Wszystko jest polityką. Demokracja bez ryzyka
Wybory? W żadnym wypadku - wołają jednym głosem niezłomni obrońcy demokracji. W tej sprawie są zgodni liberałowie z Platformy, „ludowcy” z PSL, lewicowcy od Biedronia czy rusofile z Konfederacji. Wybory przeprowadza się po to, żeby je wygrać - lamentują kandydaci opozycji - a nie po to, żeby przekonać się o woli wyborców. Waleczni i nieprzejednani obrońcy Konstytucji, wczoraj naciąganej w interesie nadzwyczajnej kasty, dziś otwarcie wzywają, aby jej po prostu nie przestrzegać. Jak to? - pytają. Mamy przegrać wybory przez tych głupich wyborców, którzy nie chcą głosować na naszych kandydatów? To niemożliwe! Wybory trzeba odłożyć w czasie, aż sondaże będą zapowiadać nasze zwycięstwo. Nie podobają się nasi kandydaci? To musimy mieć czas, żeby ich wymienić na innych. Demokracja jest wtedy, gdy wygrywamy i żadna głupia większość nie będzie nam narzucać swojej woli.
Wybory korespondencyjne? To niemożliwe. Jak można listonoszom powierzyć przyszłość Polski? Cóż z tego, że korespondencyjne wybory w zeszłą niedzielę odbyły się w Bawarii, cóż z tego, że po Świętach odbędą się w Szwajcarii? My, obrońcy demokracji nad Wisłą, nie będziemy korzystać z cudzych wzorów. Jak będzie trzeba, to opozycyjni burmistrzowie i prezydenci miast odmówią przestrzegania prawa i nie pozwolą organizować komisji wyborczych na swoim terenie. Że co, popełnią przestępstwo? W obronie demokracji trzeba zdobyć się nawet na największe poświęcenie.
Wybory można przeprowadzić wtedy, gdy w sondażach przewagę zdobędą ci, którzy mają je wygrać. Żadnej loterii nie będzie. Nie można sobie pozwolić na ryzyko zdania się na niepewne głosy wyborców. Bo co będzie, gdy znów wygra nie ten co trzeba? To oczywiste: wtedy nie będzie demokracji. Dziś podzielona opozycja w jednym jest zjednoczona: lepszy stan wyjątkowy i ograniczenie praw milionów obywateli niż wybory, które mogą zostać przegrane. Ponowna elekcja urzędującego Prezydenta może przynieść nieobliczalne straty i spowodować rozkład opozycyjnych partii, rozliczanie błędów ich liderów, dalszy odpływ zawiedzionego elektoratu, przechodzenie rozczarowanych polityków do obozu władzy, może nawet rozpad chwilowej większości w Senacie. Na to opozycja pozwolić sobie nie może. Właśnie dlatego opozycyjne partie swoim zwolennikom muszą to jasno powiedzieć: demokracja zwycięży wtedy, gdy wyborów nie będzie. Nawet Unia Europejska to pochwali, bo zanim po Brytyjczykach opuszczą ją Włosi czy Duńczycy, będzie chciała w Warszawie doczekać się sympatycznego rządu, który zamiast zawracać sobie głowę odbudową polskiej gospodarki, zajmie się, jak to już bywało, zabezpieczaniem taniej siły roboczej, a przy okazji załatwianiem paru intratnych posad w Brukseli.