie miałby już bowiem poparcia za 4 lata.
- Kto według Pana powinien wygrać?
- Entuzjazm jest po stronie Trumpa. Myślę, że potrzebna jest w Stanach Zjednoczonych taka zmiana. Nie chodzi o to, że ludzie nie lubią Demokratów czy Republikanów, ale nie lubią tego systemu, który wydaje się być tak naprawdę jednopartyjny, bo wartości przywódców obu partii są do siebie podobne i różnią się od wartości wyznawanych przez większość Amerykanów. To nie oznacza, że jedna osoba może zmienić cały kurs historii Ameryki, ale przynajmniej może zahamować niektóre procesy i pozwolić na to, żeby USA rozwinęło się i politycznie, i ekonomicznie. Myślę, że rządy Donalda Trumpa byłyby dobrą zmianą.