Próżno kogoś straszyć - tak rozumiano to znane już w XVII wieku popularne powiedzenie. Czy opozycja, która uparła się na straszeniu budować swoją kampanię wyborczą, zdoła przekonać większość Polaków? Lachy, czyli Polacy, w minionych wiekach uchodzili za niestrachliwych, odpornych na pogróżki, raczej skłonnych do ryzyka i odważnych. Czy dziś tak łatwo dadzą się nastraszyć?
Totalnie nic nie rozumieją. Jak oklepany refren powtarzają wciąż to samo, chyba wierząc, że uda im się zahipnotyzować nieprzekonanych. Naczelnym strachem ma być rzekoma perspektywa opuszczenia Unii Europejskiej. Im mniej rozgarnięty reprezentant obozu minionej władzy III RP, tym chętniej i częściej powtarza to, co podpowiedzieli mu magicy od propagandy: jeżeli większość Polaków chce być w Unii, to będziemy ich straszyć polexitem. Czy ktoś w to uwierzy?
Powtarzają to samo, wierząc, że uda im się zahipnotyzować nieprzekonanych. Naczelnym strachem ma być polexit
W czasie gdy Polska wzmacnia swoją międzynarodową pozycję, czego dowodem była choćby ostatnia wizyta prezydenta Macrona, zabiegającego o odbudowę poprawnych polsko-francuskich relacji, to czy można kogoś rozsądnie myślącego nabrać na tak prymitywne kłamstwa? Unia wymaga reformy, traktaty wymagają respektowania, brukselscy utracjusze potrzebują otrzeźwienia i może jeszcze niejedno państwo pójdzie w ślady Brytyjczyków, tymczasem my w Polsce wciąż będziemy przekonywać, że pod warunkiem wzajemnej uczciwości europejska solidarność może wszystkim przynieść wymierne korzyści. Europa to nie tylko Bruksela, Paryż czy Berlin, to także Warszawa, Budapeszt, Praga, Wilno i - czy to się komuś podoba albo nie - Londyn.
Strach ma wielkie oczy, ale jak długo można straszyć kłamstwem? W końcu oszustwo zawsze się wyda. Jeżeli totalna opozycja piąty rok zapowiada gospodarcze załamanie, a jest wręcz odwrotnie, to tylko naiwni fantaści, nadal pragnący, aby było tak jak było, mogą łudzić się wyczekiwanym krachem. Rosną wynagrodzenia, mnożą się prospołeczne i prorodzinne dokonania, rekordowo przybywa zagranicznych inwestycji, najbogatsze kraje kontynentu marzą o porównywalnym z naszym tempie wzrostu, a przegranym nieudacznikom wydaje się, że kłamstwem wystraszą zwycięskich wyborców dobrej zmiany. A może co najwyżej swoją nieudolnością zniechęcą swoich dotychczasowych zwolenników?
Opozycja nie ma już żadnych argumentów. Czym jeszcze straszy? Nadzwyczajną kastą (sędziowie unieważnią wybory i sami mianują się Sejmem), sankcjami (Targowica w Brukseli wyżebrze kary dla Polski), Wałęsą (wyrzuci rząd przez okno i sam stanie na czele), milionem demonstrantów na ulicach (zwłaszcza w obronie ubeckich emerytur). Im groźniej, tym śmieszniej. Interwencją wojskową jeszcze nie straszy, ale może i na to przyjdzie czas po kolejnych przegranych wyborach. Bo co im pozostanie?