Od kilku tygodni wzrasta napięcie wokół konfliktu na granicy rosyjsko-ukraińskiej. Rosjanie demonstracyjnie gromadzą siły w pobliżu Donbasu, mnożą się incydenty zbrojne na linii rozdzielającej terytoria okupowane przez tzw. separatystów od reszty kraju, na Morzu Czarnym pojawiły się nowe wojskowe jednostki (w tym desantowe) z Morza Kaspijskiego, na pół roku ograniczono żeglugę w rejonie Cieśniny Kerczeńskiej, co zamyka dostęp do ukraińskiego portu Mariupol.
Stany Zjednoczone ostrzegają swoich obywateli, aby nie udawali się w strefę konfliktu, a amerykańskie samoloty pasażerskie mają omijać obszar powietrzny Rosji. Trwa wzajemne usuwanie pracowników placówek dyplomatycznych, w Ameryce i w Unii Europejskiej toczą się dyskusje na temat nowych sankcji, które powinny być ostrzeżeniem dla Rosji.
Czy Rosja szykuje się do nowej agresji na Ukrainie? To pytanie zadają sobie politycy i wojskowi w całej Europie. Wiadomo powszechnie, że Zachód zrobi wszystko, żeby uniknąć choćby pośredniego zaangażowania w nowy etap konfliktu. Sankcje są tak dozowane, aby za bardzo nie zirytować Rosji. Prezydent Biden zaproponował spotkanie na szczycie z Putinem, co oznacza, że Ameryka jest gotowa na kolejne ustępstwa. Czy będzie to przyzwolenie na kolejną agresję Rosji wobec Ukrainy?
Niemcy myślą głównie o dokończeniu Nord Stream 2 i nie jest im na rękę zaostrzenie relacji z Rosją. Francja przed wyborami prezydenckimi nie jest zdolna do stanowczych decyzji, reszta Zachodu w tej sprawie się nie liczy. Obawy państw bałtyckich nikogo poza Polską nie interesują, a NATO nie wie na kogo może liczyć, gdyby doszło do prowokacji np. wobec Litwy czy Łotwy. Rosja ćwiczy cyberataki i obserwuje reakcję, przede wszystkim Ameryki.
Równocześnie Rosja nasila antyukraińską kampanię propagandową o rzekomym wzmacnianiu wojskowych jednostek, które Kijów gromadzi przy granicy oraz o grążącym wybuchu „wojny domowej”, czyli konfliktu miedzy Ukrainą, a tzw. Doniecką i Ługańską Republikami Ludowymi. W Moskwie dużo pisze się i mówi o zaangażowaniu w ten konflikt Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, a w tle całego NATO.
Czy rosyjskie władze myślą tylko o zwiększeniu społecznego poparcia poprzez szerzenie wojennej histerii, czy też Putin chce wykorzystać słabość Zachodu i zaspokoić imperialne apetyty Rosjan np. ostatecznie przyłączając Donbas? Wydaje się, że na więcej Rosja pozwolić sobie nie może, nawet biorąc pod uwagę zaangażowanie Zachodniej Europy w „obronę pokoju” za wszelką cenę. Nie znaczy to jednak, że inny scenariusz nie jest niemożliwy, a zagrożona złym stanem gospodarki i upadającym międzynarodowym prestiżem Rosja, nie okaże się państwem nieobliczalnym, gotowym pogrążyć się w zamęcie wielkiego zbrojnego konfliktu.