Dlaczego opozycja staje się coraz bardziej lewicowa? Czyżby dominujące w niej partie uznały, że i tak nie mają szans zabiegać o wyborcę tzw. centrowego? A może już wcale nie ma takich wyborców?
Po tym, jak Platforma uznała za dopuszczalną aborcję na życzenie do dwunastego tygodnia życia nienarodzonego dziecka, głosy jej posłów, sprzeciwiające się tej decyzji były nieśmiałe i nieliczne. Lewica w swoich żądaniach idzie znacznie dalej, ale czy dzięki temu może liczyć na wzmocnienie swojego elektoratu? Raczej nie.
Po co więc chwilowo najsilniejsza formacja opozycyjna przesuwa się w stronę lewicy i zamierza walczyć o odebranie głosów partii Czarzastego? Za plecami ma przyszłą partię Hołowni, która już dziś wyprzedza ją w niektórych sondażach. Wszystkie trzy ugrupowania łączy próba zyskania poparcia poprzez nagonkę na Kościół i coraz śmielsze kwestionowanie związków naszej cywilizacji z chrześcijaństwem. Taka tendencja jest bardzo ekspansywna na Zachodzie, ale przecież opozycja nie zabiega o głosy Belgów czy Szwedów.
Czy mentorzy dzisiejszej opozycji doszli do wniosku, że cały świat nieuchronnie wybiera ideologię lewicy, więc należy niejako na zapas przystosować Polaków do szybkiej zmiany poglądów? Bo przecież ani rynsztokowe hasła ulicy, ani pomysły o przymusowym wegetarianizmie czy wyborze płci "na życzenie" nie zyskują szerszego poparcia. Przeciwnie, spychają partie opozycji do jednego, lewicowego skansenu, nawet gdy niektórzy uważają, że przebywanie w tym skansenie jest przejawem nowoczesności.
A może gra toczy się o coś o wiele bardziej banalnego? Opozycyjni celebryci i publicyści namawiają do wspólnego frontu całej opozycji. Ich zdaniem wyborczy sojusz PO, Lewicy, Hołowni i PSL zostałby z entuzjazmem przyjęty przez wyborców. Pytanie, na które jak dotąd nie ma dobrej odpowiedzi, dotyczy liderów tego frontu. Żadna z partii opozycyjnych nie ma tu przekonującej odpowiedzi, chociaż każda widziałaby swojego głównego słabeusza na czele całości. Jest także drugi problem. Wspólny start w wyborach oznaczałby podzielenie się miejscami na listach wyborczych.
Dziś tylko Platforma może powiedzieć, że może mieć komplet kandydatów i oddawanie szans ewentualnym koalicjantom wywołałoby wzburzenie we własnych szeregach. Z kolei nadzieją pozostałych jest skuteczne kuszenie rozmaitych lokalnych aktywistów dobrymi miejscami na listach. Wspólny start znacznie ograniczy te możliwości i zepchnie mniejsze partie do roli przystawek. Właśnie dlatego nie będzie "wielkiej koalicji" ani "jednolitego frontu", ale wszyscy będą tłoczyć się po lewej stronie w przekonaniu, że tam właśnie można coś zyskać i przynajmniej utrzymać dotychczasową pozycję w politycznej geografii opozycji.