Wszystko jest polityką. Razem czy osobno
Czy Donald Tusk, który marzy o antydemokratycznej rewolucji, zdoła pozyskać do swoich planów pozostałe opozycyjne partie? Zamierzając – jak sam to określa – „zrobić porządek żelazną miotłą”, planuje „unieważnić wszystkie decyzje” Trybunału Konstytucyjnego i wyrzucić wszystkich „pseudosędziów”.
Jak to zrobi? Unieważni Konstytucję, żeby podporządkować sobie Trybunał? Odwoła kilkuset sędziów, powołanych przez prezydenta? „Nie trzeba będzie skomplikowanych śledztw” by skazać „pisowskich funkcjonariuszy” – zapewnia. No tak, pozostaje tylko jeden drobiazg: żeby wprowadzić rządy bezprawia trzeba najpierw wygrać wybory. Bo bez wyborów już tego jego koledzy próbowali, ale bez powodzenia.
Te wszystkie pogróżki mają służyć przekonaniu reszty opozycji, że „silny człowiek” za jakiego przedstawia się Tusk, gdy tylko dostanie władzę, poradzi sobie z wszystkimi kłopotami, jakie trapiły jego obóz polityczny zanim przepędzono go z zarządzania państwem. Jedyny warunek to mordy w kubeł, żelazna dyscyplina i listy wyborcze układane przez Gawłowskiego, Neumanna, Nitrasa i Brejzę, oczywiście pod opieką moralnego autorytetu Grodzkiego. Szeroka lista całej opozycji w wyborach parlamentarnych zapewni jej zwycięstwo i dożywotnie zarządzanie brukselskim protektoratem.
Po stronie opozycji wszyscy są chętni, żeby też czymś zarządzać, zwłaszcza dużymi interesami, problem jednak w tym, że nie wszyscy widzą szanse na powodzenie takiego scenariusza. Wprawdzie Platforma wciąż pozostaje największą partią opozycyjną i nikt jej pozycji nie jest w stanie zagrozić, ale też nikomu nie spieszno, aby zadowolić się rolą tuskowej przystawki. Hołownia jako polityczna nowalijka miał ambicje prześcignąć Platformę, teraz jednak, mocno postarzały, musi raczej walczyć o utrzymanie się ponad poprzeczką wyborczego progu. Kosiniak-Kamysz chciałby być premierem lewicowej „centroprawicy” i zbiera spady z innych partii, ale z pokonaniem progu wyborczego ma coraz większe kłopoty. Lewica wciąż się łudzi, że odbuduje poparcie na poziomie 10 procent, więc pod skrzydła Platformy nie biegnie. Co zostanie z podzielonej i skłóconej Konfederacji tego nie wie nawet sam mistrz Korwin-Mikke.
Tusk jeździł na Węgry wspierać zjednoczoną opozycję co być może przyczyniło się do jej dotkliwej klęski. Teraz chciałby takiego zjednoczenia w Polsce, bo za rolę niekwestionowanego lidera antypisu gotów jest poświęcić przyszły wynik wyborczy. Tym bardziej, że w razie zwycięstwa opozycji, kandydatów do premierowania byłoby co najmniej kilku. Prysł czar minionej przyjaźni z Moskwą, gdzie mówiono „nasz człowiek w Warszawie”, może więc teraz jako lider całej opozycji przynajmniej zachowałby ten tytuł w Berlinie i Brukseli?