Wy, miastowi, klawe macie życie! W Bydgoszczy przepraszają za brak nowych pojemników, pod Bydgoszczą mają to w nosie
Przeczytałem w ubiegłym tygodniu, że miasto grzecznie prosi o cierpliwość wszystkich bydgoszczan narzekających, że jeszcze nie dotarły do nich niebieskie pojemniki do segregacji makulatury i brązowe na odpady biodegradowalne. Michał Sztybel, zastępca prezydenta Bydgoszczy, wyjaśniał: - Łącznie w mieście jest kilkadziesiąt tysięcy pojemników. Systematycznie będą uzupełniane. Zdecydowana większość już jest.
Ech, wy miastowi – jak mówią słowa starej piosenki – nie tylko lubicie dużo jeść, ale i w głowach od dobrobytu wam się przewraca. W niektórych podbydgoskich gminach, jak Nowa Wieś Wielka, ludzie do tej pory radzą sobie z dwoma pojemnikami, czy raczej zestawami worków do segregacji śmieci. Tak, tak, nikt od nas na przykład nie odbiera skoszonej trawy i gałęzi ściętych w przydomowych ogródkach. W worki trzeba zaopatrzyć się samemu i samemu zawieść je do PSZOK-u. W moim wypadku są to wprawdzie małe cztery kilometry, ale PSZOK czynny jest raz w tygodniu przez parę godzin. No i nie mam bagażówki, do której mógłbym bez problemu pakować zielony towar.
A co z niebieskimi i brązowymi workami? Bóg raczy wiedzieć. Na stronie internetowej gminy, która liczy 35 razy mniej mieszkańców niż Bydgoszcz, nikt mnie nie przeprasza za opóźnienie i nie prosi o cierpliwość. W ogóle nikt nic na ten temat nie ma do przekazania – tak jakby w nowym roku w segregacji odpadów nic się nie zmieniło. 3 stycznia odwiedziły mnie silne chłopy z firmy Corimp. Sprzed domu zabrały pełne worki żółte i zielone, a zostawiły puste w tych samych kolorach. Gdy próbowałem ich pociągnąć za język w sprawie worków niebieskich i brązowych, wzruszyli tylko ramionami. Kapitanie Planeto, w tobie jedyny ratunek!
Parę dni temu przeczytałem też, że bydgoszczanie są oburzeni polowaniami, które teraz, czyli w sezonie strzelania do zwierząt, niemal tydzień w tydzień organizowane są w lasach na obrzeżach miasta. W lasach, w których miłośnicy ruchu spacerują, biegają, jeżdżą na rowerach. Z artykułu wynikało, że nie wszędzie przed wejściem do opanowanego przez myśliwych lasu powieszono tabliczki ostrzegawcze, a szef bydgoskiego Wydziału Zarządzania Kryzysowego solennie obiecywał, że ostrzeżenia przed polowaniami będą także zamieszczane na stronie internetowej ratusza.
Pod miastem nikt się tym nie przejmuje. Wcześniej przynajmniej obszar polowań oznaczano oszukańczymi tabliczkami z zakazem wstępu z powodu „ścinki i zrywki drewna”. A teraz... W ubiegłą sobotę wybrałem się w okolice domu z kijkami i psem. Jakieś 300 metrów od ruchliwej drogi do Barcina bez słowa minął mnie postawny gość z flintą na ramieniu. 100 metrów dalej inny siedział na rozkładanym krzesełku przy leśnym dukcie oznaczonym niebieskim szlakiem turystycznych. I ten milczał, zaś flintę trzymał przy nodze. Na wszelki wypadek odbiłem ze szlaku, po czym dużym łukiem wróciłem do domu, chwaląc Pana, że posturą nie przypominam odyńca, a mój pies jenota. Dlaczego akurat jenota? Bo jeden bezczelny przedstawiciel tego gatunku ostatnio biwakował w moim ogrodzie, śpiąc na legowisku psa pod wiatą i załatwiając się na podjeździe. Ech, wy, miastowi, klawe macie życie!