Wujek w mundurze Wehrmachtu
- Zgodzili się na volkslistę. Ciocia na pewno nie miała świadomości, co podpisuje. Nie wiem też, jak podeszli Gustawa. Może ta rodzina z Niemiec go przekonała? - zastanawia się nasz rozmówca.
Na początku były dwie fotografie. Czytelnik przyniósł je po tym, jak w magazynowym wydaniu „Kuriera” z 9-11 grudnia ub. roku przeczytał artykuł „Fabryka pana Hessa, który nie przepadał za palaczami”.
Przed wojną
Dziesięciu mężczyzn pozuje z wagą sygnowaną nazwiskiem Wilhelma Hessa, założyciela fabryki tych urządzeń przy Lubartowskiej. Trzeci od lewej stoi Gustaw Zenf, nazwisk jego towarzyszy nie znamy. - Był dobrym fachowcem, dlatego i po wojnie pracował w spółdzielni montującej wagi - mówi Zbigniew z Lublina, który przyniósł rodzinne zdjęcia.
Druga fotografia została też zrobiona przed wojną, w innej ważnej lubelskiej fabryce: Zakładach Mechanicznych E. Plage i T. Laśkiewicz. Pierwsza z lewej stoi Felicja Zenf, żona Gustawa.
Wiemy, co robiła w fabryce samolotów, bo zachowało się jej „zaświadczenie osobiste” z pracy. Tekturowa książeczka wystawiona 1 kwietnia 1932 r. Dowiadujemy się, że zamieszkała na Probostwie Felicja Zenf była szwaczką w tapicerni Działu Lotniczego. Pracę zaczęła 19 marca 1932 r., miała wtedy 27 lat. Pamiątkowe zdjęcie z koleżankami i kolegami zrobiła sobie pewnie w swoim miejscu pracy, na pierwszym planie maszyny do szycia. Dzięki zachowanemu dokumentowi wiemy o jeszcze jednym, istotnym detalu - jako szwaczka Felicja miała wstęp wyłącznie do stolarni ręcznej; montowni; tapicerni i lakierni; hangaru, w którym odbywał się montaż samolotów, oraz hangaru prototypów. To w Dziale Lotniczym, a w Dziale Samochodowym jedynie do tapicerni. Zamknięty przed nią był m.in. cały Dział Mechaniczno-Konstrukcyjny, a w lotniczym np. niklownia, lotnisko, laboratorium i punkt kontroli. Z kolei w Dziale Samochodowym nie mogła np. kręcić się po blacharni czy lakierni. Nie wspominając już o takich miejscach w fabryce, jak magazyny, kotłownia czy biura administracyjne i techniczne.
Gustaw i Felicja Zenfowie byli ewangelikami, ale w parafii lubelskiej nie udało się znaleźć dokumentów osób o takim imieniu i nazwisku. - Niestety, nie wszystkie księgi parafialne przetrwały wojnę i stąd biorą się białe plamy w historii - ubolewa ks. Grzegorz Brudny, proboszcz kościoła ewangelicko-augsburskiego pw. Świętej Trójcy w Lublinie.
Wojna
- Gustaw miał co prawda rodzinę w Niemczech, ale ciocia była Polką z krwi i kości. Mimo to podpisali volkslistę. Czy wtedy już wiedzieli, co to jest hitleryzm? Nie mam pojęcia. Ciocia na pewno nie miała świadomości, co podpisuje. Nie wiem też, jak podeszli Gustawa. Może ta rodzina z Niemiec go przekonała - zastanawia się pan Zbigniew.
W czasie wojny Zenfowie mieszkali przy ulicy Wspólnej na Kośminku.
11 maja 1944 roku sowieckie lotnictwo zbombardowało Lublin, nasz Czytelnik doskonale pamięta ten dzień. - Po bombardowaniu poleciałem do ciotki na Wspólną. Nic jej się nie stało, ale bomba, która spadła kilka domów dalej, zabiła parę osób - wspomina.
Minął dzień albo dwa.
- Znowu byłem na Wspólnej, kiedy podjechał mercedes z Niemcami w środku, to byli oficerowie. Za kierownicą wujek Gutek w mundurze Wehrmachtu. Nie przyznał się do mnie - opowiada nasz Czytelnik.
Gustaw Zenf pod koniec nazistowskiej okupacji znalazł się wśród niemieckich żołnierzy uciekających z Lublina, później trafił do niewoli pod Poznaniem.
- Latem 1944 roku ciotka została sama. Jako osoba, która podpisała volkslistę, miała się ewakuować - mówi Czytelnik. - Jakimś cudem dojechała do Wisły. Opowiadała później, że mosty były pozrywane, ludzie próbowali przepłynąć rzekę łodziami.
Niektórzy się utopili, ciotce się udało. Do domu swojej siostry, czyli mojej babci, wróciła po kilku tygodniach. Bo co miała robić z tymi uciekającymi Niemcami, przecież nawet niemieckiego nie znała. Wiem, że w Lublinie jeszcze się ukrywała przez jakiś czas, chociaż nikt jej nie szukał - relacjonuje.
Po wojnie
Gustawowi udało się wrócić do domu, ale syn Zenfów, Edward, zaginął (w czasie okupacji należał do Hitlerjugend). - Ciocia szukała go m.in. przez PCK. Ostatnia informacja była taka, że Edek był ranny w Częstochowie. Nigdy nie wrócił - opowiada i dodaje: - Wiem, że ciocia miała żal do męża z powodu tego, co stało się z ich synem. Szybko się rozwiedli. Wcześniej oboje musieli stanąć przed sądem, do weryfikacji. I przedstawić świadków, którzy zapewnią, że jako volksdeutsche nikomu nie zaszkodzili. Udało się - słyszymy.
Prof. KUL Rafał Wnuk, znany historyk, komentuje: - Nie było jednego scenariusza, powodów i motywacji podpisywania volkslisty było wiele. To okupant decydował, którą z czterech kategorii się dostało, większość Polaków otrzymywała III. W Generalnej Guberni trzeba było się o nią ubiegać, udowadniając swoją niemieckość, ale dawała pewne przywileje: nie obowiązywała godzina policyjna, lepsze kartki i pracę. Poza tym pewną ochronę przed represjami. Od 1943 r. volksdeutsche z automatu byli wcielani do Wehrmachtu.